Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2012
Dystans całkowity: | 723.82 km (w terenie 45.00 km; 6.22%) |
Czas w ruchu: | 29:50 |
Średnia prędkość: | 24.26 km/h |
Maks. tętno średnie: | 145 (68 %) |
Suma kalorii: | 22873 kcal |
Liczba aktywności: | 9 |
Średnio na aktywność: | 80.42 km i 3h 18m |
Więcej statystyk |
Statystyki:
Odległość: 185.00 km;
Czas: 08:10 h
Średnia: 22.65 km/h;
Temperatura:28.0;
Czas: 08:10 h
Średnia: 22.65 km/h;
Temperatura:28.0;
widziałem Jezusa cień
Sobota, 30 czerwca 2012 | Komentarze 4
Cóż to była za wycieczka. Zawierała w sobie wszystko. Burzę, 30 stopniowy upał, bunkry, czołgi. Ba spotkaliśmy nawet niejakiego Jezusa, ale nie wiem czy to czasem nie było spowodowane zbyt dużym czasem przebywania na słońcu.
Wyjechaliśmy dość wcześnie, koło 8. Według mapy wychodziło jakieś 180km, tak więc nie było co czekać do południa.
Ledwo wyjechaliśmy z Gorzowa gdy dorwała nas burza. Ulewa konkretna. Po kilkunastu minutach tak jakby zelżało i pojechaliśmy dalej na Lubniewice. Dobrze, że zamontowałem tylni błotnik, bo nieco wody stało na jezdni.
W Boryszynie nieco się zamotaliśmy i całkiem przypadkowo znaleźliśmy MRU - Pętlę Boryszyńską. Będzie trzeba tam kiedyś się wybrać na zwiedzanie. Natomiast w samym Boryszynie stoi przeuroczy stary kościółek.
Jedziemy dalej. Wtem, przejeżdżając przez wioskę Lubrza, zerknąłem w bok i ... czołg. Ja lubię czołgi. A Sławek lubi po nich chodzić. Chodził po IS-2 stojącym w Pyrzycach, do którego nawet wszedł, a tym razem pochodził sobie po PT-76
Gdy wreszcie z niego zlazł to ogarnęliśmy kierunek i podeptaliśmy na Świebodzin, gdzie zrobiliśmy sobie dłuższy postój połączony z degustacją napojów chłodzących oraz konsumpcją kebaba.
Z pełnymi brzuchami pojechaliśmy dalej szukać Jezusa. Znaleźć go było nietrudno bo zasłaniał cały horyzont. Pod pomnikiem miejsce na modlitwę, dookoła stoją skarbonki co by wrzucić "co łaska" na rozbudowę pomnika (nie wiem co mu chcą dobudować, jak dla mnie to jest w pełni wyposażony Jezus), z głośników leci Radio Maryja, dookoła autokary pełne staruszek. Chyba ktoś ma ochotę przebić Licheń. Niewierzący jestem, ale coś mi się wydaje, że w Biblii nie ma nic o organizowaniu wokół wiary takiej kosztownej szopki. Lekko mnie to zniesmaczyło.
Słońce zaczęło palić niemiłosiernie. Trza było jechać dalej na bunkry. Bunkier PzW. 669 ukryty był w jakiś krzaciorach, łatwo go było ominąć. Przedzierając się przez zarośla wreszcie go znaleźliśmy. Bunkier cacy z całkowicie zachowanym drugim poziomem. Chyba jeden z ciekawszych bunkrów jakie spenetrowaliśmy. W środku było tak wspaniale chłodno, że aż nie chciało się z niego wychodzić. Po wyjściu na zewnątrz powietrze uderzyło w nas niczym z piekarnika. Uff. Wilgoć niemal jak w tropikalnym lesie, woda i pot ściekały z nas litrami.
Niemcy tak stąd uciekali, że pogubili nawet kapcie.
Kolejny punkt wycieczki to wieża ukryta w pobliskim lesie. Widok z wieży taki sobie, wszystko zasłaniają drzewa. Geocache namierzyłem raz dwa i obraliśmy azymut ku kolejnej skrzynce ukrytej na poligonie w Wędrzynie w miejscu gdzie obecnie są ruiny poniemieckiej wioski.
Jadąc na poligon zatrzymaliśmy się w Łagowie. Jak ktoś planuje odpoczynek nad wodą to polecam ten ośrodek. Urocze miasteczko w którym jest Zamek Joanitów a co roku odbywa się najstarszy w Polsce festiwal filmowy.
