Wpisy archiwalne w kategorii
2009 - Wycieczka do Słupska
Dystans całkowity: | 495.00 km (w terenie 70.00 km; 14.14%) |
Czas w ruchu: | 28:20 |
Średnia prędkość: | 17.47 km/h |
Liczba aktywności: | 5 |
Średnio na aktywność: | 99.00 km i 5h 40m |
Więcej statystyk |
Statystyki:
Odległość: 50.00 km;
Czas: 02:30 h
Średnia: 20.00 km/h;
Temperatura:25.0;
Czas: 02:30 h
Średnia: 20.00 km/h;
Temperatura:25.0;
3.lipca.2009 - Słupsk - Poddąbie
Piątek, 3 lipca 2009 | Komentarze 2
Cel wyprawy: Poddąbie.
Na początku zapomniałem włączyć GPS i trasa zaczyna się za Słupskiem.
Ciotka w szpitalu, wujek za bardzo nie ma ochoty na wycieczkę, w sumie mu się nie dziwię, postanowiłem więc przejechać się samotnie nad morze. Jak już dojechałem tak blisko to głupio by było go nie zobaczyć. Tym bardziej, że następnego dnia miałem wrócić do Gorzowa.
Odwiedziłem więc z wujkiem ciotkę, sprawdziłem czy jeszcze dycha i poszedłem do serwisu rowerowego odebrać rower. Wcześniej tego nie pisałem, ale jak tylko ciotka zaliczyła glebę i się rozpadało, to zaczęło mi coś strzelać, chrupać i przeskakiwać w supporcie. W sumie to już od początku sezonu coś mi się dziwnie kręciło i miałem wrażenie, że jak kręcę do tyłu korbą to coś mi lekko strzela.
Odebrałem więc rower i wróciłem najpierw do bazy wypadowej, a potem pokręcić się najpierw po Słupsku. Jeszcze by się okazało, że coś źle mi skręcili i wracałbym z nad morza z korbą pod pachą.
W samym schronisku młodzieżowym na Hubalczyków 7, trzeba uczciwie powiedzieć że, jak już nas łaskawie wpuszczono, warunki były tak jak by luksusowe. Eleganckie pokoje, kuchnia z mikrofalą, stołówka z telewizorem. Pierwsza klasa. Jedynie co nieco wkurzało to to że trzeba było do 10 rano opuścić schronisko i, jak dobrze pamiętam, było ono otwierane ponownie koło 17.
]
Tak więc zanim ruszyłem do Poddąbia, tak mi polecił samarytanin, który dał nam wcześniej schronienie w ośrodku szkolenia kierowców, pokręciłem się po samym Słupsku i strzeliłem parę fotek. To naprawdę ładne miasto, chociaż przytłacza nieco ilość pomników. Co chwila jakiś święty czy generał. W Gorzowie też mamy pomniki i rzeźby ale żuli, żużlowców, a nawet chojnie obdarzonego golasa Świnstera.
Sama wycieczka nad morze nie obfitowała już w jakieś spektakularne wydarzenia typu wypadki, oberwania chmur etc. Dojechałem, zanurzyłem się na chwilę w morskiej toni, obowiązkowo skonsumowałem smażoną rybkę, która w zasadzie okazała się, jak to zazwyczaj bywa, szkieletem ryby w panierce. Na uwagę zasługuje jedynie droga prowadząca z Machowinko do Poddąbia. Wąska, asfaltowa, ledwo tam mieści się jeden samochód, ale prowadząca przez malowniczy cichy las. Przynajmniej jak jechałem to było cicho, jak zlecą się turyści to pewnie nie jest ani malowniczo ani cicho.
Same Poddąbie to najzwyczajniejsza wiocha nad samym morzem, którą zrównano z ziemią i postawiono domki letniskowe. Stoi tam chyba jeden budynek przypominający mgliście chałupę, ale to chyba zostawili jako skansen albo jakaś starowinka nie chciała się przeprowadzić gdy wjeżdżały tam buldożery.
Na drugi dzień wróciłem do Gorzowa i zakończyła się niesamowita wycieczka nad morze. W przyszłe wakacje zaczynamy od Słupska i mamy zamiar przejechać wzdłuż wybrzeża na Hel i Trójmiasto. I mam nadzieję, że będzie to najzwyklejsza, spokojna, turystyczna wycieczka rowerowa, gdzie najbardziej ekscytującym momentem będzie wymiana przebitej dętki. A jak ciotka znowu się glebnie to osobiście skonfiskuje jej rower i kupie kijki do Nordic walking. I będzie chodzić w kasku bo zapewniam, że prędzej czy później w te kijki się zapląta i zaliczy przyłożenie.
Na początku zapomniałem włączyć GPS i trasa zaczyna się za Słupskiem.
Ciotka w szpitalu, wujek za bardzo nie ma ochoty na wycieczkę, w sumie mu się nie dziwię, postanowiłem więc przejechać się samotnie nad morze. Jak już dojechałem tak blisko to głupio by było go nie zobaczyć. Tym bardziej, że następnego dnia miałem wrócić do Gorzowa.
Odwiedziłem więc z wujkiem ciotkę, sprawdziłem czy jeszcze dycha i poszedłem do serwisu rowerowego odebrać rower. Wcześniej tego nie pisałem, ale jak tylko ciotka zaliczyła glebę i się rozpadało, to zaczęło mi coś strzelać, chrupać i przeskakiwać w supporcie. W sumie to już od początku sezonu coś mi się dziwnie kręciło i miałem wrażenie, że jak kręcę do tyłu korbą to coś mi lekko strzela.
Odebrałem więc rower i wróciłem najpierw do bazy wypadowej, a potem pokręcić się najpierw po Słupsku. Jeszcze by się okazało, że coś źle mi skręcili i wracałbym z nad morza z korbą pod pachą.
W samym schronisku młodzieżowym na Hubalczyków 7, trzeba uczciwie powiedzieć że, jak już nas łaskawie wpuszczono, warunki były tak jak by luksusowe. Eleganckie pokoje, kuchnia z mikrofalą, stołówka z telewizorem. Pierwsza klasa. Jedynie co nieco wkurzało to to że trzeba było do 10 rano opuścić schronisko i, jak dobrze pamiętam, było ono otwierane ponownie koło 17.
