Wpisy archiwalne w kategorii
coś koło 200 km
Dystans całkowity: | 1376.24 km (w terenie 20.00 km; 1.45%) |
Czas w ruchu: | 59:47 |
Średnia prędkość: | 23.02 km/h |
Maks. tętno średnie: | 138 (65 %) |
Suma kalorii: | 8179 kcal |
Liczba aktywności: | 6 |
Średnio na aktywność: | 229.37 km i 9h 57m |
Więcej statystyk |
Statystyki:
Odległość: 210.00 km;
Czas: 08:29 h
Średnia: 24.75 km/h;
Temperatura:35.0;
Czas: 08:29 h
Średnia: 24.75 km/h;
Temperatura:35.0;
Bitwa o Cedynię
Sobota, 3 sierpnia 2013 | Komentarze 7
Bardzo dawno temu. Naprawdę bardzo dawno temu. Wręcz eony temu, daliśmy pod Cedynią łupnia Niemcom. Miejsce to jest o rzut rowerem i głupio że nigdy tam nie byłem. Blisko jest też najdalej wysunięty za zachód punkt Polski. Tak więc jest to chyba dość oczywisty cel wycieczki rowerowej.
Najpierw na Myślibórz i Chojna. Spory kawałek niezłym tempem kręciliśmy za traktorem.
Wtem, niespodziewanie w Trzcinsko-Zdrój minęliśmy dwie baszty. Wielce mnie one zaintrygowały, tak więc przystanęliśmy by je sobie obejrzeć. Sławek tęsknie obejrzał się za oddalającym się traktorem.
Jedziemy dalej na Chojna. W Chojna pochłaniamy po kebabie i kręcimy się nieco po mieście.
Jedziemy dalej na Cedynię, najbardziej wysunięte na zachód miasto. Asfalt rozgrzany jak patelnia, z pół bije żar. Gdzieś w połowie drogi do Cedyni zderzamy się z okrutnym podjazdem. Ja pindole. Kiedy on się skończy. Wycieńczeni dojeżdżamy do Cedyni, gdzie jest prawdopodobnie najbardziej pochyły ryneczek w Polsce. Bardzo to możliwe. Padamy w cieniu wieży widokowej i leżymy z pół godziny.
Wcinamy po lodzie i jedziemy pod pomnik w miejscu gdzie odbyła się bitwa. To tutaj w 972 roku pod grodem Mieszko I i jego brat Czcibor bili Niemców po hełmie.
Obieramy kierunek na Osinów Dolny, będący w sumie jednym wielkim straganem dla Niemców. Z każdej strony atakują nas niemieckojęzyczne reklamy. Przy granicy stoi nawet hala targowa, ale chyba cały handel odbywa się na straganach przed pustą halą. Naprzeciw hali stoi Pomnik Matki Polki.
Kierujemy się na południe i jadąc wzdłuż Odry mijamy pomniki poświęcone żołnierzom poległym podczas forsowania rzeki.
Dojeżdżamy do Siekierek, gdzie stoi jako pomnik czołg IS-2. Maszyna należała do polskiego 4. Samodzielnego Pułku Czołgów i w okresie od lipca 1944 r. do maja 1945 r. przebyła szlak bojowy liczący w sumie prawie 1300 km.
Obok jest Cmentarz Wojenny I Armii Wojska Polskiego. Wiosną 1945 r. saperzy organizowali tu przeprawę pontonowo - mostową. Ci, którzy polegli podczas forsowania Odry jak i walk o Berlin, leżą na tym cmentarzu. Cmentarz ten jest jednym z najlepiej utrzymanych tego typu miejsc pamięci w Polsce.
Prócz - około 2.000 mogił żołnierskich znajduje się na nim pomnik dłuta Sławomira Lewińskiego przedstawiający na tle żagli obelisk z dwoma mieczami i matkę tulącą do siebie dziecko.
W Mieszkowicach przystajemy przy pomniku Mieszka I i uzupełniamy płyny.
Potem to już kręcenie na wschód ku domostwom.
Najpierw na Myślibórz i Chojna. Spory kawałek niezłym tempem kręciliśmy za traktorem.
Siedząc na kole traktora© donremigio
Wtem, niespodziewanie w Trzcinsko-Zdrój minęliśmy dwie baszty. Wielce mnie one zaintrygowały, tak więc przystanęliśmy by je sobie obejrzeć. Sławek tęsknie obejrzał się za oddalającym się traktorem.
Trzcińsko-Zdrój - Baszta© donremigio
Jedziemy dalej na Chojna. W Chojna pochłaniamy po kebabie i kręcimy się nieco po mieście.
Chojna - Baszta© donremigio
Kosciół Mariacki - Chojna© donremigio
Kościół Mariacki - Chojna© donremigio
Dawny ratusz - dziś dom kultury© donremigio
Chojna - Baszta© donremigio
Cmentarz żołnierzy radzieckich© donremigio
Ruiny kaplicy św. Gertrudy© donremigio
Ruiny kaplicy św. Gertrudy© donremigio
Poradzieckie lotnisko - wieża© donremigio
Jedziemy dalej na Cedynię, najbardziej wysunięte na zachód miasto. Asfalt rozgrzany jak patelnia, z pół bije żar. Gdzieś w połowie drogi do Cedyni zderzamy się z okrutnym podjazdem. Ja pindole. Kiedy on się skończy. Wycieńczeni dojeżdżamy do Cedyni, gdzie jest prawdopodobnie najbardziej pochyły ryneczek w Polsce. Bardzo to możliwe. Padamy w cieniu wieży widokowej i leżymy z pół godziny.
Cedynia - Wieża widokowa© donremigio
Wcinamy po lodzie i jedziemy pod pomnik w miejscu gdzie odbyła się bitwa. To tutaj w 972 roku pod grodem Mieszko I i jego brat Czcibor bili Niemców po hełmie.
Bitwa o Cedynię© donremigio
Bitwa o Cedynię© donremigio
Obieramy kierunek na Osinów Dolny, będący w sumie jednym wielkim straganem dla Niemców. Z każdej strony atakują nas niemieckojęzyczne reklamy. Przy granicy stoi nawet hala targowa, ale chyba cały handel odbywa się na straganach przed pustą halą. Naprzeciw hali stoi Pomnik Matki Polki.
Pomnik Matki Polki© donremigio
Kierujemy się na południe i jadąc wzdłuż Odry mijamy pomniki poświęcone żołnierzom poległym podczas forsowania rzeki.
Pomnik poświęcony Żołnierzom Polskim© donremigio
Kolejny pomnik poświęcony Żołnierzom Polskim© donremigio
Chwała Bohaterom I Armii Wojska Polskiego© donremigio
Dojeżdżamy do Siekierek, gdzie stoi jako pomnik czołg IS-2. Maszyna należała do polskiego 4. Samodzielnego Pułku Czołgów i w okresie od lipca 1944 r. do maja 1945 r. przebyła szlak bojowy liczący w sumie prawie 1300 km.
Czołg w Siekierkach© donremigio
Obok jest Cmentarz Wojenny I Armii Wojska Polskiego. Wiosną 1945 r. saperzy organizowali tu przeprawę pontonowo - mostową. Ci, którzy polegli podczas forsowania Odry jak i walk o Berlin, leżą na tym cmentarzu. Cmentarz ten jest jednym z najlepiej utrzymanych tego typu miejsc pamięci w Polsce.
Prócz - około 2.000 mogił żołnierskich znajduje się na nim pomnik dłuta Sławomira Lewińskiego przedstawiający na tle żagli obelisk z dwoma mieczami i matkę tulącą do siebie dziecko.
Cmentarz Wojenny I Armii Wojska Polskiego w Siekierkach© donremigio
W Mieszkowicach przystajemy przy pomniku Mieszka I i uzupełniamy płyny.
Mieszkowice - Pomnik Mieszka I© donremigio
Potem to już kręcenie na wschód ku domostwom.
Kategoria Fotorelacja, Geocaching, coś koło 100 km, Wokół Gorzowa, coś koło 200 km
Statystyki:
Odległość: 239.00 km;
Czas: 10:52 h
Średnia: 21.99 km/h;
Temperatura:35.0;
Czas: 10:52 h
Średnia: 21.99 km/h;
Temperatura:35.0;
Na BERLIN, Towarzysze !! Na BERLIN !!
Sobota, 27 lipca 2013 | Komentarze 4
Wycieczka życia. Może nie najdłuższa ale zostanie w pamięci na długo. Cel. Berlin. Pogoda średnio nadająca się na takie wyprawy. Upadł i duchota niesamowita.
Ze Sławkiem do Kostrzyna jedziemy pociągiem. Zawsze to nieco mniej do kręcenia będzie. Tomek wsiada do szynobusu w Witnicy.
Droga do Berlina dość nudna. Najpierw na Seelow, potem na Muncheberg.
W Seelow przystajemy na chwilę przy pomniku upamiętniającym bitwę o okoliczne wzgórza.
Pod Berlinem zdaję sobie sprawę, że zapomniałem włączyć zapis trasy w gps. No nic , będzie nieco ucięta. Mijamy elektrownie słoneczną. W okolicy sporo jest też elektrowni wiatrowych.
Wreszcie na horyzoncie zamajaczyła wieża telewizyjna.
Dojeżdżamy do katedry. Coś pięknego. Zrobiła ona na mnie ogromne wrażenie. Została zbudowana w latach 1894-1905 według planów architekta Juliusa Carla Raschdorffa z Pszczyny w stylu późnego, włoskiego renesansu.
Tuż obok katedry jest Stare Muzeum, wybudowane w latach 1825–1828 przez Karla Friedricha Schinkela w stylu klasycystycznym. Na jej kolumnach widać jeszcze powstałe podczas walk ślady po pociskach.