Za Łagowem wjazd na poligon. Szlaban otwarty, znaczy nikt nie powinien do nas strzelać. Droga głównie brukowana, po ostatniej burzy pokryta błotem. W lesie duszno, droga męcząca, trochę się tam namęczyliśmy. Nawet bardziej niż trochę. Wreszcie dotarliśmy do ruin wioski Trześniówek. Co za klimatyczne miejsce. Pełne much, komarów i pokrzyw. W te ostatnie wpadłem i do dzisiaj piecze mnie tyłek i prawa noga. Ale warto było napocić się by tam dojechać.
Na zegarku była już 20, a my pośrodku poligonu w Wędrzynie. Czas było wracać. Obraliśmy kierunek ku cywilizacji. Dobrze, że teraz było przynajmniej z górki, ale i tak trzeba było uważać na bruku pokrytym śliskim błotem.
Wreszcie naszym oczom ukazał się asfalt. Pomimo przejechanych 130 km nogi same kręciły i praktycznie 30 km/h z licznika nie schodziło aż do Gorzowa. Jedynie z Lubniewicach przystanęliśmy co by jeszcze dojeść batonika i nażłopać się wody.
Jak na razie to była nasza wycieczka sezonu. Przez ten skwar umęczyliśmy się trochę, ale warto było. Mam w planach jeszcze przejechać się w tym roku pociągiem do Piły i pokręcić się w okolicach Borne Sulinowo. Kiedyś tam byłem przejazdem, ale Sławek jeszcze nie, a on lubi bunkry, silosy atomowe itp. Czyli to będzie też w sam raz dla niego.
Wyjechaliśmy dość wcześnie, koło 8. Według mapy wychodziło jakieś 180km, tak więc nie było co czekać do południa.
Ledwo wyjechaliśmy z Gorzowa gdy dorwała nas burza. Ulewa konkretna. Po kilkunastu minutach tak jakby zelżało i pojechaliśmy dalej na Lubniewice. Dobrze, że zamontowałem tylni błotnik, bo nieco wody stało na jezdni.
W Boryszynie nieco się zamotaliśmy i całkiem przypadkowo znaleźliśmy MRU - Pętlę Boryszyńską. Będzie trzeba tam kiedyś się wybrać na zwiedzanie. Natomiast w samym Boryszynie stoi przeuroczy stary kościółek.
Domostwo w Boryszynie© donremigio
Kościółek w Boryszynie© donremigio
Cmentarzyk przy kościele - Boryszyn© donremigio
Boryszyn - Bunkier© donremigio
Pętla Boryszyńska - MRU© donremigio
Jedziemy dalej. Wtem, przejeżdżając przez wioskę Lubrza, zerknąłem w bok i ... czołg. Ja lubię czołgi. A Sławek lubi po nich chodzić. Chodził po IS-2 stojącym w Pyrzycach, do którego nawet wszedł, a tym razem pochodził sobie po PT-76
Lubrza - czołg PT-76© donremigio
Gdy wreszcie z niego zlazł to ogarnęliśmy kierunek i podeptaliśmy na Świebodzin, gdzie zrobiliśmy sobie dłuższy postój połączony z degustacją napojów chłodzących oraz konsumpcją kebaba.
Świebodzin - Ratusz© donremigio
Z pełnymi brzuchami pojechaliśmy dalej szukać Jezusa. Znaleźć go było nietrudno bo zasłaniał cały horyzont. Pod pomnikiem miejsce na modlitwę, dookoła stoją skarbonki co by wrzucić "co łaska" na rozbudowę pomnika (nie wiem co mu chcą dobudować, jak dla mnie to jest w pełni wyposażony Jezus), z głośników leci Radio Maryja, dookoła autokary pełne staruszek. Chyba ktoś ma ochotę przebić Licheń. Niewierzący jestem, ale coś mi się wydaje, że w Biblii nie ma nic o organizowaniu wokół wiary takiej kosztownej szopki. Lekko mnie to zniesmaczyło.
