Wpisy archiwalne w kategorii
Geocaching
Dystans całkowity: | 5980.88 km (w terenie 433.00 km; 7.24%) |
Czas w ruchu: | 256:49 |
Średnia prędkość: | 23.02 km/h |
Maksymalna prędkość: | 44.00 km/h |
Maks. tętno średnie: | 156 (77 %) |
Suma kalorii: | 79524 kcal |
Liczba aktywności: | 64 |
Średnio na aktywność: | 93.45 km i 4h 04m |
Więcej statystyk |
Statystyki:
Odległość: 74.50 km;
Czas: 02:33 h
Średnia: 29.22 km/h;
Temperatura:28.0;
Czas: 02:33 h
Średnia: 29.22 km/h;
Temperatura:28.0;
pętelka przez Barlinek
Niedziela, 8 lipca 2012 | Komentarze 1
Wczoraj pogoda niesprzyjająca cyklistom. Burze, deszcze i te sprawy zniechęcają. Dzisiaj jakoś za bardzo szarpać dłuższego dystansu nie chciało, to przejechaliśmy ze Sławkiem pętelkę przez Barlinek. Krótko ale mocniejszym tempem. Co kilka minut się zmienialiśmy tak więc 30-32 z licznika nie schodziło.
W Dankowie przystanęliśmy koło mauzoleum, gdzie w geocache ukryłem geokreta. Potem już prosto na Gorzów przez Łośno i Lipy.
W Dankowie przystanęliśmy koło mauzoleum, gdzie w geocache ukryłem geokreta. Potem już prosto na Gorzów przez Łośno i Lipy.
Mauzoleum w Dankowie© donremigio
Kategoria Wokół Gorzowa, Geocaching
Statystyki:
Odległość: 185.00 km;
Czas: 08:10 h
Średnia: 22.65 km/h;
Temperatura:28.0;
Czas: 08:10 h
Średnia: 22.65 km/h;
Temperatura:28.0;
widziałem Jezusa cień
Sobota, 30 czerwca 2012 | Komentarze 4
Cóż to była za wycieczka. Zawierała w sobie wszystko. Burzę, 30 stopniowy upał, bunkry, czołgi. Ba spotkaliśmy nawet niejakiego Jezusa, ale nie wiem czy to czasem nie było spowodowane zbyt dużym czasem przebywania na słońcu.
Wyjechaliśmy dość wcześnie, koło 8. Według mapy wychodziło jakieś 180km, tak więc nie było co czekać do południa.
Ledwo wyjechaliśmy z Gorzowa gdy dorwała nas burza. Ulewa konkretna. Po kilkunastu minutach tak jakby zelżało i pojechaliśmy dalej na Lubniewice. Dobrze, że zamontowałem tylni błotnik, bo nieco wody stało na jezdni.
W Boryszynie nieco się zamotaliśmy i całkiem przypadkowo znaleźliśmy MRU - Pętlę Boryszyńską. Będzie trzeba tam kiedyś się wybrać na zwiedzanie. Natomiast w samym Boryszynie stoi przeuroczy stary kościółek.
Jedziemy dalej. Wtem, przejeżdżając przez wioskę Lubrza, zerknąłem w bok i ... czołg. Ja lubię czołgi. A Sławek lubi po nich chodzić. Chodził po IS-2 stojącym w Pyrzycach, do którego nawet wszedł, a tym razem pochodził sobie po PT-76
Gdy wreszcie z niego zlazł to ogarnęliśmy kierunek i podeptaliśmy na Świebodzin, gdzie zrobiliśmy sobie dłuższy postój połączony z degustacją napojów chłodzących oraz konsumpcją kebaba.
Z pełnymi brzuchami pojechaliśmy dalej szukać Jezusa. Znaleźć go było nietrudno bo zasłaniał cały horyzont. Pod pomnikiem miejsce na modlitwę, dookoła stoją skarbonki co by wrzucić "co łaska" na rozbudowę pomnika (nie wiem co mu chcą dobudować, jak dla mnie to jest w pełni wyposażony Jezus), z głośników leci Radio Maryja, dookoła autokary pełne staruszek. Chyba ktoś ma ochotę przebić Licheń. Niewierzący jestem, ale coś mi się wydaje, że w Biblii nie ma nic o organizowaniu wokół wiary takiej kosztownej szopki. Lekko mnie to zniesmaczyło.