Przed upałem ukryliśmy się w cieniu jednej z fontann i ochłodziliśmy w źródełku. Z Tomkiem zamoczyliśmy nawet swoje bandany. W słońcu termometr wskazywał 47 stopni. Masakra.
Po chwili odpoczynku pojechaliśmy na Bramę Brandenburską mijając po drodze Muzeum im. Bodego.
Brama w całej swej okazałości.
Tomek uniósł rower w geście zwycięstwa. Ja miałem nieco utrudnione zadanie :)
Po sesji fotograficznej pojechaliśmy pod Kolumnę Zwycięstwa, czyli jak to Tomek określił, Pani z Dzidą. Po drodze minęliśmy Pomnik Żołnierzy Radzieckich.
Upał coraz bardziej nam doskwierał.
Trzeba jednak zwiedzać dalej. Jak mus to mus. Najpierw Kolumna Zwycięstwa. Znajduje się ona w parku Tiergarten w Berlinie zaprojektowana przez Heinricha Stracka po 1864 roku w celu upamiętnienia zwycięstwa Prus nad Danią w wojnie duńskiej z 1864 (zagarnięcie Szlezwiku-Holsztyna).
Kawałek dalej siedziba prezydentów.
i dom kultury.
Oczywiście nie obyło się bez wizyty przy siedzibie Bundestagu.
Trza było powoli wracać. Kierując się wskazaniami gps kierujemy się za wschód. Podczas jazdy ścieżką rowerową dochodzi do drobnego incydentu. Jadący przed nami rowerzysta zahamował gwałtownie i ja z Tomkiem wpadliśmy na niego. Ja wywinąłem salto z rowerem, a Tomek wpadł na nas. Wynikiem tego ja podarłem lekko spodenki, nabiłem solidnego guza na nodze i skrzywiłem co nieco felgę. Tomkowi poszła dętka, i też nieco powykrzywiały się koła. Ale nie stało się nic co by uniemożliwiało nam dalszą jazdę. Niemiec zaczął nas przepraszać, a Tomek wpadł w taką panikę że ręce zaczęły mu się trząść. Tak się zdenerwował, że załamywał ręce nad czymś tak prozaicznym jak zrzucony łańcuch. Jęczał o tej stłuczce całą drogę, co postój na światłach oglądał swoje felgi i chyba z całej tej wycieczki, podczas której widzieliśmy tyle wspaniałych rzeczy, będzie pamiętał jedynie o niej.
Jedziemy dalej, z mamroczącym coś ciągle pod nosem Tomkiem, na wschód. Kupujemy w jakimś supermarkecie ponad 10 litrów płynów, które pakujemy do moich sakw, i kręcąc po przedmieściach wyjeżdżamy z Berlina. Tomkowi z tego wszystkiego zaczęło się chyba śpieszyć. Narzucił ostre tempo, za co zapłaciliśmy cenę chwilę później. Dość szybko się wypompowaliśmy. Jakieś 40 km przed Kostrzynem chwycił mnie w poobijanej nodze skurcz. Nieco to rozbawiło Tomka, tyle że i on po kolejny kilkunastu kilometrach zaczął odczuwać odwodnienie. Zrobiło mu się słabo i zaczął widzieć plamki przed oczami. Jedynie Sławek trzymał jako tako fason.
Wycieńczeni dotaczamy się wreszcie do Kostrzyna. Słaniając się na nogach wskakujemy w pociąg i kończymy wycieczkę.
Było zajebiście.
Ze Sławkiem do Kostrzyna jedziemy pociągiem. Zawsze to nieco mniej do kręcenia będzie. Tomek wsiada do szynobusu w Witnicy.
Droga do Berlina dość nudna. Najpierw na Seelow, potem na Muncheberg.
W Seelow przystajemy na chwilę przy pomniku upamiętniającym bitwę o okoliczne wzgórza.
Pomnik upamiętniający bitwę o wzgórza Seelow© donremigio
Niemiecka ścieżka rowerowa© donremigio
Pod Berlinem zdaję sobie sprawę, że zapomniałem włączyć zapis trasy w gps. No nic , będzie nieco ucięta. Mijamy elektrownie słoneczną. W okolicy sporo jest też elektrowni wiatrowych.
Elektronia słoneczna pod Berlinem© donremigio
Wreszcie na horyzoncie zamajaczyła wieża telewizyjna.
Wieża telewizyjna© donremigio
Dojeżdżamy do katedry. Coś pięknego. Zrobiła ona na mnie ogromne wrażenie. Została zbudowana w latach 1894-1905 według planów architekta Juliusa Carla Raschdorffa z Pszczyny w stylu późnego, włoskiego renesansu.
Katedra w Berlinie© donremigio
Katedra w Berlinie© donremigio
Słit focia przy pomniku© donremigio
Tuż obok katedry jest Stare Muzeum, wybudowane w latach 1825–1828 przez Karla Friedricha Schinkela w stylu klasycystycznym. Na jej kolumnach widać jeszcze powstałe podczas walk ślady po pociskach.
Przed upałem ukryliśmy się w cieniu jednej z fontann i ochłodziliśmy w źródełku. Z Tomkiem zamoczyliśmy nawet swoje bandany. W słońcu termometr wskazywał 47 stopni. Masakra.
Stare Muzeum© donremigio
Makieta wyspy muzeów© donremigio
Po chwili odpoczynku pojechaliśmy na Bramę Brandenburską mijając po drodze Muzeum im. Bodego.
Muzeum im. Bodego© donremigio
Brama w całej swej okazałości.
Tomek uniósł rower w geście zwycięstwa. Ja miałem nieco utrudnione zadanie :)
Tomek w geście zwycięstwa unosi swój rower© donremigio
Mi sakwy nie ułatwiały zadania :)© donremigio
Sławek przyjął standardową pozę rowerową do fotki© donremigio
Po sesji fotograficznej pojechaliśmy pod Kolumnę Zwycięstwa, czyli jak to Tomek określił, Pani z Dzidą. Po drodze minęliśmy Pomnik Żołnierzy Radzieckich.
Pomnik Żołnierzy Radzieckich© donremigio
Upał coraz bardziej nam doskwierał.
Upał dawał się nam powoli we znaki© donremigio
Trzeba jednak zwiedzać dalej. Jak mus to mus. Najpierw Kolumna Zwycięstwa. Znajduje się ona w parku Tiergarten w Berlinie zaprojektowana przez Heinricha Stracka po 1864 roku w celu upamiętnienia zwycięstwa Prus nad Danią w wojnie duńskiej z 1864 (zagarnięcie Szlezwiku-Holsztyna).
Kolumna Zwycięstwa© donremigio
Kawałek dalej siedziba prezydentów.
Zamek Bellevue - siedziba prezydentów Niemiec© donremigio
i dom kultury.
Haus der Kulturen der Welt© donremigio
Oczywiście nie obyło się bez wizyty przy siedzibie Bundestagu.
Gmach Reichstagu – siedziba Bundestagu© donremigio
Alte Bibliothek© donremigio
Rzeźba na moście© donremigio
Trza było powoli wracać. Kierując się wskazaniami gps kierujemy się za wschód. Podczas jazdy ścieżką rowerową dochodzi do drobnego incydentu. Jadący przed nami rowerzysta zahamował gwałtownie i ja z Tomkiem wpadliśmy na niego. Ja wywinąłem salto z rowerem, a Tomek wpadł na nas. Wynikiem tego ja podarłem lekko spodenki, nabiłem solidnego guza na nodze i skrzywiłem co nieco felgę. Tomkowi poszła dętka, i też nieco powykrzywiały się koła. Ale nie stało się nic co by uniemożliwiało nam dalszą jazdę. Niemiec zaczął nas przepraszać, a Tomek wpadł w taką panikę że ręce zaczęły mu się trząść. Tak się zdenerwował, że załamywał ręce nad czymś tak prozaicznym jak zrzucony łańcuch. Jęczał o tej stłuczce całą drogę, co postój na światłach oglądał swoje felgi i chyba z całej tej wycieczki, podczas której widzieliśmy tyle wspaniałych rzeczy, będzie pamiętał jedynie o niej.
Chwilę po stłuczce© donremigio
Jedziemy dalej, z mamroczącym coś ciągle pod nosem Tomkiem, na wschód. Kupujemy w jakimś supermarkecie ponad 10 litrów płynów, które pakujemy do moich sakw, i kręcąc po przedmieściach wyjeżdżamy z Berlina. Tomkowi z tego wszystkiego zaczęło się chyba śpieszyć. Narzucił ostre tempo, za co zapłaciliśmy cenę chwilę później. Dość szybko się wypompowaliśmy. Jakieś 40 km przed Kostrzynem chwycił mnie w poobijanej nodze skurcz. Nieco to rozbawiło Tomka, tyle że i on po kolejny kilkunastu kilometrach zaczął odczuwać odwodnienie. Zrobiło mu się słabo i zaczął widzieć plamki przed oczami. Jedynie Sławek trzymał jako tako fason.
Tomek poczuł się niewyraźnie© donremigio
Wycieńczeni dotaczamy się wreszcie do Kostrzyna. Słaniając się na nogach wskakujemy w pociąg i kończymy wycieczkę.
Most w Kostrzynie© donremigio
Było zajebiście.
Kategoria Fotorelacja, coś koło 100 km, coś koło 200 km
Statystyki:
Odległość: 195.00 km;
Czas: 08:35 h
Średnia: 22.72 km/h;
Temperatura:28.0;
Czas: 08:35 h
Średnia: 22.72 km/h;
Temperatura:28.0;
Zamek Templariuszy
Niedziela, 21 lipca 2013 | Komentarze 3
Zastanawiałem się czy nie pojechać sobie na weekend pod namiot, ale w sumie wyszło że zamiast tego strzeliłem sobie niemal dwusetkę. Kierunek to Stargard Szczeciński i Zamek Templariuszy (podobny do zamku w Swobnicy)
Początek bez sensacji. Prosto na Barlinek, tam na Pełczyce gdzie na chwilę stanąłem w parku imienia Jana Pawła II (ach ten kult jednostki).