Jezus - Świebodzin© donremigio
Słońce zaczęło palić niemiłosiernie. Trza było jechać dalej na bunkry. Bunkier PzW. 669 ukryty był w jakiś krzaciorach, łatwo go było ominąć. Przedzierając się przez zarośla wreszcie go znaleźliśmy. Bunkier cacy z całkowicie zachowanym drugim poziomem. Chyba jeden z ciekawszych bunkrów jakie spenetrowaliśmy. W środku było tak wspaniale chłodno, że aż nie chciało się z niego wychodzić. Po wyjściu na zewnątrz powietrze uderzyło w nas niczym z piekarnika. Uff. Wilgoć niemal jak w tropikalnym lesie, woda i pot ściekały z nas litrami.
Bunkier PzW. 669© donremigio
Niemcy tak stąd uciekali, że pogubili nawet kapcie.
Bunkier PzW 669 - germańskie kapcie© donremigio
Penetracja bunkra Pzw 669 w toku© donremigio
Kolejny punkt wycieczki to wieża ukryta w pobliskim lesie. Widok z wieży taki sobie, wszystko zasłaniają drzewa. Geocache namierzyłem raz dwa i obraliśmy azymut ku kolejnej skrzynce ukrytej na poligonie w Wędrzynie w miejscu gdzie obecnie są ruiny poniemieckiej wioski.
Wieża widokowa w lesie© donremigio
Jadąc na poligon zatrzymaliśmy się w Łagowie. Jak ktoś planuje odpoczynek nad wodą to polecam ten ośrodek. Urocze miasteczko w którym jest Zamek Joanitów a co roku odbywa się najstarszy w Polsce festiwal filmowy.
Most kolejowy z XIX wieku - Łagów© donremigio
Król wiecznie żywy - Cadillac 1960© donremigio
Tutaj rozbił się B17 - Bucze© donremigio
Za Łagowem wjazd na poligon. Szlaban otwarty, znaczy nikt nie powinien do nas strzelać. Droga głównie brukowana, po ostatniej burzy pokryta błotem. W lesie duszno, droga męcząca, trochę się tam namęczyliśmy. Nawet bardziej niż trochę. Wreszcie dotarliśmy do ruin wioski Trześniówek. Co za klimatyczne miejsce. Pełne much, komarów i pokrzyw. W te ostatnie wpadłem i do dzisiaj piecze mnie tyłek i prawa noga. Ale warto było napocić się by tam dojechać.
Poligon Wędrzyn - szlaban opuszczony można jechać© donremigio
Trześniówek - opuszczona wioska© donremigio
Trześniówek - opuszczona wioska© donremigio
Trześniówek - poligon Wędrzyn© donremigio
Na zegarku była już 20, a my pośrodku poligonu w Wędrzynie. Czas było wracać. Obraliśmy kierunek ku cywilizacji. Dobrze, że teraz było przynajmniej z górki, ale i tak trzeba było uważać na bruku pokrytym śliskim błotem.
Wreszcie naszym oczom ukazał się asfalt. Pomimo przejechanych 130 km nogi same kręciły i praktycznie 30 km/h z licznika nie schodziło aż do Gorzowa. Jedynie z Lubniewicach przystanęliśmy co by jeszcze dojeść batonika i nażłopać się wody.
Jak na razie to była nasza wycieczka sezonu. Przez ten skwar umęczyliśmy się trochę, ale warto było. Mam w planach jeszcze przejechać się w tym roku pociągiem do Piły i pokręcić się w okolicach Borne Sulinowo. Kiedyś tam byłem przejazdem, ale Sławek jeszcze nie, a on lubi bunkry, silosy atomowe itp. Czyli to będzie też w sam raz dla niego.
Kategoria coś koło 200 km, Fotorelacja, Geocaching, coś koło 100 km, Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 54.00 km;
Czas: 02:30 h
Średnia: 21.60 km/h;
Temperatura:20.0;
Czas: 02:30 h
Średnia: 21.60 km/h;
Temperatura:20.0;
kręcenie i dokręcanie śrubek
Czwartek, 28 czerwca 2012 | Komentarze 0
Ustawianie, szukanie optymalnej pozycji, dokręcanie śrubek na nowym rowerku, montaż nowej lemondki (stara nie pasuje do nowej kierownicy).
Najgorzej, że teraz nie jak nie mogę zamontować na kierownicy GPS, a i lampkę mogę jedynie awaryjnie zamontować w akrobatyczny sposób za manetką, praktycznie na gripie.
Najgorzej, że teraz nie jak nie mogę zamontować na kierownicy GPS, a i lampkę mogę jedynie awaryjnie zamontować w akrobatyczny sposób za manetką, praktycznie na gripie.