Schronisko młodzieżowe w Słupsku, Hubalczyków 7© donremigio
Tak więc zanim ruszyłem do Poddąbia, tak mi polecił samarytanin, który dał nam wcześniej schronienie w ośrodku szkolenia kierowców, pokręciłem się po samym Słupsku i strzeliłem parę fotek. To naprawdę ładne miasto, chociaż przytłacza nieco ilość pomników. Co chwila jakiś święty czy generał. W Gorzowie też mamy pomniki i rzeźby ale żuli, żużlowców, a nawet chojnie obdarzonego golasa Świnstera.
Słupsk, Pałac Książąt Pomorskich© donremigio
Miasto Słupsk, ratusz© donremigio
Słupsk. Jeden z wielu parków© donremigio
Słupsk, lwia fontanna w parku© donremigio
Słupsk. Biblioteka Publiczna im. M. Dąbrowskiej.© donremigio
Sama wycieczka nad morze nie obfitowała już w jakieś spektakularne wydarzenia typu wypadki, oberwania chmur etc. Dojechałem, zanurzyłem się na chwilę w morskiej toni, obowiązkowo skonsumowałem smażoną rybkę, która w zasadzie okazała się, jak to zazwyczaj bywa, szkieletem ryby w panierce. Na uwagę zasługuje jedynie droga prowadząca z Machowinko do Poddąbia. Wąska, asfaltowa, ledwo tam mieści się jeden samochód, ale prowadząca przez malowniczy cichy las. Przynajmniej jak jechałem to było cicho, jak zlecą się turyści to pewnie nie jest ani malowniczo ani cicho.
Same Poddąbie to najzwyczajniejsza wiocha nad samym morzem, którą zrównano z ziemią i postawiono domki letniskowe. Stoi tam chyba jeden budynek przypominający mgliście chałupę, ale to chyba zostawili jako skansen albo jakaś starowinka nie chciała się przeprowadzić gdy wjeżdżały tam buldożery.
Na drugi dzień wróciłem do Gorzowa i zakończyła się niesamowita wycieczka nad morze. W przyszłe wakacje zaczynamy od Słupska i mamy zamiar przejechać wzdłuż wybrzeża na Hel i Trójmiasto. I mam nadzieję, że będzie to najzwyklejsza, spokojna, turystyczna wycieczka rowerowa, gdzie najbardziej ekscytującym momentem będzie wymiana przebitej dętki. A jak ciotka znowu się glebnie to osobiście skonfiskuje jej rower i kupie kijki do Nordic walking. I będzie chodzić w kasku bo zapewniam, że prędzej czy później w te kijki się zapląta i zaliczy przyłożenie.
Kategoria 2009 - Wycieczka do Słupska, Fotorelacja
Statystyki:
Odległość: 150.00 km;
Czas: 09:00 h
Średnia: 16.67 km/h;
Temperatura:25.0;
Czas: 09:00 h
Średnia: 16.67 km/h;
Temperatura:25.0;
30.czerwca.2009 - Szczecinek - Słupsk
Wtorek, 30 czerwca 2009 | Komentarze 2
Cel wyprawy Słupsk, wybrzeże, Trójmiasto.
Dzień Czwarty (30-06-2009): Szczecinek - Słupsk
Tego dnia mieliśmy nieco więcej do przejechania. Do tego doszła duża wilgotność powietrza, wysoka temperatura, sporo mocnych podjazdów no i sporo kilogramów w sakwach. Do Polanowa było jako tako. Jednak tuż przed Polanowem postanowiliśmy nie jechać główną drogą, a pojechać na szagę. Początkowo wydawało się to dobrym pomysłem. Jednak po paru kilometrach bruk zmienił się w tragiczny bruk. Następnie musieliśmy podjechać pod naprawdę sporą górkę. Nie, to nie była górka. To była GÓRA.
Ten bruk był w takim stanie, bo zapewne podczas deszczów, z tej góry płynęła nim po prostu rzeka.
Suma sumarum dostaliśmy mocno po dupach. Ja się zmęczyłem potwornie, nie mówiąc już o moich prawie dwa razy starszych towarzyszach niedoli.
Ale jakoś dojechaliśmy do Polanowa, tym bardziej, że dalej było już mocno z górki.
Drożdżówka, kawka i jedziemy dalej.
Za Polanowem znowu pod górkę. Potem z górki. I pod górkę.
Starszyzna nieco spuchła, a że nieco męczyło mnie to tempo, przyspieszyłem mówiąc, że poczekam na nich w Barcino. Pod Barcino minął mnie radiowóz jadący na sygnale. Hmm ... coś mnie tknęło. Ale nic, jadę dalej. Siedząc już na ławeczce pod drzewkiem i czekając na nich nagle usłyszałem karetkę jadącą od strony Słupska. Minęła mnie i pojechała w kierunku z którego przyjechałem. Niedobrze.
Wyciągnąłem telefon z plecaka, a tutaj kilka nieodebranych rozmów od wujka. O cholera. Oddzwaniam.
Ciotka miała wypadek.
Wskoczyłem na rower i ile sił w nogach wracam. Aż mi sakwy furkotały.
Jak dojechałem okazało się, że ciotkę już karetka zabrała do Słupska.
Pytam się co się stało. Jechała za nim i usłyszał tylko jak grzebła o glebę. Była przytomna, głowa mocno rozcięta, poobijana, zabrali ją do szpitala na neurologię z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu.
Zacząłem zastanawiać się jak ona mogła na prostej drodze tak wyrżnąć. W zasadzie oni nie przekraczają 20 km/h, ale że było z górki to mogła nieco się rozpędzić. W miejscu, w którym upadła asfalt był 'nadżarty', a pobocze sypkie. Może się zagapiła, zmęczenie dało o sobie znać, chwyciła pobocze, koło zaryło o piach i wywinęła orła. Ponoć w momencie jak upadała wyprzedzał ich samochód, ale akurat nie sądzę żeby ją trącił bo by wylądowała 10 metrów dalej w krzakach, a i rower był dosłownie nietknięty. Czy samochód ją potrącił nie dowiemy się nigdy, bo okazało się później, że ona sama nie pamięta nic od tej męczącej górki przed Polanowem.