Za Pełczycami odbiłem na zachód, mniej więcej w kierunku Stargardu Szczecińskiego. Droga w kiepskim stanie, ale po ostatniej wycieczce po Puszczy Noteckiej nic nie jest w stanie mnie już zdziwić.
W Brzezinach minąłem stare PGR budynki z widocznymi jeszcze starymi napisami z czasów PRL :)
Za Dolicami skręcam w lewo i jadę w kierunku najbliższego geocache. Podczas jazdy przez ten odcinek, raptem parę kilometrów, miałem pełen przekrój rodzaju nawierzchni. Szutrowa, betonowa i oczywiście nie obyło się też bez bruku.
Wreszcie dojechałem do Loży Olbrzymów. Jest to grobowiec, dzieło społeczności hodowców i rolników zamieszkującej ok. 5000 lat temu Europę Środkową. Był to 70 metrowej, przynajmniej 10 metrowej podstawie i kilkumetrowej wysokości nasyp ziemny, obłożony dodatkowo wieńcem kamieni. Do dziś zostało jedynie kilka kamieni.
Blisko Loży Olbrzymów leży wieś Krępcewo, gdzie miałem do znalezienia kolejny geocache. Jeden przy Stenie Dziękczynnej. Jest to kamień postawiony przez Leopolda van Wedel w XVI wieku jako podziękowanie za szczęśliwą pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Leopold był takim ówczesnym turystą. W 1566 r. zwiedził Węgry, potem w 1575 ruszył na wojnę hugenocką do Francji, w 1577 zwiedził Egipt, Apeniny, Anglię. Po powrocie ruszył do Jerozolimy zwiedzając po drodze Liban, Jaffę, Damaszku, Trypolis, Synaj, Kair. Koleś najwyraźniej nie mógł usiedzieć w domu, bo po powrocie walczył w Niemczech, następnie w kolejnej wojnie hugenockiej we Francji, a w latach 1592-93 w wojnie kolneńskiej.
Kolejny punkt wycieczki to ruiny Zamku w Krępcewie. W zasadzie zamek już w czasach świetności był niewielki, do dzisiaj ostała się kupka gruzu.
Z ruin rozciągał się zapierający dech w piersiach widok na góry nawozu.
Po zwiedzeniu, na bezdechu, "ruin" ruszyłem na poszukiwania Zamku Templariuszy. Po drodze minąłem mostek z walącym się budynkiem hydroforni.
Wreszcie dojechałem do Pęzina. Zamek Templariuszy robi wrażenie. Szkoda tylko, że bramy były pozamykane (teren prywatny). Zamek został zaprojektowany przez tego samego architekta, który maczał swe palce w pobliskim zamku w Swobnicy. Pierwszy etap budowy zamku rozpoczął się pod koniec XIII w., kiedy posiadająca Pęzino rodzina de Pansin wzniosła tu swoja siedzibę. Następnie dom przejęli Borkowie ze Strzmiela, ale już w 1382 r. sprzedali posiadłość baliwowi zakonu joannitów, Bernardowi von Schulenburg. Transakcję tę zatwierdził Książę Warcisław V, pozwalając Schulenburgowi na wzniesienie nowego zamku w zamian za udział Joannitów w obronie księstwa.
Budowa realizowana była prawdopodobnie przez twórcę zamku Joannitów ze Swobnicy (choć niektóre źródła podają, że budowę rozpoczęli Templariusze). Świadczy o tym podobne usytuowanie budowli na sztucznie usypanym wzniesieniu oblanym ze wszystkich stron wodami rzeki i fosy. Podobny jest też plan nieregularnego czworoboku, utworzony przez wysokie mury obronne z jednym skrzydłem mieszkalnym i wieżą w narożniku skrzydła bramnego. Wszystkie elementy zamku wzniesiono z kamieni granitowych i cegły w wiązaniu gotyckim.
Zamek uroczy, ale trza było powoli wracać, tak więc obrałem azymut na Stargard Szczeciński. Przy wjeździe do miasta przywitał mnie krzyż pokutny. Stawiany on był w średniowieczu przez mordercę na pamiątkę zbrodni oraz na znak pokuty. Do postawienia krzyża na miejscu zabójstwa lub wmurowania go w ścianę świątyni zobowiązywał się sprawca w ramach traktatu pokutnego zawieranego z rodziną ofiary.
Morderca mógł uniknąć więzienia i kary, zawierając z rodziną umowę, w której zobowiązywał się pokryć koszty pogrzebu ofiary, procesu sądowego, łożyć na utrzymanie i wychowanie dzieci zabitego, ponadto opłacić jego rodzinie kwotę pokutną, zamówić msze św. i przekazać kościołowi określoną ilość wosku. Kolejnym punktem traktatu była pielgrzymka do świętego miejsca. Na koniec morderca musiał na miejscu zbrodni wystawić krzyż pokutny lub kapliczkę upamiętniającą tragiczne wydarzenie.
W Stargardzie jest całkiem sporo zabytków. Poniżej zdjęcia kilku z nich.
Brama Młyńska, jedyna w Polsce i jedna z dwóch na świecie brama położona nad korytem rzeki, wzniesiona w połowie XV wieku.
Kościół jest unikatem na Pomorzu ponieważ już podczas budowy nadano mu niektóre cechy charakterystyczne dla wschodniej architektury sakralnej, choć był przeznaczony dla protestantów. Świątynia wzniesiona na planie krzyża greckiego z dwiema smukłymi ośmiobocznymi wieżami. Niższa, niedokończona wieża wschodnia posiada ostro słupowy, nieznacznie górujący nad dachem hełm, a pełna wieża zachodnia przykryta jest ośmiobocznym hełmem i mierzy 33 m. Elewacja budynku jest zdobiona motywami roślinnymi i wimpergami.
Po wojnie, do 1951 kościół był wykorzystywany przez katolików. W 1953 świątynię przekazano Polskiemu Autokefalicznemu Kościołowi Prawosławnemu.
Brama Pyrzycka, brama miejska uznawana za najpiękniejszą na Pomorzu, zbudowana pod koniec XIII wieku.
Baszta Tkaczy, zwana także Lodową, wzniesiona w połowie XV wieku. Jej wysokość to 31 m. Nazwa baszty przyjęła się stąd że w przypadku ewentualnego konfliktu odcinek murów pomiędzy bramą Pyrzycką a basztą Tkaczy, miał być broniony właśnie przez cech tkaczy. Od XVIII wieku, w pomieszczeniach dawnego lochu zaczęto magazynować lód, wtedy to też upowszechniła się druga nazwa Baszta Lodowa.
Kościół NMP Królowej Świata pochodzi z XIII wieku, zbudowany w stylu gotyckim przez Heinricha Brunsberga, jest to najwyżej sklepiony kościół w Polsce (32,5 m).
Plac Wolności do XVIII wieku pełnił funkcje miejsca egzekucji, następnie stał się węzłem drogowym. Do 1933 roku plac nosił nazwę Gerichtplatz (Sądowy) od pobliskiego Sądu Krajowego (Landgericht). Pod dojściu nazistów do władzy plac przemianowano na Adolf-Hitler-Platz (Adolfa Hitlera), a centralnej części usytuowano kompozycję w kształcie swastyki. Po zdobyciu miasta przez wojska radzieckie w centrum placu wzniesiono Kolumnę Zwycięstwa, a po jego południowej stronie Mauzoleum Armii Czerwonej, a sam plac zmienił nazwę na Józefa Stalina. Obecną nazwę plac zyskał w 1956 roku.
Brama Wałowa została zbudowana w 1439 roku, posiadała najbardziej rozbudowane przedbramie w Stargardzie. Nazwa pochodzi od wałów ziemnych usypanych przed zewnętrznymi murami miasta. W 1780 rozebrano przedbramie, a cegły przeznaczono na budowę młyna na Inie. Po zniszczeniach II wojny światowej została całkowicie odbudowana. Zrekonstruowano też część renesansową w górnej części budowli. Jest to jedyna w tym regionie brama miejska w stylu renesansowym z reliktami gotyku.
I to by było tyle ze zwiedzania. W Pyrzycach stanąłem sobie przy pomniku dwóch tańczących "lesbijek". Napoiłem się, odsapnąłem i już bez postojów podążyłem do domostwa.
W sumie wyszła mi jedna z dłuższych wycieczek (w tym roku jak na razie najdłuższa) podczas której zobaczyłem sporo ciekawych miejsc.
Pozdrower.
Początek bez sensacji. Prosto na Barlinek, tam na Pełczyce gdzie na chwilę stanąłem w parku imienia Jana Pawła II (ach ten kult jednostki).
Pełczyce - Park Im. Jana Pawła II© donremigio
Pełczyce - Kościół© donremigio
Pełczyce - walący się budynek© donremigio
Za Pełczycami odbiłem na zachód, mniej więcej w kierunku Stargardu Szczecińskiego. Droga w kiepskim stanie, ale po ostatniej wycieczce po Puszczy Noteckiej nic nie jest w stanie mnie już zdziwić.
Droga między Pełczycami a Choszcznem© donremigio
W Brzezinach minąłem stare PGR budynki z widocznymi jeszcze starymi napisami z czasów PRL :)
Brzezina - Hasło z czasów PRL© donremigio
Brzezina - budynki po PRGowskie© donremigio
Za Dolicami skręcam w lewo i jadę w kierunku najbliższego geocache. Podczas jazdy przez ten odcinek, raptem parę kilometrów, miałem pełen przekrój rodzaju nawierzchni. Szutrowa, betonowa i oczywiście nie obyło się też bez bruku.