Statystyki:
Odległość: 134.00 km;
Czas: 05:05 h
Średnia: 26.36 km/h;
Temperatura:25.0;
Czas: 05:05 h
Średnia: 26.36 km/h;
Temperatura:25.0;
Międzychód i Pałacyk w Wiejcach
Sobota, 23 czerwca 2012 | Komentarze 0
Czas przetestować maszynę na dłuższym dystansie. Zerkam więc na opencaching.pl i patrzę gdzie by tutaj ... o Międzychód całe stado keszy. No to hyc na rowery i jedziemy ze Sławkiem. Jako, że Sławek też ma nową maszynę i może wreszcie dawać zmiany umawiamy się, że tak co 5-8 minut będziemy się zmieniać.
Początkowo kilka krótkich przerw, co bym siodełko sobie idealnie ustawił pod swój tyłek. I tak w zasadzie do pierwszego kesza bez większych postojów. Dopiero przy nim sobie dłużej posiedzieliśmy na ławeczce.
Kawałek dalej kolejny kesz, tutaj to tylko wykopanie skrzynki, wymiana fantów i dalej na Międzychód. Zastanawiałem się czy nie odbić w las i nie poszukać kilku skrzynek ukrytych po drugiej stronie drogi, ale w sumie zostawiliśmy je na później, co by mieć powód żeby przejechać się tą trasą jeszcze raz.
Potem to już prosto do Międzychodu. Po drodze mineliśmy jednego cyklistę-turystę objuczonego torbami i kolesia na fajnej poziomce. O tyle oryginalna, że to była taka w pełni amortyzowana poziomka MTB.
W Międzychodzie na wjeździe do miasta wyrywamy kolejnego kesza. Ten był ukryty dość wysoko. Dobrze że Sławek był ze mną, bo to jest gibon i raz dwa ją wyciągnął, a potem odłożył na miejsce. Ja bym musiał kombinować żeby jakoś tam sięgnąć.
Kawałek dalej kolejny kesz przy kościele, ale akurat ślub się odbywał i podjęcie skrzynki było niemożliwe. A najlepsze jest to, że widać ją jak na dłoni.
Ale za to 100 metrów dalej potykamy się następnego kesza. Można powiedzieć, że skrzynek geocache w Międzychodzie jest pod dostatkiem. Czuję, że jeszcze w tym roku zajedziemy tam ponownie.
Kesze które dało się wyrwać, wyrwane, no to jedziemy dalej na Wiejce. Pałacyk robi wrażenie. Tak wyglądał kiedyś, tak teraz.
Przy wjeździe na teraz pałacu osaczyły nas dwa dobermany, które nie odstępowały nas na krok. A jak Sławek zaczął wcinać batonika to weszły mu prawie na głowę. Jeśli ktoś ma ochotę zwiedzić Pałacyk w Wiejcach, niech uważa na te dwa bydlęta, bo zaliżą na śmierć.
Za Wiejcami czekał nas jeszcze kilkukilometrowy odcinek po bruku, a w zasadzie poboczem po piachu, a potem prosto do domciu.
Będzie trzeba jeszcze wokół Międzychodu pokręcić się za geocache.
Początkowo kilka krótkich przerw, co bym siodełko sobie idealnie ustawił pod swój tyłek. I tak w zasadzie do pierwszego kesza bez większych postojów. Dopiero przy nim sobie dłużej posiedzieliśmy na ławeczce.
Geocache przy Sowiej Górze© donremigio
Kawałek dalej kolejny kesz, tutaj to tylko wykopanie skrzynki, wymiana fantów i dalej na Międzychód. Zastanawiałem się czy nie odbić w las i nie poszukać kilku skrzynek ukrytych po drugiej stronie drogi, ale w sumie zostawiliśmy je na później, co by mieć powód żeby przejechać się tą trasą jeszcze raz.
Geocache Żmijowiec© donremigio
Potem to już prosto do Międzychodu. Po drodze mineliśmy jednego cyklistę-turystę objuczonego torbami i kolesia na fajnej poziomce. O tyle oryginalna, że to była taka w pełni amortyzowana poziomka MTB.