No ale zostaliśmy we dwóch, trzy rowery zapchane sakwami, jakieś 20 km do Słupska, co tu robić. Przypomniałem sobie, że jakiś kilometr dalej mijałem ośrodek wypoczynkowy nad jeziorem Obłęskie. Wskoczyłem na swój rower, pojechałem tam, pogadałem z właścicielka, zostawiłem u niej swój rower i biegiem wróciłem do wujka czekającego z resztą rowerów. Wsiadłem na ciotki rower i pojechaliśmy razem do tego ośrodka.
Jadąc zauważyłem, że cały rower się 'telepie'. Nie wynikało to z jakiś uszkodzeń tylko te ich rowery to 'damki', a jak wiadomo nie są to sztywne konstrukcje. A w sakwach ciotki tak na oko to dosłownie z 30-40kg.
Na pewno wygodniej im wsiadać na damki, nie muszą wymachiwać nogami przy wsiadaniu, a i łatwiej im się zatrzymać i zsiąść, ale jeśli już tyle wrzucają na bagażnik to wydaje mi się, że lepiej by było gdyby zainwestowali w normalne rowery albo żeby kupili sobie przyczepki. Jazda takim telepiącym się rowerem nie jest ani wygodna ani bezpieczna.
W ośrodku umówiliśmy się, że wrócimy po rower za dzień, dwa i pojechaliśmy w nerwach dalej do Słupska. Żeby nie było nam nudno rozpętała się burza. Jak już wycieczka się partoli to niech robi to porządnie, a co.
Dojechaliśmy do Słupska, znaleźliśmy szpital, ciotka na tomografie mamy przyjść jutro rano.
No to jedziemy do schroniska młodzieżowego na Hubalczyków 7. Drzwi zamknięte. Burza się rozkręca. Sakwy już dawno przemoknięte. Dzwonimy na numer podany na drzwiach. Nikt nie odbiera. Dziwne jak by nie patrzeć to całoroczne schronisko. Robi się coraz ciemniej. Podzwoniliśmy po innych schroniskach, ale niestety miejsc brak. Wycieczka robi się coraz bardziej interesująca.
Wujek kręcąc się zrozpaczony wokół schroniska spotkał spacerującego tubylca, który ulitował się nad nami i zaproponował nocleg w pomieszczeniach gdzie prowadzi kursy nauki jazdy. Tu trzeba wspomnieć, że w Słupsku eLek chyba więcej niż zwykłych samochodów.
Nasz zaprzyjaźniony tubylec podjechał pod schronisko swoim samochodem, oczywiście eLką :), i poprowadził nas przez miasto do naszej prowizorycznej noclegowni.
Serce się raduje, gdy człowiek spotyka takich zupełnie obcych ludzi, którzy są wstanie bezinteresownie pomóc. Zostawił nam klucze do pomieszczenia i jeszcze obiecał, że przywiezie ciotki rower z tego ośrodka wypoczynkowego, w którym go zostawiliśmy, lub przynajmniej załatwi transport do Słupska. I słowa dotrzymał.
Nie pamiętam jak się nazywał ale chciałem mu w tym miejscu jeszcze raz gorąco podziękować.
Poniżej wujek układa się do snu w naszej prowizorycznej noclegowni:
Na drugi dzień najpierw pojechaliśmy do szpitala, gdzie okazało się że z ciotką wszystko w porządku, ale poleży z tydzień na obserwacji, wstawać za bardzo nie może bo w głowie się jej kręci. Stwierdzono wstrząśnienie mózgu, ale czacha cała, krwiaków nie ma, łepetynka mocno porozcinana, jedno żebro pęknięte. Werdykt. Będzie żyła.
Potem zawitaliśmy do schroniska, gdzie zdziwiony pracownik powiedział nam, że to nie jest całoroczne schronisko i czynne jest od 1 lipca. Sranie w banie. Jak byk stoi w przewodniku, że to całoroczne schronisko, wcześniej tam dzwoniliśmy, mówione było że przyjedziemy 30 czerwca, a oni rżną głupa.
W Słupsku zostaliśmy 4 dni, ja wróciłem do Gorzowa wcześniej, wujek z ciotką do Krotoszyna wrócili parę dni później, bo ze szpitala nie chcieli jej wcześniej wypuścić.
Do Trójmiasta nie dojechaliśmy, ale całe szczęście, że wszystko dobrze się skończyło.
Na przyszłe wakacje zamierzamy do Słupska wrócić i jechać dalej. W sumie z wujkiem do samego Słupska dojechaliśmy, ciotka dojechała karetką więc to się nie liczy. Planujemy wysadzić ją z pociągu wcześniej i ostatnie 20 kilometrów ma uczciwie przedeptać.
Dzień Czwarty (30-06-2009): Szczecinek - Słupsk
Tego dnia mieliśmy nieco więcej do przejechania. Do tego doszła duża wilgotność powietrza, wysoka temperatura, sporo mocnych podjazdów no i sporo kilogramów w sakwach. Do Polanowa było jako tako. Jednak tuż przed Polanowem postanowiliśmy nie jechać główną drogą, a pojechać na szagę. Początkowo wydawało się to dobrym pomysłem. Jednak po paru kilometrach bruk zmienił się w tragiczny bruk. Następnie musieliśmy podjechać pod naprawdę sporą górkę. Nie, to nie była górka. To była GÓRA.
Ten bruk był w takim stanie, bo zapewne podczas deszczów, z tej góry płynęła nim po prostu rzeka.
Suma sumarum dostaliśmy mocno po dupach. Ja się zmęczyłem potwornie, nie mówiąc już o moich prawie dwa razy starszych towarzyszach niedoli.
Ale jakoś dojechaliśmy do Polanowa, tym bardziej, że dalej było już mocno z górki.
Drożdżówka, kawka i jedziemy dalej.
Za Polanowem znowu pod górkę. Potem z górki. I pod górkę.