Droga szutrowa© donremigio
Betonowe płyty© donremigio
Oczywiście nie obyło się też bez bruku© donremigio
Płyty betonowe© donremigio
Trzebień - budynki gospodarcze© donremigio
Wreszcie dojechałem do Loży Olbrzymów. Jest to grobowiec, dzieło społeczności hodowców i rolników zamieszkującej ok. 5000 lat temu Europę Środkową. Był to 70 metrowej, przynajmniej 10 metrowej podstawie i kilkumetrowej wysokości nasyp ziemny, obłożony dodatkowo wieńcem kamieni. Do dziś zostało jedynie kilka kamieni.
Loża Olbrzymów - tutaj ukryty jest geocache© donremigio
Blisko Loży Olbrzymów leży wieś Krępcewo, gdzie miałem do znalezienia kolejny geocache. Jeden przy Stenie Dziękczynnej. Jest to kamień postawiony przez Leopolda van Wedel w XVI wieku jako podziękowanie za szczęśliwą pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Leopold był takim ówczesnym turystą. W 1566 r. zwiedził Węgry, potem w 1575 ruszył na wojnę hugenocką do Francji, w 1577 zwiedził Egipt, Apeniny, Anglię. Po powrocie ruszył do Jerozolimy zwiedzając po drodze Liban, Jaffę, Damaszku, Trypolis, Synaj, Kair. Koleś najwyraźniej nie mógł usiedzieć w domu, bo po powrocie walczył w Niemczech, następnie w kolejnej wojnie hugenockiej we Francji, a w latach 1592-93 w wojnie kolneńskiej.
Krępcewo - brama© donremigio
Wdzięczność podróżnika - Krępcewo© donremigio
Kolejny punkt wycieczki to ruiny Zamku w Krępcewie. W zasadzie zamek już w czasach świetności był niewielki, do dzisiaj ostała się kupka gruzu.
Ruiny zamku w Krępcewie© donremigio
Ruiny zamku - Krępcewo© donremigio
Z ruin rozciągał się zapierający dech w piersiach widok na góry nawozu.
Widok z ruin© donremigio
Po zwiedzeniu, na bezdechu, "ruin" ruszyłem na poszukiwania Zamku Templariuszy. Po drodze minąłem mostek z walącym się budynkiem hydroforni.
Most na rzece Kwai© donremigio
Wreszcie dojechałem do Pęzina. Zamek Templariuszy robi wrażenie. Szkoda tylko, że bramy były pozamykane (teren prywatny). Zamek został zaprojektowany przez tego samego architekta, który maczał swe palce w pobliskim zamku w Swobnicy. Pierwszy etap budowy zamku rozpoczął się pod koniec XIII w., kiedy posiadająca Pęzino rodzina de Pansin wzniosła tu swoja siedzibę. Następnie dom przejęli Borkowie ze Strzmiela, ale już w 1382 r. sprzedali posiadłość baliwowi zakonu joannitów, Bernardowi von Schulenburg. Transakcję tę zatwierdził Książę Warcisław V, pozwalając Schulenburgowi na wzniesienie nowego zamku w zamian za udział Joannitów w obronie księstwa.
Budowa realizowana była prawdopodobnie przez twórcę zamku Joannitów ze Swobnicy (choć niektóre źródła podają, że budowę rozpoczęli Templariusze). Świadczy o tym podobne usytuowanie budowli na sztucznie usypanym wzniesieniu oblanym ze wszystkich stron wodami rzeki i fosy. Podobny jest też plan nieregularnego czworoboku, utworzony przez wysokie mury obronne z jednym skrzydłem mieszkalnym i wieżą w narożniku skrzydła bramnego. Wszystkie elementy zamku wzniesiono z kamieni granitowych i cegły w wiązaniu gotyckim.
Zamek Templariuszy - Pezino© donremigio
Zamek Templatiuszy - Pęzino© donremigio
Kościół z XVI w Pęzino© donremigio
Zamek uroczy, ale trza było powoli wracać, tak więc obrałem azymut na Stargard Szczeciński. Przy wjeździe do miasta przywitał mnie krzyż pokutny. Stawiany on był w średniowieczu przez mordercę na pamiątkę zbrodni oraz na znak pokuty. Do postawienia krzyża na miejscu zabójstwa lub wmurowania go w ścianę świątyni zobowiązywał się sprawca w ramach traktatu pokutnego zawieranego z rodziną ofiary.
Morderca mógł uniknąć więzienia i kary, zawierając z rodziną umowę, w której zobowiązywał się pokryć koszty pogrzebu ofiary, procesu sądowego, łożyć na utrzymanie i wychowanie dzieci zabitego, ponadto opłacić jego rodzinie kwotę pokutną, zamówić msze św. i przekazać kościołowi określoną ilość wosku. Kolejnym punktem traktatu była pielgrzymka do świętego miejsca. Na koniec morderca musiał na miejscu zbrodni wystawić krzyż pokutny lub kapliczkę upamiętniającą tragiczne wydarzenie.
Stargard Szczeciński - Krzyż Pokutny© donremigio
W Stargardzie jest całkiem sporo zabytków. Poniżej zdjęcia kilku z nich.
Brama Młyńska, jedyna w Polsce i jedna z dwóch na świecie brama położona nad korytem rzeki, wzniesiona w połowie XV wieku.
Brama Młyńska© donremigio
Kościół jest unikatem na Pomorzu ponieważ już podczas budowy nadano mu niektóre cechy charakterystyczne dla wschodniej architektury sakralnej, choć był przeznaczony dla protestantów. Świątynia wzniesiona na planie krzyża greckiego z dwiema smukłymi ośmiobocznymi wieżami. Niższa, niedokończona wieża wschodnia posiada ostro słupowy, nieznacznie górujący nad dachem hełm, a pełna wieża zachodnia przykryta jest ośmiobocznym hełmem i mierzy 33 m. Elewacja budynku jest zdobiona motywami roślinnymi i wimpergami.
Po wojnie, do 1951 kościół był wykorzystywany przez katolików. W 1953 świątynię przekazano Polskiemu Autokefalicznemu Kościołowi Prawosławnemu.
Cerkiew - Stargard Szczeciński© donremigio
Brama Pyrzycka, brama miejska uznawana za najpiękniejszą na Pomorzu, zbudowana pod koniec XIII wieku.
Brama Pyrzycka© donremigio
Baszta Tkaczy, zwana także Lodową, wzniesiona w połowie XV wieku. Jej wysokość to 31 m. Nazwa baszty przyjęła się stąd że w przypadku ewentualnego konfliktu odcinek murów pomiędzy bramą Pyrzycką a basztą Tkaczy, miał być broniony właśnie przez cech tkaczy. Od XVIII wieku, w pomieszczeniach dawnego lochu zaczęto magazynować lód, wtedy to też upowszechniła się druga nazwa Baszta Lodowa.
Baszta Tkaczy© donremigio
Basteja i Baszta Tkaczy© donremigio
Kościół NMP Królowej Świata pochodzi z XIII wieku, zbudowany w stylu gotyckim przez Heinricha Brunsberga, jest to najwyżej sklepiony kościół w Polsce (32,5 m).
Stargard Szczeciński - Kościół pw. NMP Królowej Świata© donremigio
Plac Wolności do XVIII wieku pełnił funkcje miejsca egzekucji, następnie stał się węzłem drogowym. Do 1933 roku plac nosił nazwę Gerichtplatz (Sądowy) od pobliskiego Sądu Krajowego (Landgericht). Pod dojściu nazistów do władzy plac przemianowano na Adolf-Hitler-Platz (Adolfa Hitlera), a centralnej części usytuowano kompozycję w kształcie swastyki. Po zdobyciu miasta przez wojska radzieckie w centrum placu wzniesiono Kolumnę Zwycięstwa, a po jego południowej stronie Mauzoleum Armii Czerwonej, a sam plac zmienił nazwę na Józefa Stalina. Obecną nazwę plac zyskał w 1956 roku.
Stargard Szczeciński - rondo przy placu im Jana Pawła II© donremigio
Pomnik Jana Pawła II© donremigio
Brama Wałowa została zbudowana w 1439 roku, posiadała najbardziej rozbudowane przedbramie w Stargardzie. Nazwa pochodzi od wałów ziemnych usypanych przed zewnętrznymi murami miasta. W 1780 rozebrano przedbramie, a cegły przeznaczono na budowę młyna na Inie. Po zniszczeniach II wojny światowej została całkowicie odbudowana. Zrekonstruowano też część renesansową w górnej części budowli. Jest to jedyna w tym regionie brama miejska w stylu renesansowym z reliktami gotyku.
Brama Wałowa© donremigio
I to by było tyle ze zwiedzania. W Pyrzycach stanąłem sobie przy pomniku dwóch tańczących "lesbijek". Napoiłem się, odsapnąłem i już bez postojów podążyłem do domostwa.
Pyrzyce - Pomnik dwóch tańczących kobiet© donremigio
W sumie wyszła mi jedna z dłuższych wycieczek (w tym roku jak na razie najdłuższa) podczas której zobaczyłem sporo ciekawych miejsc.
Pozdrower.
Kategoria Fotorelacja, Geocaching, coś koło 100 km, coś koło 200 km
Statystyki:
Odległość: 345.00 km;
Czas: 15:16 h
Średnia: 22.60 km/h;
Temperatura:15.0;
Czas: 15:16 h
Średnia: 22.60 km/h;
Temperatura:15.0;
Borne Sulinowo - Epicka wycieczka
Sobota, 14 lipca 2012 | Komentarze 10
To było wspaniałe. Kolejny kamień milowy zdobyty. Kiedyś 100km wydawało się jakąś kosmiczną barierą. Potem 200km zdobyte podczas wycieczki do Zamku Joannitów w Swobnicy. Teraz pękło 300km.