W Międzychodzie na wjeździe do miasta wyrywamy kolejnego kesza. Ten był ukryty dość wysoko. Dobrze że Sławek był ze mną, bo to jest gibon i raz dwa ją wyciągnął, a potem odłożył na miejsce. Ja bym musiał kombinować żeby jakoś tam sięgnąć.
Kawałek dalej kolejny kesz przy kościele, ale akurat ślub się odbywał i podjęcie skrzynki było niemożliwe. A najlepsze jest to, że widać ją jak na dłoni.
Ale za to 100 metrów dalej potykamy się następnego kesza. Można powiedzieć, że skrzynek geocache w Międzychodzie jest pod dostatkiem. Czuję, że jeszcze w tym roku zajedziemy tam ponownie.
Międzychód - okolice kościoła© donremigio
Pomnik ku pamięci ludzi którzy poświecili życie za wolność ziem międzychodzkich© donremigio
Kesze które dało się wyrwać, wyrwane, no to jedziemy dalej na Wiejce. Pałacyk robi wrażenie. Tak wyglądał kiedyś, tak teraz.
Pałacyk w Wiejcach© donremigio
Pałacyk w Wiejcach© donremigio
Pałacyk w Wiejcach - mini tor golfowy© donremigio
Pałacyk w Wiejcach© donremigio
Przy wjeździe na teraz pałacu osaczyły nas dwa dobermany, które nie odstępowały nas na krok. A jak Sławek zaczął wcinać batonika to weszły mu prawie na głowę. Jeśli ktoś ma ochotę zwiedzić Pałacyk w Wiejcach, niech uważa na te dwa bydlęta, bo zaliżą na śmierć.
Dobermany pilnujące porządku na terenie pałacyku. UWAGA potrafią zalizać !!!© donremigio
Prawie doberman© donremigio
Za Wiejcami czekał nas jeszcze kilkukilometrowy odcinek po bruku, a w zasadzie poboczem po piachu, a potem prosto do domciu.
Będzie trzeba jeszcze wokół Międzychodu pokręcić się za geocache.
Kategoria Fotorelacja, Geocaching, coś koło 100 km, Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 34.22 km;
Czas: 01:17 h
Średnia: 26.66 km/h;
Temperatura:20.0;
Czas: 01:17 h
Średnia: 26.66 km/h;
Temperatura:20.0;
Łośno, Lipy i takie tam
Wtorek, 19 czerwca 2012 | Komentarze 0
Standardzik, Łośno, Lipy i okolice.
Statystyki:
Odległość: 34.40 km;
Czas: 01:20 h
Średnia: 25.80 km/h;
Temperatura:20.0;
Czas: 01:20 h
Średnia: 25.80 km/h;
Temperatura:20.0;
takie tam na nowym rowerku
Poniedziałek, 18 czerwca 2012 | Komentarze 0
Jazda próbna. Rowerek chodzi jak zegarek.
Statystyki:
Odległość: 46.60 km;
Czas: 01:46 h
Średnia: 26.38 km/h;
Temperatura:22.0;
Czas: 01:46 h
Średnia: 26.38 km/h;
Temperatura:22.0;
Pętelka przez Zdroisko
Niedziela, 10 czerwca 2012 | Komentarze 0
Sobie tak spokojnie przez Lipy i Zdroisko, potem Wojcieszyce i przez pola ku domostwu.
Statystyki:
Odległość: 34.00 km;
Czas: 01:20 h
Średnia: 25.50 km/h;
Temperatura:24.0;
Czas: 01:20 h
Średnia: 25.50 km/h;
Temperatura:24.0;
Drobne kręcenie
Sobota, 9 czerwca 2012 | Komentarze 0
Takie tam po okolicy
Statystyki:
Odległość: 131.30 km;
Czas: 05:25 h
Średnia: 24.24 km/h;
Temperatura:25.0;
Czas: 05:25 h
Średnia: 24.24 km/h;
Temperatura:25.0;
Forty w okolicy Słońska
Czwartek, 7 czerwca 2012 | Komentarze 3
Dzień wolny tak więc trza się gdzieś wybrać na pedałowanie. Jako że wychodzę z założenia, że jazda rowerem jest najciekawsza gdy ma się jakiś konkretny cel na horyzoncie, począłem wertować mapę na opencaching.pl szukając czegoś ciekawego. Hmm ... Forty w okolicy Słońska. Wg mapy wychodziło jakieś 120km. W sam raz żeby było ciekawie i nie za daleko, żeby jazda nie zaczęła być nużąca. Sławek oczywiście zwarty i gotowy na kręcenie korbą.