Wycieczka do Słupska.© donremigio
Starszyzna nieco spuchła, a że nieco męczyło mnie to tempo, przyspieszyłem mówiąc, że poczekam na nich w Barcino. Pod Barcino minął mnie radiowóz jadący na sygnale. Hmm ... coś mnie tknęło. Ale nic, jadę dalej. Siedząc już na ławeczce pod drzewkiem i czekając na nich nagle usłyszałem karetkę jadącą od strony Słupska. Minęła mnie i pojechała w kierunku z którego przyjechałem. Niedobrze.
Wyciągnąłem telefon z plecaka, a tutaj kilka nieodebranych rozmów od wujka. O cholera. Oddzwaniam.
Ciotka miała wypadek.
Wskoczyłem na rower i ile sił w nogach wracam. Aż mi sakwy furkotały.
Jak dojechałem okazało się, że ciotkę już karetka zabrała do Słupska.
Pytam się co się stało. Jechała za nim i usłyszał tylko jak grzebła o glebę. Była przytomna, głowa mocno rozcięta, poobijana, zabrali ją do szpitala na neurologię z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu.
Zacząłem zastanawiać się jak ona mogła na prostej drodze tak wyrżnąć. W zasadzie oni nie przekraczają 20 km/h, ale że było z górki to mogła nieco się rozpędzić. W miejscu, w którym upadła asfalt był 'nadżarty', a pobocze sypkie. Może się zagapiła, zmęczenie dało o sobie znać, chwyciła pobocze, koło zaryło o piach i wywinęła orła. Ponoć w momencie jak upadała wyprzedzał ich samochód, ale akurat nie sądzę żeby ją trącił bo by wylądowała 10 metrów dalej w krzakach, a i rower był dosłownie nietknięty. Czy samochód ją potrącił nie dowiemy się nigdy, bo okazało się później, że ona sama nie pamięta nic od tej męczącej górki przed Polanowem.
No ale zostaliśmy we dwóch, trzy rowery zapchane sakwami, jakieś 20 km do Słupska, co tu robić. Przypomniałem sobie, że jakiś kilometr dalej mijałem ośrodek wypoczynkowy nad jeziorem Obłęskie. Wskoczyłem na swój rower, pojechałem tam, pogadałem z właścicielka, zostawiłem u niej swój rower i biegiem wróciłem do wujka czekającego z resztą rowerów. Wsiadłem na ciotki rower i pojechaliśmy razem do tego ośrodka.
Jadąc zauważyłem, że cały rower się 'telepie'. Nie wynikało to z jakiś uszkodzeń tylko te ich rowery to 'damki', a jak wiadomo nie są to sztywne konstrukcje. A w sakwach ciotki tak na oko to dosłownie z 30-40kg.
Na pewno wygodniej im wsiadać na damki, nie muszą wymachiwać nogami przy wsiadaniu, a i łatwiej im się zatrzymać i zsiąść, ale jeśli już tyle wrzucają na bagażnik to wydaje mi się, że lepiej by było gdyby zainwestowali w normalne rowery albo żeby kupili sobie przyczepki. Jazda takim telepiącym się rowerem nie jest ani wygodna ani bezpieczna.
W ośrodku umówiliśmy się, że wrócimy po rower za dzień, dwa i pojechaliśmy w nerwach dalej do Słupska. Żeby nie było nam nudno rozpętała się burza. Jak już wycieczka się partoli to niech robi to porządnie, a co.
Dojechaliśmy do Słupska, znaleźliśmy szpital, ciotka na tomografie mamy przyjść jutro rano.
No to jedziemy do schroniska młodzieżowego na Hubalczyków 7. Drzwi zamknięte. Burza się rozkręca. Sakwy już dawno przemoknięte. Dzwonimy na numer podany na drzwiach. Nikt nie odbiera. Dziwne jak by nie patrzeć to całoroczne schronisko. Robi się coraz ciemniej. Podzwoniliśmy po innych schroniskach, ale niestety miejsc brak. Wycieczka robi się coraz bardziej interesująca.
Wujek kręcąc się zrozpaczony wokół schroniska spotkał spacerującego tubylca, który ulitował się nad nami i zaproponował nocleg w pomieszczeniach gdzie prowadzi kursy nauki jazdy. Tu trzeba wspomnieć, że w Słupsku eLek chyba więcej niż zwykłych samochodów.
Nasz zaprzyjaźniony tubylec podjechał pod schronisko swoim samochodem, oczywiście eLką :), i poprowadził nas przez miasto do naszej prowizorycznej noclegowni.
Serce się raduje, gdy człowiek spotyka takich zupełnie obcych ludzi, którzy są wstanie bezinteresownie pomóc. Zostawił nam klucze do pomieszczenia i jeszcze obiecał, że przywiezie ciotki rower z tego ośrodka wypoczynkowego, w którym go zostawiliśmy, lub przynajmniej załatwi transport do Słupska. I słowa dotrzymał.
Nie pamiętam jak się nazywał ale chciałem mu w tym miejscu jeszcze raz gorąco podziękować.
Poniżej wujek układa się do snu w naszej prowizorycznej noclegowni:
Prowizoryczny nocleg w Słupsku© donremigio
Na drugi dzień najpierw pojechaliśmy do szpitala, gdzie okazało się że z ciotką wszystko w porządku, ale poleży z tydzień na obserwacji, wstawać za bardzo nie może bo w głowie się jej kręci. Stwierdzono wstrząśnienie mózgu, ale czacha cała, krwiaków nie ma, łepetynka mocno porozcinana, jedno żebro pęknięte. Werdykt. Będzie żyła.
Potem zawitaliśmy do schroniska, gdzie zdziwiony pracownik powiedział nam, że to nie jest całoroczne schronisko i czynne jest od 1 lipca. Sranie w banie. Jak byk stoi w przewodniku, że to całoroczne schronisko, wcześniej tam dzwoniliśmy, mówione było że przyjedziemy 30 czerwca, a oni rżną głupa.
W Słupsku zostaliśmy 4 dni, ja wróciłem do Gorzowa wcześniej, wujek z ciotką do Krotoszyna wrócili parę dni później, bo ze szpitala nie chcieli jej wcześniej wypuścić.