Pobudka o 4 rano. W sumie położyłem się spać koło 1 i pod koniec jazdy bardzo mocno czułem to w kościach. Sakwy spakowane dzień wcześniej, nie chciało mi się taszczyć aparatu w plecaku, Sławek na dole już czeka tak więc zaczynamy jazdę. Kierunek Borne Sulinowo.
O tej porze ruch na głównej drodze na Wałcz znośny tak więc jedziemy główną drogą. Pierwszy postój w Dobiegniewie koło muzeum Oflag II C Woldenberg.
W tym momencie zaczęło padać. I w zasadzie aż do Borne Sulinowo towarzyszył nam deszcz. Ale my miękkie rury nie jesteśmy i jakaś tam wilgoć nas nie zatrzyma, więc jedziemy dalej na Wałcz.
W Wałczu stajemy przy cmentarzu wojennym żołnierzy Wojska Polskiego i Armii Radzieckiej.
Postanawiamy też zajechać zobaczyć bunkry grupy warownej "Cegielnia", gdzie niedawno otwarto skansen. Można tutaj pozwiedzać sobie bunkier i od przewodnika uzyskać wiele ciekawych informacji. Co roku są też tutaj organizowane inscenizacje Przełamania Wału Pomorskiego.
Jeden z bunkrów leży do góry nogami. Działająca tam swego czasu piaskownia podbierała tam piach i bunkier się przechylił. Żeby bunkier czasem w sposób niekontrolowany się nie zsunął straż pożarna armatkami wodnymi podmyła bunkier który całkiem "sturlał" się na dno wykopu.
Przy jednym z wejść do bunkru ewakuacyjnego stoi też krzyż. Młody mężczyzna wpadł w tym miejscu do 80 metrowej dziury i zginął. Wejście jest teraz zamknięte.
W Wałczu jest jeszcze jedno miejsce gdzie można pozwiedzać bunkry (na terenie byłej jednostki wojskowej) ale czas już nas gonił więc pojechaliśmy już na Borne Sulinowo. Jednak najpierw odszukaliśmy poradziecką bazę gdzie trzymane były rakiety z głowicami nuklearnymi. Miejsce w dużo lepszym stanie niż podobna jednostka która mieściła się w okolicach Trzemeszna Lubuskiego.
Gdy zwiedzaliśmy okolice zaczęło grzmieć. Na domiar złego złapałem kapcia w przednim kole. Zdążyliśmy też zwiedzić tylko jeden z dwóch bunkrów. Drugi był lepszym stanie, ale na zegarkach było już 16 i trza było jechać dalej. Niestety 2km dalej znowu zaczęło uchodzić mi powietrze z koła. Nie chciało mi się sprawdzać opony i niestety okazało się, że tkwił w niej kawałek szkła. No i znowu porządnie się rozpadało. Jednak zanim uporałem się z dętką wyjrzało słońce. Słoneczko !!. I piękne niebieskie niebo. Ojej. Radość zagościła w naszych sercach. Gdy wyjechaliśmy z lasu spotkało nas lekkie rozczarowanie. Na horyzoncie widać było kolejne ciemne chmury. No nic. Jedziemy dalej na Kłomino, polską Prypeć.
Kłomino tętniło kiedyś życiem. Wraz z Borne Sulinowo cała okolica była do 1993 roku w zasadzie terenem radzieckim. Polacy nie mieli tam wstępu, przy wjazdach do miast stały barierki. Po wycofaniu się wojsk Borne Sulinowo otrzymało status miasta i stało się ośrodkiem wypoczynkowym. Kłomino, jako że mieściło się w środku lasu z dala od czegokolwiek, po prostu zapomniano i popada w coraz większą ruinę. W zasadzie z tego co zauważyłem jeden z bloków jest chyba remontowany, oraz jeden z mniejszych budynków zamknięty i oznaczony jako teren prywatny. No i w budynku gdzie chyba pomieszkiwało dowództwo mieści się teraz nadleśnictwo. Chyba nadleśnictwo, nie pamiętam już ale jakieś czerwone tabliczki tam wisiały :)
Po zwiedzeniu Kłomina ruszyliśmy lasem ku miejscu gdzie mieścił się obóz Oflag II Gross-Born. Miejsce niesamowite. Dosłownie las krzyży.
Potem już na asfaltówkę i jedziemy już na Borne Sulinowo, zahaczając po drodze o tamę.
W Borne byłem w 2009 roku. Wtedy ulice były rozkopane, po prostu był to jeden wielki plac budowy. Dzisiaj to już eleganckie drogi, fajne ścieżki rowerowe. Naprawdę świetne miejsce na odpoczynek. W koszarach i domach oficerskich hotele. Niektóre budynki robią za budynki mieszkalne.
Naszą uwagę przykuła willa Guderiana, oraz przepiękny Dom Oficera, który został wybudowany przez Niemców w latach 1935-36 i pełnił funkcje reprezentacyjne. Było tu kasyno oficerskie, wykwintna restauracja oraz olbrzymia sala koncertowa mogąca pomieścić ok. 1.000 widzów. W okresie radzieckim mieścił się tu Garnizonowy Dom Oficera z salą taneczną, szkołą muzyczną, biblioteką, salą kinową, salą koncertową i restauracją. W dniu 1 lutego 2010 w Domu Oficera wybuchł pożar, który strawił m.in. salę koncertową i wiele innych pomieszczeń. Szkoda bo to była wspaniała perełka. Nie wiem czy ktoś podejmie się teraz wyremontować ten budynek bo uszkodzenia są znaczne i koszt będzie przeogromny. O ile w ogóle się da. Obecnie w budynku trwa szaber i podbieranie cegieł i dachówek. Serce człowiekowi się kraje jak widzi coś tak pięknego , co pewnie za parę lat zawali się i zostanie po tym kupa gruzu.
Miejsce super, no ale trza było obrać już azymut ku domostwom. Godzina późna, przed nami jeszcze szmat drogi.
Początek jeszcze w miarę ok. Jednak po zachodzie słońca zrobiło się zimno. Bardzo zimno. Cholera jak było zimno. Powrotna droga monotonna. Długie proste odcinki i oglądanie przez całą drogę kilkunastu metrów asfaltu oświetlanego przez latarki. Koszmar. W Mirosławcu planowałem zatrzymać się przy pomniku upamiętniającym dwudziestu żołnierzy, którzy zginęli w katastrofie lotniczej ale było już koło 23 i ciemno jak w grobowcu. Las przed Mirosławcem skojarzył nam się z czarną dziurą. Czuliśmy się jak byśmy wjeżdżali w ciemną ścianę. A w lesie? Bez lampek można by zamknąć oczy i nie było by żadnej różnicy. Niesamowicie gęsty las, kręta droga. Długo to będę pamiętał. A po wyjeździe z lasu kolejny szok. Droga zmieniła się w dłuuugą prostą z szerokim pasem, który może robić za awaryjny pas dla samolotów.
W okolicy Mirosławca zaczęły powoli opuszczać mnie siły. Raptem trzy godzinny sen zaczął wychodzić mi bokiem. A przed nami jeszcze jakieś 110km. Sławka też chwyciło zmęczenie i przestał dawać mi zmiany. To była katorga. Rowery pokryte błotem rzęziły niesamowicie. Chyba w Choszcznie dojrzałem stację paliw i zatrzymaliśmy się tam aby wypić ciepłą kawę. To było chyba coś koło 1:30, a przed nami jeszcze było jakieś 60km drogi. Nogi jak z waty, oczy same się zamykają. W sumie dobrze że było zimno to nie byliśmy w stanie zasnąć. Tylko jakoś tak ciężko było jechać prosto :)
W Barlinku postój. Przed nami był spory podjazd. Przy takim zmęczeniu strasznie się go obawiałem. Ale w sumie wszedł dość gładko. Potem już z górki. Sił nam dodał też znajomy widok okolicy. Na tym asfalcie to znamy każdą dziurę. Pedałujemy, pedałujemy, suche pokryte piachem łańcuchy skowyczą i przeskakują. Zerknąłem na licznik ... 27km/h. Mijamy Łubiankę. Ile nam jeszcze zostało ... nie pamiętam ... 10 km ? 15 km ? Patrze na zegarek. 4 rano. 24 godziny na nogach. Na horyzoncie światła Gorzowa. Jeszcze trochę, byle do Kłodawy.
Jest .. jest ścieżka rowerowa w Kłodawie. Jeszcze nigdy mnie nie aż tak nie uradował ten wyboisty kawałek polbruku. To już w zasadzie dom. Ignorujemy ścieżkę rowerową. Droga i tak pusta. Potem już tylko podjazd na osiedle. Pierwszy raz podjeżdżałem tam na młynku. Jest klatka. Toczę się do drzwi. Patrze na licznik. 344.99. Przeskoczyło na 345 km. JEST !!! Sławek potoczył się dalej bełkocząc coś w stylu 'nara'. Współczułem mu. Miał jeszcze 100 metrów do pokonania i dwa metrowej długości podjazdy dla wózków. Nie mam do dzisiaj jeszcze żadnych wiadomości od niego. Mam nadzieję, że mu się udało.
Trzeba było jeszcze się umyć. Rower później oglądnę. Kołderka. Podusia. Dawno nie zasypiałem tak szeroko uśmiechnięty.