Początek nudny, ścieżką rowerową do Nowin Wielkich. Jak ja tej ścieżki nie trawie. Prosta, nic się nie dzieje, co jakiś czas jacyś przechodnie. No nic trzeba się jakoś przemęczyć. W Motylewie przystanęliśmy przy lapidarium.
Potem w Nowinach Wielkich na południe, i za mostem w prawo i malowniczą wąską asfaltówką pomknęliśmy na zachód.
W Głuchowie zachwycił mnie kościół. Zazwyczaj mnie te budowle nie ruszają, ale w tym kościele jest to COŚ. Wygląda wręcz jak zamek. Przepiękny.
W Słońsku stanęliśmy przy ruinach, zbudowanego w latach 1420-1429, zamku Joanitów, w którym w 1933 roku utworzono ciężkie hitlerowskie więzienie. Zamek spłonął w 1975 roku.
Za Słońskiem czekał na nas pierwszy kesz w wieży widokowej. Wieża w remoncie, kesza nie znaleźliśmy.
Kawałek dalej kolejny kesz w ostrogu Twierdzy Kostrzyn. Tutaj praktycznie potknęliśmy się o skrzynkę. Wrażenie zrobił na nas sufit.
Potem pojechaliśmy do Fortu w Czarnowie, ale on akurat jest w opłakanym stanie. Ale skrzynkę wypatrzyliśmy. W zasadzie to rzucała się w oczy w białej reklamówce. Ukryta była dość wysoko nad drzwiami, i chciałem podsadzić Sławka co by po nią sięgnął, ale on, gibon jakiś, wdrapał się po ścianie i sam wyciągnął ją z dziury.
Jako, że poza tunelem niewiele zostało z tego fortu, pojechaliśmy od razu do pobliskich Żabic, gdzie jest bliźniaczy fort, który zachował się w o wiele lepszym stanie.
Sławek pobiegał nieco po twierdzy i pobawił się w grotołaza, mnie natomiast chwycił katar sienny, mam alergię na trawę, i zacząłem kichać jak opętany.
Jak Sławek skończył eksplorację twierdzy obraliśmy azymut ku Kostrzyn City. Najpierw pociągnął Sławek, od Kostrzyna do Witnicy ja, a potem ... a potem odcięło nam prąd. Jakoś dotoczyliśmy się do Gorzowa w którym czekał nas jeszcze podjazd. Na jego widok poczuliśmy jeszcze większe zmęczenie. No ale trza podjeżdżać. Już widzieliśmy szczyt wzniesienia, już witaliśmy się z gąską, a tu nagle jak nie wyskoczy zza krzaka mały skurcz i nie chwyci mnie za udo. Co za ból. To mój pierwszy skurcz podczas jazdy na rowerze. Może to wina dwóch kaw wypitych przed wyjazdem, może to wina tigera wyżłopanego po drodze, a może to przez moje odchudzanie i mam mniej siły. Odczekałem chwilę aż skurcz sobie pójdzie w cholerę i mając już w sumie z górki potoczyliśmy się do domostw.
To była ostatnia większa wycieczka na Phanaticu. W domu już czeka nowa rama (taka jaką ma Sławek), parę nowych części i po przeszczepie amortyzatora i kół (które to części kupiłem w tym roku) będzie to zupełnie inna i nowa maszyna. A na bazie starej ramy Phanatica, który pożegnał mnie skurczem, zbuduje jakąś zimówkę. Tak więc czeka go zimna i mokra emerytura.
Początek nudny, ścieżką rowerową do Nowin Wielkich. Jak ja tej ścieżki nie trawie. Prosta, nic się nie dzieje, co jakiś czas jacyś przechodnie. No nic trzeba się jakoś przemęczyć. W Motylewie przystanęliśmy przy lapidarium.
Lapidarium w okolicy Motylewa© donremigio
Potem w Nowinach Wielkich na południe, i za mostem w prawo i malowniczą wąską asfaltówką pomknęliśmy na zachód.
W Głuchowie zachwycił mnie kościół. Zazwyczaj mnie te budowle nie ruszają, ale w tym kościele jest to COŚ. Wygląda wręcz jak zamek. Przepiękny.