Do Trójmiasta nie dojechaliśmy, ale całe szczęście, że wszystko dobrze się skończyło.
Na przyszłe wakacje zamierzamy do Słupska wrócić i jechać dalej. W sumie z wujkiem do samego Słupska dojechaliśmy, ciotka dojechała karetką więc to się nie liczy. Planujemy wysadzić ją z pociągu wcześniej i ostatnie 20 kilometrów ma uczciwie przedeptać.
Kategoria 2009 - Wycieczka do Słupska, Fotorelacja, coś koło 100 km
Statystyki:
Odległość: 77.00 km;
Czas: 04:20 h
Średnia: 17.77 km/h;
Temperatura:20.0;
Czas: 04:20 h
Średnia: 17.77 km/h;
Temperatura:20.0;
29.czerwca.2009 - Szczecinek - Borne Sulinowo
Poniedziałek, 29 czerwca 2009 | Komentarze 8
Cel wyprawy Słupsk, wybrzeże, Trójmiasto.
Dzień Trzeci (29-06-2009): Szczecinek - Borne Sulinowo
Dzisiaj wybraliśmy się na wycieczkę do Borne Sulinowo. Kawałek musieliśmy przejechać dość ruchliwą drogą. Nie lubię jak mi tiry śmigają na wyciągnięcie ręki. Połowa z nich nawet nie zwalniała i co chwila przejeżdżało koło mnie rozpędzone 40 ton. Jak by mnie to trafiło to została by po mnie mokra plama.
Dzięki Bogu dość szybko zjechaliśmy na boczną drogę. Tuż przy leśniczówce zatrzymaliśmy się na kawkę i obowiązkową drożdżówkę.
Stan drogi wiodącej przez las był w kratkę. Momentami był to asfalt, potem bruk albo piaszczysta droga. I tak na zmianę.
Po paru kilometrach jazdy slalomem między dziurami, wyjechaliśmy na główną drogę i zaraz skręciliśmy w prawo w wąską dróżkę, która prowadzi do niewielkiego cmentarza gdzie pochowani są rosyjscy i polscy żołnierze polegli w 1945 roku.
Takie miejsca mnie przygnębiają. Ludzie giną tysiące kilometrów od swoich domów w wojnach rozpoczętych przez kretynów. Większość grobów to zbiorowe mogiły, gdzie leżą zapomniani bezimienni ludzie. Nawet ich rodziny, krewni, potomkowie nie mogą odwiedzić grobu bo nie mają pojęcia gdzie są pochowani. Ot zapomniana przez wszystkich kupka kości leżąca na małym cmentarzyku na końcu świata.
Wojna jest bez sensu.
Ruszyliśmy dalej, by po kilkuset metrach trafić na kolejny cmentarz. Tym razem był to cmentarz garnizonowy Rosjan i ich rodzin stacjonujących w Borne Sulinowo w latach 1945-1992. W paru grobach spoczywają tam dzieci. Na ich mogiłach stały różnego rodzaju lalki. Większość grobów jest jednak z napisem "nieznany". Ponoć to schwytani i rozstrzelani, w tutejszym areszcie garnizonowym, dezerterzy.
Po kilkunastu minutach pojechaliśmy dalej, w kierunku byłego poligonu. Miałem nadzieję, że nie natrafimy znowu na jakiś cmentarz. Złudne były me nadzieje.
Najpierw jednak natknęliśmy się na zarośnięte koszary i mały placyk defiladowy. Budynki całkowicie rozszabrowane, część magazynów jest chyba zajęta, bo jacyś ludzie się tam kręcili, a w byłej kwaterze głównej mieści się, o ile się nie mylę, leśniczówka.
Same koszary jednak pewnie będą wyburzone, albo będą stały aż same się rozsypią. Nie sądzę by ktoś je zasiedlił bo cały kompleks stoi w środku lasu, z dala od wszystkiego i prowadzą do niego zwykłe, leśne nieutwardzone drogi.
Kawałek dalej natrafiliśmy na cmentarz. Znowu. Dosłownie las krzyży.
O ile się nie mylę, jest to cmentarz jeńców obozowych między innymi z obozu hitlerowskiego Oflag IID Gross Born, gdzie przetrzymywani byli jeńcy francuscy, polscy, oraz pojmani uczestnicy Powstania Warszawskiego.
Ruszyliśmy z powrotem do Borne Sulinowo. Na GPS zauważyłem, że blisko drogi jest chyba jakiś bunkier. Odbiliśmy w bok i ruszyłem w las w jego poszukiwaniu. Okazało się, że jest tam cały kompleks bunkrów. Nic dziwnego, że w 1945 roku linia frontu zatrzymała się tutaj na dość długi czas.
Po dojechaniu do Borne Sulinowo pojechaliśmy od razu na plażę. Widać, że miasto postawiło na turystykę. Nie powinno to dziwić. Jest tam piękne i dość spore jezioro, a tuż przy jeziorze po sowiecki wyremontowany kompleks wypoczynkowy. Idealne miejsce na odpoczynek.
Można wybrać się na spływ kajakowy, przejechać się z przewodnikiem poprzez dawne poligony, bazy wojskowe i tereny na których do dziś są jeszcze bunkry z II wojny światowej. Są też różnego rodzaju imprezy o tematyce "komunistycznej" chociażby biesiada w stylu "Komuno Wróć".
Niestety spora część miasta leży odłogiem, ale może rozwinie się jako ośrodek wypoczynkowy, bo to miejsce jest ciekawą alternatywą dla przepełnionych nadmorskich plaż.
Od tubylców dowiedzieliśmy się, że w Borne Sulinowo stacjonowały wyrzutnie SS-20 przenoszące głowice nuklearne, a legendy głoszą, że pod miastem jest podziemny kompleks wojskowy.
W Borne poleżeliśmy na plaży kilkadziesiąt minut do góry brzuchami i ruszyliśmy w drogę powrotną do Szczecinka.