Pobudka o 4 rano. W sumie położyłem się spać koło 1 i pod koniec jazdy bardzo mocno czułem to w kościach. Sakwy spakowane dzień wcześniej, nie chciało mi się taszczyć aparatu w plecaku, Sławek na dole już czeka tak więc zaczynamy jazdę. Kierunek Borne Sulinowo.
O tej porze ruch na głównej drodze na Wałcz znośny tak więc jedziemy główną drogą. Pierwszy postój w Dobiegniewie koło muzeum Oflag II C Woldenberg.
Dobiegniew - Oflag© donremigio
W tym momencie zaczęło padać. I w zasadzie aż do Borne Sulinowo towarzyszył nam deszcz. Ale my miękkie rury nie jesteśmy i jakaś tam wilgoć nas nie zatrzyma, więc jedziemy dalej na Wałcz.
Gdzieś za Dobiegniewem© donremigio
Droga na Wałcz© donremigio
W Wałczu stajemy przy cmentarzu wojennym żołnierzy Wojska Polskiego i Armii Radzieckiej.
Wałcz - Cmentarz wojenny© donremigio
Wałcz - Cmentarz wojenny© donremigio
Brama do starego cmentarza - Wałcz© donremigio
Postanawiamy też zajechać zobaczyć bunkry grupy warownej "Cegielnia", gdzie niedawno otwarto skansen. Można tutaj pozwiedzać sobie bunkier i od przewodnika uzyskać wiele ciekawych informacji. Co roku są też tutaj organizowane inscenizacje Przełamania Wału Pomorskiego.
Jeden z bunkrów leży do góry nogami. Działająca tam swego czasu piaskownia podbierała tam piach i bunkier się przechylił. Żeby bunkier czasem w sposób niekontrolowany się nie zsunął straż pożarna armatkami wodnymi podmyła bunkier który całkiem "sturlał" się na dno wykopu.
Grupa warowna "Cegielnia"© donremigio
Przy jednym z wejść do bunkru ewakuacyjnego stoi też krzyż. Młody mężczyzna wpadł w tym miejscu do 80 metrowej dziury i zginął. Wejście jest teraz zamknięte.
Grupa warowna "cegielnia"© donremigio
Grupa warowna "cegielnia"© donremigio
Grupa warowna "cegielnia"© donremigio
Grupa warowna "cegielnia"© donremigio
Grupa warowna "cegielnia"© donremigio
Grupa warowna "cegielnia"© donremigio
Grupa warowna "cegielnia"© donremigio
Grupa warowna cegielnia - Mundur niemiecki© donremigio
Karabin przeciwpancerny© donremigio
Szwecja ? Que ? To gdzie my jesteśmy© donremigio
W Wałczu jest jeszcze jedno miejsce gdzie można pozwiedzać bunkry (na terenie byłej jednostki wojskowej) ale czas już nas gonił więc pojechaliśmy już na Borne Sulinowo. Jednak najpierw odszukaliśmy poradziecką bazę gdzie trzymane były rakiety z głowicami nuklearnymi. Miejsce w dużo lepszym stanie niż podobna jednostka która mieściła się w okolicach Trzemeszna Lubuskiego.
Borne Sulinowo - poradziecka baza atomowa© donremigio
Borne Sulinowo - poradziecka baza atomowa© donremigio
Borne Sulinowo - poradziecka baza atomowa - wejście do bunkra przy okopach© donremigio
Borne Sulinowo - poradziecka baza atomowa - wejście do bunkra© donremigio
Gdy zwiedzaliśmy okolice zaczęło grzmieć. Na domiar złego złapałem kapcia w przednim kole. Zdążyliśmy też zwiedzić tylko jeden z dwóch bunkrów. Drugi był lepszym stanie, ale na zegarkach było już 16 i trza było jechać dalej. Niestety 2km dalej znowu zaczęło uchodzić mi powietrze z koła. Nie chciało mi się sprawdzać opony i niestety okazało się, że tkwił w niej kawałek szkła. No i znowu porządnie się rozpadało. Jednak zanim uporałem się z dętką wyjrzało słońce. Słoneczko !!. I piękne niebieskie niebo. Ojej. Radość zagościła w naszych sercach. Gdy wyjechaliśmy z lasu spotkało nas lekkie rozczarowanie. Na horyzoncie widać było kolejne ciemne chmury. No nic. Jedziemy dalej na Kłomino, polską Prypeć.
Kłomino tętniło kiedyś życiem. Wraz z Borne Sulinowo cała okolica była do 1993 roku w zasadzie terenem radzieckim. Polacy nie mieli tam wstępu, przy wjazdach do miast stały barierki. Po wycofaniu się wojsk Borne Sulinowo otrzymało status miasta i stało się ośrodkiem wypoczynkowym. Kłomino, jako że mieściło się w środku lasu z dala od czegokolwiek, po prostu zapomniano i popada w coraz większą ruinę. W zasadzie z tego co zauważyłem jeden z bloków jest chyba remontowany, oraz jeden z mniejszych budynków zamknięty i oznaczony jako teren prywatny. No i w budynku gdzie chyba pomieszkiwało dowództwo mieści się teraz nadleśnictwo. Chyba nadleśnictwo, nie pamiętam już ale jakieś czerwone tabliczki tam wisiały :)
Kłomino - zapomniane miasto© donremigio
Kłomino - zapomniane miasto© donremigio
Kłomino - polska Prypeć© donremigio
Kłomino - zapomniane miasto© donremigio
Kłomino - zapomniane miasto© donremigio
Kłomino - zapomniane miasto© donremigio
Kłomino - zapomniane miasto© donremigio
Po zwiedzeniu Kłomina ruszyliśmy lasem ku miejscu gdzie mieścił się obóz Oflag II Gross-Born. Miejsce niesamowite. Dosłownie las krzyży.
Las krzyży - Kłomino - Oflag© donremigio
Rower trochę się zasyfił© donremigio
Potem już na asfaltówkę i jedziemy już na Borne Sulinowo, zahaczając po drodze o tamę.
Tama na Piławie© donremigio
W Borne byłem w 2009 roku. Wtedy ulice były rozkopane, po prostu był to jeden wielki plac budowy. Dzisiaj to już eleganckie drogi, fajne ścieżki rowerowe. Naprawdę świetne miejsce na odpoczynek. W koszarach i domach oficerskich hotele. Niektóre budynki robią za budynki mieszkalne.
Naszą uwagę przykuła willa Guderiana, oraz przepiękny Dom Oficera, który został wybudowany przez Niemców w latach 1935-36 i pełnił funkcje reprezentacyjne. Było tu kasyno oficerskie, wykwintna restauracja oraz olbrzymia sala koncertowa mogąca pomieścić ok. 1.000 widzów. W okresie radzieckim mieścił się tu Garnizonowy Dom Oficera z salą taneczną, szkołą muzyczną, biblioteką, salą kinową, salą koncertową i restauracją. W dniu 1 lutego 2010 w Domu Oficera wybuchł pożar, który strawił m.in. salę koncertową i wiele innych pomieszczeń. Szkoda bo to była wspaniała perełka. Nie wiem czy ktoś podejmie się teraz wyremontować ten budynek bo uszkodzenia są znaczne i koszt będzie przeogromny. O ile w ogóle się da. Obecnie w budynku trwa szaber i podbieranie cegieł i dachówek. Serce człowiekowi się kraje jak widzi coś tak pięknego , co pewnie za parę lat zawali się i zostanie po tym kupa gruzu.
Borne Sulinowo wita przyjezdnych© donremigio
Borne Sulinowo - Dom Oficera© donremigio
Borne Sulinowo - Dom Oficera© donremigio
Borne Sulinowo - Dom Oficera© donremigio
Borne Sulinowo - Dom Oficera© donremigio
Borne Sulinowo - Dom Oficera© donremigio
Borne Sulinowo - Dom Oficera© donremigio
Borne Sulinowo - Dom Oficera© donremigio
Borne Sulinowo - Dom Oficera© donremigio
Pozostałości po willi Guderiana© donremigio
Taki tam ... czołg© donremigio
Miejsce super, no ale trza było obrać już azymut ku domostwom. Godzina późna, przed nami jeszcze szmat drogi.
Początek jeszcze w miarę ok. Jednak po zachodzie słońca zrobiło się zimno. Bardzo zimno. Cholera jak było zimno. Powrotna droga monotonna. Długie proste odcinki i oglądanie przez całą drogę kilkunastu metrów asfaltu oświetlanego przez latarki. Koszmar. W Mirosławcu planowałem zatrzymać się przy pomniku upamiętniającym dwudziestu żołnierzy, którzy zginęli w katastrofie lotniczej ale było już koło 23 i ciemno jak w grobowcu. Las przed Mirosławcem skojarzył nam się z czarną dziurą. Czuliśmy się jak byśmy wjeżdżali w ciemną ścianę. A w lesie? Bez lampek można by zamknąć oczy i nie było by żadnej różnicy. Niesamowicie gęsty las, kręta droga. Długo to będę pamiętał. A po wyjeździe z lasu kolejny szok. Droga zmieniła się w dłuuugą prostą z szerokim pasem, który może robić za awaryjny pas dla samolotów.