Kościół w Głuchowie© donremigio
W Słońsku stanęliśmy przy ruinach, zbudowanego w latach 1420-1429, zamku Joanitów, w którym w 1933 roku utworzono ciężkie hitlerowskie więzienie. Zamek spłonął w 1975 roku.
Ruiny w Słońsku© donremigio
Lapidarium w Słońsku© donremigio
Pamięci Żołnierzy Niemieckich poległych podczas I Wojny Światowej© donremigio
Za Słońskiem czekał na nas pierwszy kesz w wieży widokowej. Wieża w remoncie, kesza nie znaleźliśmy.
Wieża widokowa - okolice Słońska© donremigio
Kawałek dalej kolejny kesz w ostrogu Twierdzy Kostrzyn. Tutaj praktycznie potknęliśmy się o skrzynkę. Wrażenie zrobił na nas sufit.
Ostróg Forteczny - Twierdza Kostrzyn© donremigio
Potem pojechaliśmy do Fortu w Czarnowie, ale on akurat jest w opłakanym stanie. Ale skrzynkę wypatrzyliśmy. W zasadzie to rzucała się w oczy w białej reklamówce. Ukryta była dość wysoko nad drzwiami, i chciałem podsadzić Sławka co by po nią sięgnął, ale on, gibon jakiś, wdrapał się po ścianie i sam wyciągnął ją z dziury.
Jako, że poza tunelem niewiele zostało z tego fortu, pojechaliśmy od razu do pobliskich Żabic, gdzie jest bliźniaczy fort, który zachował się w o wiele lepszym stanie.
Sławek pobiegał nieco po twierdzy i pobawił się w grotołaza, mnie natomiast chwycił katar sienny, mam alergię na trawę, i zacząłem kichać jak opętany.
Fort Żabice© donremigio
Fort Żabice - Twierdza Kostrzyn© donremigio
Fort Żabice - Twierdza Kostrzyn© donremigio
Kostrzyn - Etap ostatni - Starość© donremigio
Jak Sławek skończył eksplorację twierdzy obraliśmy azymut ku Kostrzyn City. Najpierw pociągnął Sławek, od Kostrzyna do Witnicy ja, a potem ... a potem odcięło nam prąd. Jakoś dotoczyliśmy się do Gorzowa w którym czekał nas jeszcze podjazd. Na jego widok poczuliśmy jeszcze większe zmęczenie. No ale trza podjeżdżać. Już widzieliśmy szczyt wzniesienia, już witaliśmy się z gąską, a tu nagle jak nie wyskoczy zza krzaka mały skurcz i nie chwyci mnie za udo. Co za ból. To mój pierwszy skurcz podczas jazdy na rowerze. Może to wina dwóch kaw wypitych przed wyjazdem, może to wina tigera wyżłopanego po drodze, a może to przez moje odchudzanie i mam mniej siły. Odczekałem chwilę aż skurcz sobie pójdzie w cholerę i mając już w sumie z górki potoczyliśmy się do domostw.
To była ostatnia większa wycieczka na Phanaticu. W domu już czeka nowa rama (taka jaką ma Sławek), parę nowych części i po przeszczepie amortyzatora i kół (które to części kupiłem w tym roku) będzie to zupełnie inna i nowa maszyna. A na bazie starej ramy Phanatica, który pożegnał mnie skurczem, zbuduje jakąś zimówkę. Tak więc czeka go zimna i mokra emerytura.
Kategoria Fotorelacja, Geocaching, coś koło 100 km, Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 70.30 km;
Czas: 02:57 h
Średnia: 23.83 km/h;
Temperatura:11.0;
Czas: 02:57 h
Średnia: 23.83 km/h;
Temperatura:11.0;
znowu geocachowo w Barlinku
Sobota, 2 czerwca 2012 | Komentarze 2
Ostatnio wyrwaliśmy dwa kesze z okolicy Barlinka. No ale zostały tam jeszcze dwa z FTF. Pogoda na kręcenie taka sobie. Zimno i silny wiatr. Ale co to dla fachowców.
