Wykres:
Najdłuższe wycieczki:
Info:
Wykres roczny blog rowerowy donremigio.bikestats.pl
avatar
  • Dystans: 19875.39 km
  • Średnia: 23.25 km/h
  • Na siodełku: 35d 12h 00m
Szukaj:
avatar

Info

Remigiusz Królak.
Gorzów Wielkopolski.
Przejechane 19875.39 km.
Średnia 23.25 km/h.
Więcej o mnie.
button stats bikestats.pl
Kategorie:
Najdłuższa jednodniowa wycieczka: Borne Sulinowo (345km)
Epicka wycieczka na Berlin: Na BERLIN, Towarzysze !! Na BERLIN !! (240km)
Statystyki:
Odległość: 150.00 km;
Czas: 09:00 h
Średnia: 16.67 km/h;
Temperatura:25.0;

30.czerwca.2009 - Szczecinek - Słupsk

Wtorek, 30 czerwca 2009 | Komentarze 2


Cel wyprawy Słupsk, wybrzeże, Trójmiasto.
Dzień Czwarty (30-06-2009): Szczecinek - Słupsk



Tego dnia mieliśmy nieco więcej do przejechania. Do tego doszła duża wilgotność powietrza, wysoka temperatura, sporo mocnych podjazdów no i sporo kilogramów w sakwach. Do Polanowa było jako tako. Jednak tuż przed Polanowem postanowiliśmy nie jechać główną drogą, a pojechać na szagę. Początkowo wydawało się to dobrym pomysłem. Jednak po paru kilometrach bruk zmienił się w tragiczny bruk. Następnie musieliśmy podjechać pod naprawdę sporą górkę. Nie, to nie była górka. To była GÓRA.
Ten bruk był w takim stanie, bo zapewne podczas deszczów, z tej góry płynęła nim po prostu rzeka.
Suma sumarum dostaliśmy mocno po dupach. Ja się zmęczyłem potwornie, nie mówiąc już o moich prawie dwa razy starszych towarzyszach niedoli.
Ale jakoś dojechaliśmy do Polanowa, tym bardziej, że dalej było już mocno z górki.
Drożdżówka, kawka i jedziemy dalej.
Za Polanowem znowu pod górkę. Potem z górki. I pod górkę.

Wycieczka do Słupska. © donremigio


Starszyzna nieco spuchła, a że nieco męczyło mnie to tempo, przyspieszyłem mówiąc, że poczekam na nich w Barcino. Pod Barcino minął mnie radiowóz jadący na sygnale. Hmm ... coś mnie tknęło. Ale nic, jadę dalej. Siedząc już na ławeczce pod drzewkiem i czekając na nich nagle usłyszałem karetkę jadącą od strony Słupska. Minęła mnie i pojechała w kierunku z którego przyjechałem. Niedobrze.
Wyciągnąłem telefon z plecaka, a tutaj kilka nieodebranych rozmów od wujka. O cholera. Oddzwaniam.

Ciotka miała wypadek.

Wskoczyłem na rower i ile sił w nogach wracam. Aż mi sakwy furkotały.
Jak dojechałem okazało się, że ciotkę już karetka zabrała do Słupska.
Pytam się co się stało. Jechała za nim i usłyszał tylko jak grzebła o glebę. Była przytomna, głowa mocno rozcięta, poobijana, zabrali ją do szpitala na neurologię z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu.

Zacząłem zastanawiać się jak ona mogła na prostej drodze tak wyrżnąć. W zasadzie oni nie przekraczają 20 km/h, ale że było z górki to mogła nieco się rozpędzić. W miejscu, w którym upadła asfalt był 'nadżarty', a pobocze sypkie. Może się zagapiła, zmęczenie dało o sobie znać, chwyciła pobocze, koło zaryło o piach i wywinęła orła. Ponoć w momencie jak upadała wyprzedzał ich samochód, ale akurat nie sądzę żeby ją trącił bo by wylądowała 10 metrów dalej w krzakach, a i rower był dosłownie nietknięty. Czy samochód ją potrącił nie dowiemy się nigdy, bo okazało się później, że ona sama nie pamięta nic od tej męczącej górki przed Polanowem.

No ale zostaliśmy we dwóch, trzy rowery zapchane sakwami, jakieś 20 km do Słupska, co tu robić. Przypomniałem sobie, że jakiś kilometr dalej mijałem ośrodek wypoczynkowy nad jeziorem Obłęskie. Wskoczyłem na swój rower, pojechałem tam, pogadałem z właścicielka, zostawiłem u niej swój rower i biegiem wróciłem do wujka czekającego z resztą rowerów. Wsiadłem na ciotki rower i pojechaliśmy razem do tego ośrodka.
Jadąc zauważyłem, że cały rower się 'telepie'. Nie wynikało to z jakiś uszkodzeń tylko te ich rowery to 'damki', a jak wiadomo nie są to sztywne konstrukcje. A w sakwach ciotki tak na oko to dosłownie z 30-40kg.
Na pewno wygodniej im wsiadać na damki, nie muszą wymachiwać nogami przy wsiadaniu, a i łatwiej im się zatrzymać i zsiąść, ale jeśli już tyle wrzucają na bagażnik to wydaje mi się, że lepiej by było gdyby zainwestowali w normalne rowery albo żeby kupili sobie przyczepki. Jazda takim telepiącym się rowerem nie jest ani wygodna ani bezpieczna.