W okolicy Mirosławca zaczęły powoli opuszczać mnie siły. Raptem trzy godzinny sen zaczął wychodzić mi bokiem. A przed nami jeszcze jakieś 110km. Sławka też chwyciło zmęczenie i przestał dawać mi zmiany. To była katorga. Rowery pokryte błotem rzęziły niesamowicie. Chyba w Choszcznie dojrzałem stację paliw i zatrzymaliśmy się tam aby wypić ciepłą kawę. To było chyba coś koło 1:30, a przed nami jeszcze było jakieś 60km drogi. Nogi jak z waty, oczy same się zamykają. W sumie dobrze że było zimno to nie byliśmy w stanie zasnąć. Tylko jakoś tak ciężko było jechać prosto :)
W Barlinku postój. Przed nami był spory podjazd. Przy takim zmęczeniu strasznie się go obawiałem. Ale w sumie wszedł dość gładko. Potem już z górki. Sił nam dodał też znajomy widok okolicy. Na tym asfalcie to znamy każdą dziurę. Pedałujemy, pedałujemy, suche pokryte piachem łańcuchy skowyczą i przeskakują. Zerknąłem na licznik ... 27km/h. Mijamy Łubiankę. Ile nam jeszcze zostało ... nie pamiętam ... 10 km ? 15 km ? Patrze na zegarek. 4 rano. 24 godziny na nogach. Na horyzoncie światła Gorzowa. Jeszcze trochę, byle do Kłodawy.
Jest .. jest ścieżka rowerowa w Kłodawie. Jeszcze nigdy mnie nie aż tak nie uradował ten wyboisty kawałek polbruku. To już w zasadzie dom. Ignorujemy ścieżkę rowerową. Droga i tak pusta. Potem już tylko podjazd na osiedle. Pierwszy raz podjeżdżałem tam na młynku. Jest klatka. Toczę się do drzwi. Patrze na licznik. 344.99. Przeskoczyło na 345 km. JEST !!! Sławek potoczył się dalej bełkocząc coś w stylu 'nara'. Współczułem mu. Miał jeszcze 100 metrów do pokonania i dwa metrowej długości podjazdy dla wózków. Nie mam do dzisiaj jeszcze żadnych wiadomości od niego. Mam nadzieję, że mu się udało.
Trzeba było jeszcze się umyć. Rower później oglądnę. Kołderka. Podusia. Dawno nie zasypiałem tak szeroko uśmiechnięty.
Kategoria Fotorelacja, Geocaching, coś koło 100 km, coś koło 200 km
Statystyki:
Odległość: 185.00 km;
Czas: 08:10 h
Średnia: 22.65 km/h;
Temperatura:28.0;
Czas: 08:10 h
Średnia: 22.65 km/h;
Temperatura:28.0;
widziałem Jezusa cień
Sobota, 30 czerwca 2012 | Komentarze 4
Cóż to była za wycieczka. Zawierała w sobie wszystko. Burzę, 30 stopniowy upał, bunkry, czołgi. Ba spotkaliśmy nawet niejakiego Jezusa, ale nie wiem czy to czasem nie było spowodowane zbyt dużym czasem przebywania na słońcu.
Wyjechaliśmy dość wcześnie, koło 8. Według mapy wychodziło jakieś 180km, tak więc nie było co czekać do południa.
Ledwo wyjechaliśmy z Gorzowa gdy dorwała nas burza. Ulewa konkretna. Po kilkunastu minutach tak jakby zelżało i pojechaliśmy dalej na Lubniewice. Dobrze, że zamontowałem tylni błotnik, bo nieco wody stało na jezdni.
W Boryszynie nieco się zamotaliśmy i całkiem przypadkowo znaleźliśmy MRU - Pętlę Boryszyńską. Będzie trzeba tam kiedyś się wybrać na zwiedzanie. Natomiast w samym Boryszynie stoi przeuroczy stary kościółek.
Jedziemy dalej. Wtem, przejeżdżając przez wioskę Lubrza, zerknąłem w bok i ... czołg. Ja lubię czołgi. A Sławek lubi po nich chodzić. Chodził po IS-2 stojącym w Pyrzycach, do którego nawet wszedł, a tym razem pochodził sobie po PT-76
Gdy wreszcie z niego zlazł to ogarnęliśmy kierunek i podeptaliśmy na Świebodzin, gdzie zrobiliśmy sobie dłuższy postój połączony z degustacją napojów chłodzących oraz konsumpcją kebaba.
Z pełnymi brzuchami pojechaliśmy dalej szukać Jezusa. Znaleźć go było nietrudno bo zasłaniał cały horyzont. Pod pomnikiem miejsce na modlitwę, dookoła stoją skarbonki co by wrzucić "co łaska" na rozbudowę pomnika (nie wiem co mu chcą dobudować, jak dla mnie to jest w pełni wyposażony Jezus), z głośników leci Radio Maryja, dookoła autokary pełne staruszek. Chyba ktoś ma ochotę przebić Licheń. Niewierzący jestem, ale coś mi się wydaje, że w Biblii nie ma nic o organizowaniu wokół wiary takiej kosztownej szopki. Lekko mnie to zniesmaczyło.
Słońce zaczęło palić niemiłosiernie. Trza było jechać dalej na bunkry. Bunkier PzW. 669 ukryty był w jakiś krzaciorach, łatwo go było ominąć. Przedzierając się przez zarośla wreszcie go znaleźliśmy. Bunkier cacy z całkowicie zachowanym drugim poziomem. Chyba jeden z ciekawszych bunkrów jakie spenetrowaliśmy. W środku było tak wspaniale chłodno, że aż nie chciało się z niego wychodzić. Po wyjściu na zewnątrz powietrze uderzyło w nas niczym z piekarnika. Uff. Wilgoć niemal jak w tropikalnym lesie, woda i pot ściekały z nas litrami.
Niemcy tak stąd uciekali, że pogubili nawet kapcie.
Kolejny punkt wycieczki to wieża ukryta w pobliskim lesie. Widok z wieży taki sobie, wszystko zasłaniają drzewa. Geocache namierzyłem raz dwa i obraliśmy azymut ku kolejnej skrzynce ukrytej na poligonie w Wędrzynie w miejscu gdzie obecnie są ruiny poniemieckiej wioski.
Jadąc na poligon zatrzymaliśmy się w Łagowie. Jak ktoś planuje odpoczynek nad wodą to polecam ten ośrodek. Urocze miasteczko w którym jest Zamek Joanitów a co roku odbywa się najstarszy w Polsce festiwal filmowy.
Za Łagowem wjazd na poligon. Szlaban otwarty, znaczy nikt nie powinien do nas strzelać. Droga głównie brukowana, po ostatniej burzy pokryta błotem. W lesie duszno, droga męcząca, trochę się tam namęczyliśmy. Nawet bardziej niż trochę. Wreszcie dotarliśmy do ruin wioski Trześniówek. Co za klimatyczne miejsce. Pełne much, komarów i pokrzyw. W te ostatnie wpadłem i do dzisiaj piecze mnie tyłek i prawa noga. Ale warto było napocić się by tam dojechać.
Na zegarku była już 20, a my pośrodku poligonu w Wędrzynie. Czas było wracać. Obraliśmy kierunek ku cywilizacji. Dobrze, że teraz było przynajmniej z górki, ale i tak trzeba było uważać na bruku pokrytym śliskim błotem.
Wreszcie naszym oczom ukazał się asfalt. Pomimo przejechanych 130 km nogi same kręciły i praktycznie 30 km/h z licznika nie schodziło aż do Gorzowa. Jedynie z Lubniewicach przystanęliśmy co by jeszcze dojeść batonika i nażłopać się wody.
Jak na razie to była nasza wycieczka sezonu. Przez ten skwar umęczyliśmy się trochę, ale warto było. Mam w planach jeszcze przejechać się w tym roku pociągiem do Piły i pokręcić się w okolicach Borne Sulinowo. Kiedyś tam byłem przejazdem, ale Sławek jeszcze nie, a on lubi bunkry, silosy atomowe itp. Czyli to będzie też w sam raz dla niego.
Wyjechaliśmy dość wcześnie, koło 8. Według mapy wychodziło jakieś 180km, tak więc nie było co czekać do południa.
Ledwo wyjechaliśmy z Gorzowa gdy dorwała nas burza. Ulewa konkretna. Po kilkunastu minutach tak jakby zelżało i pojechaliśmy dalej na Lubniewice. Dobrze, że zamontowałem tylni błotnik, bo nieco wody stało na jezdni.
W Boryszynie nieco się zamotaliśmy i całkiem przypadkowo znaleźliśmy MRU - Pętlę Boryszyńską. Będzie trzeba tam kiedyś się wybrać na zwiedzanie. Natomiast w samym Boryszynie stoi przeuroczy stary kościółek.
Domostwo w Boryszynie© donremigio
Kościółek w Boryszynie© donremigio
Cmentarzyk przy kościele - Boryszyn© donremigio
Boryszyn - Bunkier© donremigio
Pętla Boryszyńska - MRU© donremigio
Jedziemy dalej. Wtem, przejeżdżając przez wioskę Lubrza, zerknąłem w bok i ... czołg. Ja lubię czołgi. A Sławek lubi po nich chodzić. Chodził po IS-2 stojącym w Pyrzycach, do którego nawet wszedł, a tym razem pochodził sobie po PT-76
Lubrza - czołg PT-76© donremigio
Gdy wreszcie z niego zlazł to ogarnęliśmy kierunek i podeptaliśmy na Świebodzin, gdzie zrobiliśmy sobie dłuższy postój połączony z degustacją napojów chłodzących oraz konsumpcją kebaba.
Świebodzin - Ratusz© donremigio
Z pełnymi brzuchami pojechaliśmy dalej szukać Jezusa. Znaleźć go było nietrudno bo zasłaniał cały horyzont. Pod pomnikiem miejsce na modlitwę, dookoła stoją skarbonki co by wrzucić "co łaska" na rozbudowę pomnika (nie wiem co mu chcą dobudować, jak dla mnie to jest w pełni wyposażony Jezus), z głośników leci Radio Maryja, dookoła autokary pełne staruszek. Chyba ktoś ma ochotę przebić Licheń. Niewierzący jestem, ale coś mi się wydaje, że w Biblii nie ma nic o organizowaniu wokół wiary takiej kosztownej szopki. Lekko mnie to zniesmaczyło.