Dzień Trzeci (29-06-2009): Szczecinek - Borne Sulinowo
Dzisiaj wybraliśmy się na wycieczkę do Borne Sulinowo. Kawałek musieliśmy przejechać dość ruchliwą drogą. Nie lubię jak mi tiry śmigają na wyciągnięcie ręki. Połowa z nich nawet nie zwalniała i co chwila przejeżdżało koło mnie rozpędzone 40 ton. Jak by mnie to trafiło to została by po mnie mokra plama.
Dzięki Bogu dość szybko zjechaliśmy na boczną drogę. Tuż przy leśniczówce zatrzymaliśmy się na kawkę i obowiązkową drożdżówkę.
okolice nadleśnictwa Czarnobór© donremigio
Stan drogi wiodącej przez las był w kratkę. Momentami był to asfalt, potem bruk albo piaszczysta droga. I tak na zmianę.
Po paru kilometrach jazdy slalomem między dziurami, wyjechaliśmy na główną drogę i zaraz skręciliśmy w prawo w wąską dróżkę, która prowadzi do niewielkiego cmentarza gdzie pochowani są rosyjscy i polscy żołnierze polegli w 1945 roku.
Takie miejsca mnie przygnębiają. Ludzie giną tysiące kilometrów od swoich domów w wojnach rozpoczętych przez kretynów. Większość grobów to zbiorowe mogiły, gdzie leżą zapomniani bezimienni ludzie. Nawet ich rodziny, krewni, potomkowie nie mogą odwiedzić grobu bo nie mają pojęcia gdzie są pochowani. Ot zapomniana przez wszystkich kupka kości leżąca na małym cmentarzyku na końcu świata.
Wojna jest bez sensu.
Cmentarz wojenny w Borne Sulinowo© donremigio
Cmentarz wojenny w Borne Sulinowo© donremigio
Ruszyliśmy dalej, by po kilkuset metrach trafić na kolejny cmentarz. Tym razem był to cmentarz garnizonowy Rosjan i ich rodzin stacjonujących w Borne Sulinowo w latach 1945-1992. W paru grobach spoczywają tam dzieci. Na ich mogiłach stały różnego rodzaju lalki. Większość grobów jest jednak z napisem "nieznany". Ponoć to schwytani i rozstrzelani, w tutejszym areszcie garnizonowym, dezerterzy.
Cmentarz garnizonowy w Borne Sulinowo© donremigio
Cmentarz garnizownowy w Borne Sulinowo© donremigio
Cmentarz garnizownowy w Borne Sulinowo© donremigio
Cmentarz garnizownowy w Borne Sulinowo© donremigio
Po kilkunastu minutach pojechaliśmy dalej, w kierunku byłego poligonu. Miałem nadzieję, że nie natrafimy znowu na jakiś cmentarz. Złudne były me nadzieje.
Najpierw jednak natknęliśmy się na zarośnięte koszary i mały placyk defiladowy. Budynki całkowicie rozszabrowane, część magazynów jest chyba zajęta, bo jacyś ludzie się tam kręcili, a w byłej kwaterze głównej mieści się, o ile się nie mylę, leśniczówka.
Same koszary jednak pewnie będą wyburzone, albo będą stały aż same się rozsypią. Nie sądzę by ktoś je zasiedlił bo cały kompleks stoi w środku lasu, z dala od wszystkiego i prowadzą do niego zwykłe, leśne nieutwardzone drogi.
Jedźmy na Wschód. Tam MUSI być jakaś cywilizacja.© donremigio
Okolice Borne Sulinowo.© donremigio
Plac defiladowy. Na zdjęciu Pani Pułkownikowa© donremigio
Kawałek dalej natrafiliśmy na cmentarz. Znowu. Dosłownie las krzyży.
O ile się nie mylę, jest to cmentarz jeńców obozowych między innymi z obozu hitlerowskiego Oflag IID Gross Born, gdzie przetrzymywani byli jeńcy francuscy, polscy, oraz pojmani uczestnicy Powstania Warszawskiego.
Cmentarz jeńców obozowych między innymi z obozu hitlerowskiego Oflag IID Gross Born© donremigio
Ruszyliśmy z powrotem do Borne Sulinowo. Na GPS zauważyłem, że blisko drogi jest chyba jakiś bunkier. Odbiliśmy w bok i ruszyłem w las w jego poszukiwaniu. Okazało się, że jest tam cały kompleks bunkrów. Nic dziwnego, że w 1945 roku linia frontu zatrzymała się tutaj na dość długi czas.
Okolice Borne Sulinowo. Wał Pomorski.© donremigio
Po dojechaniu do Borne Sulinowo pojechaliśmy od razu na plażę. Widać, że miasto postawiło na turystykę. Nie powinno to dziwić. Jest tam piękne i dość spore jezioro, a tuż przy jeziorze po sowiecki wyremontowany kompleks wypoczynkowy. Idealne miejsce na odpoczynek.
Można wybrać się na spływ kajakowy, przejechać się z przewodnikiem poprzez dawne poligony, bazy wojskowe i tereny na których do dziś są jeszcze bunkry z II wojny światowej. Są też różnego rodzaju imprezy o tematyce "komunistycznej" chociażby biesiada w stylu "Komuno Wróć".
Niestety spora część miasta leży odłogiem, ale może rozwinie się jako ośrodek wypoczynkowy, bo to miejsce jest ciekawą alternatywą dla przepełnionych nadmorskich plaż.
Od tubylców dowiedzieliśmy się, że w Borne Sulinowo stacjonowały wyrzutnie SS-20 przenoszące głowice nuklearne, a legendy głoszą, że pod miastem jest podziemny kompleks wojskowy.
Borne Sulinowo. Na zdjęciu działo .. armata ... chyba coś przeciwlotniczego© donremigio
W Borne poleżeliśmy na plaży kilkadziesiąt minut do góry brzuchami i ruszyliśmy w drogę powrotną do Szczecinka.
Kategoria 2009 - Wycieczka do Słupska, Fotorelacja
Statystyki:
Odległość: 100.00 km;
Czas: 06:00 h
Średnia: 16.67 km/h;
Temperatura:20.0;
Czas: 06:00 h
Średnia: 16.67 km/h;
Temperatura:20.0;
28.czerwca.2009 - Mirosławiec - Szczecinek
Niedziela, 28 czerwca 2009 | Komentarze 0
Cel wyprawy Słupsk, wybrzeże, Trójmiasto.