Do Barlinka bez wydarzeń, główną drogą, zmagając się z wiatrem, ja pociągnąłem do Łubianki, potem trochę Sławek i dzięki temu średnia wyszła ponad 26km/h. Tam przycupnęliśmy sobie koło kotwicy koło której był pierwszy etap geocache. Jak tak sobie siedzieliśmy i liczyliśmy kolejne koordynaty to się rozpadało. I to dość mocno. Ale co to dla fachowców. Jedziemy do kolejnego etapu kesza. Tam kolejne obliczenia i jedziemy do finału. No i zaczęły się schody. Przez moją głupotę szukaliśmy przez 30 minut spróchniałego drzewa w którym miał być ukryty kesz. Tyle, że to było drzewo w którym, owszem była ukryta skrzynka, ale nie w tym geocache. Kapnąłem się dopiero jak zrezygnowani pojechaliśmy do kolejnego geocache, a tam stoi przed nami do cholerne drzewo. Po prostu patrzyłem na złą podpowiedź, nie do tego kesza. No nic .. wyciągamy skrzynkę z drzewa, wracamy do pierwszej skrzynki i już bez problemu ją znajdujemy.
W tym momencie znowu się rozpadało. I to naprawdę konkretnie. Ale co to dla fachowców. Jadąc lasem nawet tego nie czuliśmy. Poczuliśmy dopiero po wyjeździe na drogę między Barlinkiem a Dankowem. Asfalt mokry, pełno kałuż. Chwila moment i byliśmy cali mokrzy. Na dodatek, jadący z naprzeciwka pan w BMW, obryzgał Sławka. Całą twarz, wszędzie.
W pewnym momencie odbijamy na Moczydło i jedziemy nowiusieńką, asfaltową, wąską drogą, marząc by kiedyś tak właśnie wyglądały ścieżki rowerowe. W Moczydle zahaczamy jeszcze o stary cmentarz poniemiecki i dalej jedziemy leśnym, po niedawnym opadzie atmosferycznym, trochę błotnistym duktem.
Wyjeżdżamy koło Lip i asfaltem, chlapiąc dookoła błotem, podążyliśmy ku miastu Gorzów.
Do Barlinka bez wydarzeń, główną drogą, zmagając się z wiatrem, ja pociągnąłem do Łubianki, potem trochę Sławek i dzięki temu średnia wyszła ponad 26km/h. Tam przycupnęliśmy sobie koło kotwicy koło której był pierwszy etap geocache. Jak tak sobie siedzieliśmy i liczyliśmy kolejne koordynaty to się rozpadało. I to dość mocno. Ale co to dla fachowców. Jedziemy do kolejnego etapu kesza. Tam kolejne obliczenia i jedziemy do finału. No i zaczęły się schody. Przez moją głupotę szukaliśmy przez 30 minut spróchniałego drzewa w którym miał być ukryty kesz. Tyle, że to było drzewo w którym, owszem była ukryta skrzynka, ale nie w tym geocache. Kapnąłem się dopiero jak zrezygnowani pojechaliśmy do kolejnego geocache, a tam stoi przed nami do cholerne drzewo. Po prostu patrzyłem na złą podpowiedź, nie do tego kesza. No nic .. wyciągamy skrzynkę z drzewa, wracamy do pierwszej skrzynki i już bez problemu ją znajdujemy.
W tym momencie znowu się rozpadało. I to naprawdę konkretnie. Ale co to dla fachowców. Jadąc lasem nawet tego nie czuliśmy. Poczuliśmy dopiero po wyjeździe na drogę między Barlinkiem a Dankowem. Asfalt mokry, pełno kałuż. Chwila moment i byliśmy cali mokrzy. Na dodatek, jadący z naprzeciwka pan w BMW, obryzgał Sławka. Całą twarz, wszędzie.
W pewnym momencie odbijamy na Moczydło i jedziemy nowiusieńką, asfaltową, wąską drogą, marząc by kiedyś tak właśnie wyglądały ścieżki rowerowe. W Moczydle zahaczamy jeszcze o stary cmentarz poniemiecki i dalej jedziemy leśnym, po niedawnym opadzie atmosferycznym, trochę błotnistym duktem.
Wyjeżdżamy koło Lip i asfaltem, chlapiąc dookoła błotem, podążyliśmy ku miastu Gorzów.
Barlinek - Kotwica© donremigio
Brzydkie kaczątko© donremigio
Barlinek - Pałacyk Cebulowy© donremigio
W poszukiwaniu geocache© donremigio
Barlinek - Ścieżka rowerowa© donremigio
Moczydło - poniemiecki cmentarz© donremigio
Moczydło - poniemiecki cmentarz© donremigio
Moczydło - poniemiecki cmentarz© donremigio
Kategoria Fotorelacja, Geocaching, Wokół Gorzowa