Jezus - Świebodzin© donremigio
Słońce zaczęło palić niemiłosiernie. Trza było jechać dalej na bunkry. Bunkier PzW. 669 ukryty był w jakiś krzaciorach, łatwo go było ominąć. Przedzierając się przez zarośla wreszcie go znaleźliśmy. Bunkier cacy z całkowicie zachowanym drugim poziomem. Chyba jeden z ciekawszych bunkrów jakie spenetrowaliśmy. W środku było tak wspaniale chłodno, że aż nie chciało się z niego wychodzić. Po wyjściu na zewnątrz powietrze uderzyło w nas niczym z piekarnika. Uff. Wilgoć niemal jak w tropikalnym lesie, woda i pot ściekały z nas litrami.
Bunkier PzW. 669© donremigio
Niemcy tak stąd uciekali, że pogubili nawet kapcie.
Bunkier PzW 669 - germańskie kapcie© donremigio
Penetracja bunkra Pzw 669 w toku© donremigio
Kolejny punkt wycieczki to wieża ukryta w pobliskim lesie. Widok z wieży taki sobie, wszystko zasłaniają drzewa. Geocache namierzyłem raz dwa i obraliśmy azymut ku kolejnej skrzynce ukrytej na poligonie w Wędrzynie w miejscu gdzie obecnie są ruiny poniemieckiej wioski.
Wieża widokowa w lesie© donremigio
Jadąc na poligon zatrzymaliśmy się w Łagowie. Jak ktoś planuje odpoczynek nad wodą to polecam ten ośrodek. Urocze miasteczko w którym jest Zamek Joanitów a co roku odbywa się najstarszy w Polsce festiwal filmowy.
Most kolejowy z XIX wieku - Łagów© donremigio
Król wiecznie żywy - Cadillac 1960© donremigio
Tutaj rozbił się B17 - Bucze© donremigio
Za Łagowem wjazd na poligon. Szlaban otwarty, znaczy nikt nie powinien do nas strzelać. Droga głównie brukowana, po ostatniej burzy pokryta błotem. W lesie duszno, droga męcząca, trochę się tam namęczyliśmy. Nawet bardziej niż trochę. Wreszcie dotarliśmy do ruin wioski Trześniówek. Co za klimatyczne miejsce. Pełne much, komarów i pokrzyw. W te ostatnie wpadłem i do dzisiaj piecze mnie tyłek i prawa noga. Ale warto było napocić się by tam dojechać.
Poligon Wędrzyn - szlaban opuszczony można jechać© donremigio
Trześniówek - opuszczona wioska© donremigio
Trześniówek - opuszczona wioska© donremigio
Trześniówek - poligon Wędrzyn© donremigio
Na zegarku była już 20, a my pośrodku poligonu w Wędrzynie. Czas było wracać. Obraliśmy kierunek ku cywilizacji. Dobrze, że teraz było przynajmniej z górki, ale i tak trzeba było uważać na bruku pokrytym śliskim błotem.
Wreszcie naszym oczom ukazał się asfalt. Pomimo przejechanych 130 km nogi same kręciły i praktycznie 30 km/h z licznika nie schodziło aż do Gorzowa. Jedynie z Lubniewicach przystanęliśmy co by jeszcze dojeść batonika i nażłopać się wody.
Jak na razie to była nasza wycieczka sezonu. Przez ten skwar umęczyliśmy się trochę, ale warto było. Mam w planach jeszcze przejechać się w tym roku pociągiem do Piły i pokręcić się w okolicach Borne Sulinowo. Kiedyś tam byłem przejazdem, ale Sławek jeszcze nie, a on lubi bunkry, silosy atomowe itp. Czyli to będzie też w sam raz dla niego.
Kategoria coś koło 200 km, Fotorelacja, Geocaching, coś koło 100 km, Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 202.24 km;
Czas: 08:25 h
Średnia: 24.03 km/h;
Temperatura:33.0;
Czas: 08:25 h
Średnia: 24.03 km/h;
Temperatura:33.0;
Zamek Zakonu Joanitów - Swobnica
Piątek, 16 lipca 2010 | Komentarze 7
Niedawno znajomy pokazał mi fotki zamku w Swobnicy. Zamek powoli sypie się, ale ma swój urok. Dodatkowym bonusem jest ukryty tam geocache.
W sumie z Gorzowa do Swobnicy można dojechać robiąc 150km ale ze Sławkiem postawiliśmy sobie dodatkowe zadanie.
Zrobić 200km :)
Zadanie o tyle utrudnione, że temperatura, jak każdy wie, ostatnio nas nie rozpieszcza. Ale my to twarde chłopaki jesteśmy, tak więc wyznaczyłem trasę, zaopatrzyliśmy się w wodę, batoniki oraz pieniądze na tankowanie bukłaków i ruszyliśmy kręcić 200km.
Jako, że nogi świeże, tak więc pierwszy postój zorganizowaliśmy dopiero na Cmentarzu Wojennym w Myśliborze. Tam wysłałem Sławka, by odnalazł jedyny grób na którym jest zdjęcie. Dzięki temu ma zaliczonego geocache :)
Po kilkunastu minutach wskoczyliśmy na nasze rumaki i skierowaliśmy koła ku wiosce Banie. Głownie dlatego, że jest tam schowany geocache. Jednak, pomimo wykonania zakrojonych na szeroką skalę prac ziemnych, nie udało nam się zlokalizować skrzyneczki. Cóż może innym razem.
Nieco zdegustowani porażką ruszyliśmy ku głównej atrakcji wycieczki. Zamku we Swobnicy.
Zamek w Swobnicy© donremigio
Zamek w Swobnicy© donremigio
Po całym zamku walają się ulotki. Najwyraźniej ktoś stara walczyć się o obiekt. Obecny prywatny właściciel ma w głębokim poważaniu przyszłość zamku, a gmina chyba nie bardzo wie co z tym fantem zrobić.
Zamek w Swobnicy© donremigio
Zamek w Swobnicy© donremigio
Zamek w Swobnicy© donremigio
Zamek w Swobnicy© donremigio
Zamek w Swobnicy© donremigio
Jak już znudziło nam się łażenie po zamku, ruszyliśmy szturmem na wieżę. Schowany tam jest geocache.
Zamek w Swobnicy - geocache© donremigio
Zamek w Swobnicy - geocache© donremigio
Na wyższe piętra wieży prowadziła, roztaczająca wokół siebie aurę zaufania i bezpieczeństwa, skrzypiąca chybocąca drabina.
Zamek w Swobnicy© donremigio
Sławek to człowiek, który pluje z pogardą w oczy śmierci. Nie bacząc na niebezpieczeństwo wlazł po drabinie, a potem po schodach, na samą górę. Trzymając w dłoni telefon, z wybranym numerem alarmowym, oczekiwałem wrzasku i mlaśnięcia po uderzeniu sławkowego ciała o glebę. Mniej więcej tam powinno leżeć.
Zamek w Swobnicy - baszta© donremigio
Jednak, ku mojemu zdziwieniu, pomimo mijających minut, z góry nie spadało z wrzaskiem ciało Sławka. Zamiast tego jego ciało wychyliło się i spytało grzecznie czy zrobić mi zdjęcie z góry. No i zrobiło. Ale jak widać nie opanowało do końca umiejętności korzystania z dobrodziejstw autofocusa. Albo tak mu się łapy trzęsły.
Zamek w Swobnicy© donremigio
Reszta widoczków z baszty wyszła mu już z odpowiednią ostrością.
Zamek w Swobnicy© donremigio
Zamek w Swobnicy - widok z baszty© donremigio
Zamek w Swobnicy© donremigio
Zamek w Swobnicy© donremigio
Jak tylko Sławek bezpiecznie sprowadził swe ciało na ziemię, ruszyliśmy w dalszą drogę. W Trzcińsko-Zdrój zrobiliśmy sobie postój, bo po zamku to raczej biegaliśmy, a niektórzy narażali swe życie wspinając się na wieże.
Trzcińsko-Zdrój - fontanna© donremigio
Trzcińsko-Zdrój - lubuskie© donremigio
Mijając Smolnicę zauważyliśmy plac zabaw. My lubimy place zabaw. Wstydem było więc nie zatrzymać się i nie przetestować rozrywkowych instalacji. Sławek rzucił się na huśtawkę, ja natomiast pobujałem się na koniku.
Plac zabaw we Smolnicy© donremigio
Chciałem uspokoić wielbicieli zwierząt parzystokopytnych. Konikowi nic się nie stało. Czuł się chyba jedynie nieco przytłoczony.
Plac zabaw w Smolnicy© donremigio
W Dębnie ujrzeliśmy natomiast orła cień.
Dębno - orła cień© donremigio
Zmęczenie coraz bardziej dawało nam się we znaki. W Kostrzynie z ulgą siedliśmy na jakiś ławeczkach, wypijając kolejne litry wody i soków.
Pokrzepiało nas jedynie to, że słońce zaczęło wreszcie zachodzić. I dobrze bo miałem go już serdecznie dosyć. Słońce ostatecznie pożegnało nas w okolicy Witnicy.
Zachód słońca nad Witnicą© donremigio
Reszty wycieczki nie bardzo pamiętam. Ocknąłem się jak przyszło mi wtargać rower na drugie piętro. To był chyba najgorszy etap wycieczki.
Odżyłem dopiero po solidnym zimnym prysznicu. Trzeba było zmyć ten krem do opalania wraz z piachem i muszkami, które przykleiły się do rzeczonego kremu :)
Kolejna bariera do pokonania. 300km. Ale to nie dzisiaj. Jutro też nie. Może kiedyś :)
Kategoria Fotorelacja, Geocaching, Wokół Gorzowa, coś koło 200 km, coś koło 100 km