Dzień Drugi (28-06-2009): Mirosławiec - Szczecinek
Dzisiaj do pokonania było nieco mniej kilometrów. Rano było dość chłodno, ale dało rade wytrzymać.
Zanim ruszyliśmy na Szczecinek pstryknęliśmy sobie z wujkiem fotkę z czołgiem w tle, zostawiliśmy na chwilę ciotkę i pojechaliśmy zobaczyć pomnik stojący w miejscu gdzie 28 stycznia 2008 miała miejsce katastrofa samolotu wojskowego CASA.
Szkoda, że nie pojechała z nami, bo przez las dość blisko było do drogi, którą jechaliśmy potem ma Czaplinek, a tak musieliśmy się po nią wracać. Gdy do niej wróciliśmy okazało się, że jak nas nie było to podrywał ją jakiś tubylec. Zostawić ją samą na chwilę to zaraz zlatują się autochtoni.
Jak tylko kijami odgoniliśmy od Otylii stado autochtonów ruszyliśmy na Czaplinek. Tuż za Mirosławcem natknęliśmy się na prosty i szeroki odcinek drogi, który służy za awaryjny pas dla samolotów.
Pierwszy odpoczynek zaplanowaliśmy w Czaplinku, gdzie skonsumowaliśmy szneki.
W połowie drogi do Barwic stanęliśmy jeszcze by posilić się pasztetową. Poniżej na zdjęciu wujek na swej analogowej mapie wskazuje cel wycieczki.
Ja się tak tylko zastanawiam czy za to, że nie mogę zrzucić wagi, nie odpowiadają czasem zbyt częste postoje na szneki i pasztetowe.
W samym Szczecinku przystanęliśmy przy bunkrze Panzerwerk 991, wchodzącym w skład budowanego przez hilterowców w 1933 Wału Pomorskiego.
Po chwili konteplacji walorów estetycznych bunkra ruszyliśmy na poszukiwanie noclegowni. Zanim zaczęliśmy motać się po mieście natknęliśmy się na jeziorze na ciekawą konstrukcję. Był to wyciąg narciarski. Na jeziorze. Z szoku zapomniałem zrobić zdjęcia.
Za parę złotych dostaje się narty wodne i kapok. Następnie wskakuje się do wody i chwyta się za przesuwającą się linę. Jeśli ktoś nie utrzyma się i wpadnie do wody, podpływa do niego motorówka i wyciąga amatora sportów wodnych.
Słyszałem, że rok wcześniej podczas testów wyciągu, gdy można było przejechać się za darmo, komuś po wpadnięciu do wody spadły gatki. Na molu tłumy, z okazji darmowej zabawy chyba cały Szczecinek się tam zleciał, a koleś świeci gołym tyłkiem w wodzie. Gdy podpłynęła do gościa motorówka zaczął drzeć się w wniebogłosy by go tylko z wody nie wyciągali.
Gdy napatrzeliśmy się już na szaleńców na nartach wodnych ruszyliśmy na miasto szukać schroniska młodzieżowego. Noclegownia okazała się być akademikiem, warunki świetne, prysznic, czajnik elektryczny, mogliśmy nawet rowery zamknąć w osobnym pomieszczeniu pod kluczem.
Na następny dzień zaplanowaliśmy wycieczkę do Borne Sulinowo.
Dzień Drugi (28-06-2009): Mirosławiec - Szczecinek
Dzisiaj do pokonania było nieco mniej kilometrów. Rano było dość chłodno, ale dało rade wytrzymać.
Zanim ruszyliśmy na Szczecinek pstryknęliśmy sobie z wujkiem fotkę z czołgiem w tle, zostawiliśmy na chwilę ciotkę i pojechaliśmy zobaczyć pomnik stojący w miejscu gdzie 28 stycznia 2008 miała miejsce katastrofa samolotu wojskowego CASA.
Szkoda, że nie pojechała z nami, bo przez las dość blisko było do drogi, którą jechaliśmy potem ma Czaplinek, a tak musieliśmy się po nią wracać. Gdy do niej wróciliśmy okazało się, że jak nas nie było to podrywał ją jakiś tubylec. Zostawić ją samą na chwilę to zaraz zlatują się autochtoni.
Mirosławiec© donremigio
Pomnik w Mirosławcu na osiedlu 30 lecia WP© donremigio
Pomnik upamiętniający katastrofę samolotu wojskowego CASA© donremigio
Jak tylko kijami odgoniliśmy od Otylii stado autochtonów ruszyliśmy na Czaplinek. Tuż za Mirosławcem natknęliśmy się na prosty i szeroki odcinek drogi, który służy za awaryjny pas dla samolotów.
Pierwszy odpoczynek zaplanowaliśmy w Czaplinku, gdzie skonsumowaliśmy szneki.
Czaplinek - rzeźba rybaka© donremigio
W połowie drogi do Barwic stanęliśmy jeszcze by posilić się pasztetową. Poniżej na zdjęciu wujek na swej analogowej mapie wskazuje cel wycieczki.
Ja się tak tylko zastanawiam czy za to, że nie mogę zrzucić wagi, nie odpowiadają czasem zbyt częste postoje na szneki i pasztetowe.
W drodze do Szczecinka© donremigio
W samym Szczecinku przystanęliśmy przy bunkrze Panzerwerk 991, wchodzącym w skład budowanego przez hilterowców w 1933 Wału Pomorskiego.
Panzerwerk 991 - Bunkier Wału Pomorskiego w Szczecinku© donremigio
Po chwili konteplacji walorów estetycznych bunkra ruszyliśmy na poszukiwanie noclegowni. Zanim zaczęliśmy motać się po mieście natknęliśmy się na jeziorze na ciekawą konstrukcję. Był to wyciąg narciarski. Na jeziorze. Z szoku zapomniałem zrobić zdjęcia.