W ośrodku umówiliśmy się, że wrócimy po rower za dzień, dwa i pojechaliśmy w nerwach dalej do Słupska. Żeby nie było nam nudno rozpętała się burza. Jak już wycieczka się partoli to niech robi to porządnie, a co.
Dojechaliśmy do Słupska, znaleźliśmy szpital, ciotka na tomografie mamy przyjść jutro rano.
No to jedziemy do schroniska młodzieżowego na Hubalczyków 7. Drzwi zamknięte. Burza się rozkręca. Sakwy już dawno przemoknięte. Dzwonimy na numer podany na drzwiach. Nikt nie odbiera. Dziwne jak by nie patrzeć to całoroczne schronisko. Robi się coraz ciemniej. Podzwoniliśmy po innych schroniskach, ale niestety miejsc brak. Wycieczka robi się coraz bardziej interesująca.

Wujek kręcąc się zrozpaczony wokół schroniska spotkał spacerującego tubylca, który ulitował się nad nami i zaproponował nocleg w pomieszczeniach gdzie prowadzi kursy nauki jazdy. Tu trzeba wspomnieć, że w Słupsku eLek chyba więcej niż zwykłych samochodów.
Nasz zaprzyjaźniony tubylec podjechał pod schronisko swoim samochodem, oczywiście eLką :), i poprowadził nas przez miasto do naszej prowizorycznej noclegowni.
Serce się raduje, gdy człowiek spotyka takich zupełnie obcych ludzi, którzy są wstanie bezinteresownie pomóc. Zostawił nam klucze do pomieszczenia i jeszcze obiecał, że przywiezie ciotki rower z tego ośrodka wypoczynkowego, w którym go zostawiliśmy, lub przynajmniej załatwi transport do Słupska. I słowa dotrzymał.

Nie pamiętam jak się nazywał ale chciałem mu w tym miejscu jeszcze raz gorąco podziękować.

Poniżej wujek układa się do snu w naszej prowizorycznej noclegowni:

Prowizoryczny nocleg w Słupsku © donremigio



Na drugi dzień najpierw pojechaliśmy do szpitala, gdzie okazało się że z ciotką wszystko w porządku, ale poleży z tydzień na obserwacji, wstawać za bardzo nie może bo w głowie się jej kręci. Stwierdzono wstrząśnienie mózgu, ale czacha cała, krwiaków nie ma, łepetynka mocno porozcinana, jedno żebro pęknięte. Werdykt. Będzie żyła.

Potem zawitaliśmy do schroniska, gdzie zdziwiony pracownik powiedział nam, że to nie jest całoroczne schronisko i czynne jest od 1 lipca. Sranie w banie. Jak byk stoi w przewodniku, że to całoroczne schronisko, wcześniej tam dzwoniliśmy, mówione było że przyjedziemy 30 czerwca, a oni rżną głupa.

W Słupsku zostaliśmy 4 dni, ja wróciłem do Gorzowa wcześniej, wujek z ciotką do Krotoszyna wrócili parę dni później, bo ze szpitala nie chcieli jej wcześniej wypuścić.

Do Trójmiasta nie dojechaliśmy, ale całe szczęście, że wszystko dobrze się skończyło.

Na przyszłe wakacje zamierzamy do Słupska wrócić i jechać dalej. W sumie z wujkiem do samego Słupska dojechaliśmy, ciotka dojechała karetką więc to się nie liczy. Planujemy wysadzić ją z pociągu wcześniej i ostatnie 20 kilometrów ma uczciwie przedeptać.



Komentarze

donremigio
| 20:08 piątek, 29 stycznia 2010 | linkuj W kasku jechała, jak najbardziej, ale jako że było duszno (przez cały dzień zbierało się na burzę), w nogach ze 120 km to pewnie miała poluzowany i jak wyrżnęła w asfalt to przejechała po nim parę metrów i musiał się zsunąć. Bez kasku by pewnie skończyło się gorzej.
A z ludźmi jest tak, nie tylko z polakami, że jeden cie kopnie w dupę a drugi pomoże :)
fredziomf
| 19:59 piątek, 29 stycznia 2010 | linkuj Takiej relacji jeszcze nie czytałem na całym BS, od momentu gdzie jest napisane o karetce i nieodebranych połączeniach, to mnie zamurowało.
Uff dobrze, że wszystko tak się potoczyło, miło przeczytać że znalazł się jakiś niezawistny polak, a taki co pomógł. Czy Twoja Ciocia jechała bez kasku i stąd te obrażenia głowy?
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa zycie
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]