Za parę złotych dostaje się narty wodne i kapok. Następnie wskakuje się do wody i chwyta się za przesuwającą się linę. Jeśli ktoś nie utrzyma się i wpadnie do wody, podpływa do niego motorówka i wyciąga amatora sportów wodnych.
Słyszałem, że rok wcześniej podczas testów wyciągu, gdy można było przejechać się za darmo, komuś po wpadnięciu do wody spadły gatki. Na molu tłumy, z okazji darmowej zabawy chyba cały Szczecinek się tam zleciał, a koleś świeci gołym tyłkiem w wodzie. Gdy podpłynęła do gościa motorówka zaczął drzeć się w wniebogłosy by go tylko z wody nie wyciągali.
Gdy napatrzeliśmy się już na szaleńców na nartach wodnych ruszyliśmy na miasto szukać schroniska młodzieżowego. Noclegownia okazała się być akademikiem, warunki świetne, prysznic, czajnik elektryczny, mogliśmy nawet rowery zamknąć w osobnym pomieszczeniu pod kluczem.
Na następny dzień zaplanowaliśmy wycieczkę do Borne Sulinowo.
Kategoria 2009 - Wycieczka do Słupska, Fotorelacja, coś koło 100 km
Statystyki:
Odległość: 118.00 km;
Czas: 06:30 h
Średnia: 18.15 km/h;
Temperatura:20.0;
Czas: 06:30 h
Średnia: 18.15 km/h;
Temperatura:20.0;
27.czerwca.2009 - Gorzów - Mirosławiec
Sobota, 27 czerwca 2009 | Komentarze 2
Cel wyprawy Słupsk, wybrzeże, Trójmiasto.
Dzień Pierwszy (27-06-2009): Gorzów - Mirosławiec (Hanki)
Ekipa w składzie Kazimierz, Otylia oraz Ja ruszyła wczesnym rankiem o 6:30. Ledwo wstałem.
Zaczęło się nieciekawie. W Kłodawie przebiłem dętkę. Raz dwa się z tym uporałem i ruszyliśmy ku Barlinkowi. Droga niezbyt ruchliwa, nieco pod górkę ale spokojnie dojechaliśmy. W Barlinku przerwa na szneki. Po naszemu drożdżówki.
Kolejna przerwa w Drawnie gdzie akurat trwał kiermasz i przygotowania do jakiegoś festynu. W okolicach kościółka bezskutecznie szukałem skrzynki geocaching.
Ruszyliśmy dalej. Przed Kamieniem Pomorskim, kierując się GPS, skręciliśmy w las by uniknąć ruchliwej drogi do Mirosławca. Wujek i ciotka trochę się zasapała. Jak by nie patrzeć rowery z sakwami, w lesie odcinki piaszczyste, z górki i pod górkę a na dodatek duszno i gorąco.
W Mirosławcu już nie stawaliśmy i pojechaliśmy do pobliskiej wioski Hanki. Dobrze, że dzień wcześniej ciotka zadzwoniła do noclegowni, bo tam okazało się, że właściciel zapomniał o nas i przyjął na noc ekipę weselną. W jedynym wolnym pomieszczeniu, w piwnicy, stało parę centymetrów wody i biedak pół nocy szalał po nim z mopem, ale dzięki temu mogliśmy jako tako przekimać noc.
Wieczorem właściciel noclegowni wpadł do nas, poczęstował jabłecznikiem i poopowiadał historyjki z wojska. Okazało się, że służy w pobliskiej jednostce wojskowej, gdzie odpowiada za stan techniczny naszych nielotów.
Dość szybko zasnęliśmy, a to dzięki rzeczonemu jabłecznikowi i utulającym do snu opowieściom Kapitana Żbika. Niestety nie mogę ich tutaj przytoczyć bo większość z nich jest tajna przez poufne ;)
Dzień Pierwszy (27-06-2009): Gorzów - Mirosławiec (Hanki)
Ekipa w składzie Kazimierz, Otylia oraz Ja ruszyła wczesnym rankiem o 6:30. Ledwo wstałem.
Zaczęło się nieciekawie. W Kłodawie przebiłem dętkę. Raz dwa się z tym uporałem i ruszyliśmy ku Barlinkowi. Droga niezbyt ruchliwa, nieco pod górkę ale spokojnie dojechaliśmy. W Barlinku przerwa na szneki. Po naszemu drożdżówki.
Przerwa W Barlinku na szneki© donremigio
Kolejna przerwa w Drawnie gdzie akurat trwał kiermasz i przygotowania do jakiegoś festynu. W okolicach kościółka bezskutecznie szukałem skrzynki geocaching.
Ja na tle mapy Drawieńskiego Parku Narodowego© donremigio
Odpoczynek w Drawnie© donremigio
Ruszyliśmy dalej. Przed Kamieniem Pomorskim, kierując się GPS, skręciliśmy w las by uniknąć ruchliwej drogi do Mirosławca. Wujek i ciotka trochę się zasapała. Jak by nie patrzeć rowery z sakwami, w lesie odcinki piaszczyste, z górki i pod górkę a na dodatek duszno i gorąco.
W Mirosławcu już nie stawaliśmy i pojechaliśmy do pobliskiej wioski Hanki. Dobrze, że dzień wcześniej ciotka zadzwoniła do noclegowni, bo tam okazało się, że właściciel zapomniał o nas i przyjął na noc ekipę weselną. W jedynym wolnym pomieszczeniu, w piwnicy, stało parę centymetrów wody i biedak pół nocy szalał po nim z mopem, ale dzięki temu mogliśmy jako tako przekimać noc.
Nocleg w Mirosławcu - Hanki© donremigio
Wieczorem właściciel noclegowni wpadł do nas, poczęstował jabłecznikiem i poopowiadał historyjki z wojska. Okazało się, że służy w pobliskiej jednostce wojskowej, gdzie odpowiada za stan techniczny naszych nielotów.
Dość szybko zasnęliśmy, a to dzięki rzeczonemu jabłecznikowi i utulającym do snu opowieściom Kapitana Żbika. Niestety nie mogę ich tutaj przytoczyć bo większość z nich jest tajna przez poufne ;)
Kategoria 2009 - Wycieczka do Słupska, Fotorelacja, coś koło 100 km