Słońce zaczęło palić niemiłosiernie. Trza było jechać dalej na bunkry. Bunkier PzW. 669 ukryty był w jakiś krzaciorach, łatwo go było ominąć. Przedzierając się przez zarośla wreszcie go znaleźliśmy. Bunkier cacy z całkowicie zachowanym drugim poziomem. Chyba jeden z ciekawszych bunkrów jakie spenetrowaliśmy. W środku było tak wspaniale chłodno, że aż nie chciało się z niego wychodzić. Po wyjściu na zewnątrz powietrze uderzyło w nas niczym z piekarnika. Uff. Wilgoć niemal jak w tropikalnym lesie, woda i pot ściekały z nas litrami.
Niemcy tak stąd uciekali, że pogubili nawet kapcie.
Kolejny punkt wycieczki to wieża ukryta w pobliskim lesie. Widok z wieży taki sobie, wszystko zasłaniają drzewa. Geocache namierzyłem raz dwa i obraliśmy azymut ku kolejnej skrzynce ukrytej na poligonie w Wędrzynie w miejscu gdzie obecnie są ruiny poniemieckiej wioski.
Jadąc na poligon zatrzymaliśmy się w Łagowie. Jak ktoś planuje odpoczynek nad wodą to polecam ten ośrodek. Urocze miasteczko w którym jest Zamek Joanitów a co roku odbywa się najstarszy w Polsce festiwal filmowy.
Za Łagowem wjazd na poligon. Szlaban otwarty, znaczy nikt nie powinien do nas strzelać. Droga głównie brukowana, po ostatniej burzy pokryta błotem. W lesie duszno, droga męcząca, trochę się tam namęczyliśmy. Nawet bardziej niż trochę. Wreszcie dotarliśmy do ruin wioski Trześniówek. Co za klimatyczne miejsce. Pełne much, komarów i pokrzyw. W te ostatnie wpadłem i do dzisiaj piecze mnie tyłek i prawa noga. Ale warto było napocić się by tam dojechać.
Na zegarku była już 20, a my pośrodku poligonu w Wędrzynie. Czas było wracać. Obraliśmy kierunek ku cywilizacji. Dobrze, że teraz było przynajmniej z górki, ale i tak trzeba było uważać na bruku pokrytym śliskim błotem.
Wreszcie naszym oczom ukazał się asfalt. Pomimo przejechanych 130 km nogi same kręciły i praktycznie 30 km/h z licznika nie schodziło aż do Gorzowa. Jedynie z Lubniewicach przystanęliśmy co by jeszcze dojeść batonika i nażłopać się wody.
Jak na razie to była nasza wycieczka sezonu. Przez ten skwar umęczyliśmy się trochę, ale warto było. Mam w planach jeszcze przejechać się w tym roku pociągiem do Piły i pokręcić się w okolicach Borne Sulinowo. Kiedyś tam byłem przejazdem, ale Sławek jeszcze nie, a on lubi bunkry, silosy atomowe itp. Czyli to będzie też w sam raz dla niego.
Wyjechaliśmy dość wcześnie, koło 8. Według mapy wychodziło jakieś 180km, tak więc nie było co czekać do południa.
Ledwo wyjechaliśmy z Gorzowa gdy dorwała nas burza. Ulewa konkretna. Po kilkunastu minutach tak jakby zelżało i pojechaliśmy dalej na Lubniewice. Dobrze, że zamontowałem tylni błotnik, bo nieco wody stało na jezdni.
W Boryszynie nieco się zamotaliśmy i całkiem przypadkowo znaleźliśmy MRU - Pętlę Boryszyńską. Będzie trzeba tam kiedyś się wybrać na zwiedzanie. Natomiast w samym Boryszynie stoi przeuroczy stary kościółek.
Domostwo w Boryszynie© donremigio
Kościółek w Boryszynie© donremigio
Cmentarzyk przy kościele - Boryszyn© donremigio
Boryszyn - Bunkier© donremigio
Pętla Boryszyńska - MRU© donremigio
Jedziemy dalej. Wtem, przejeżdżając przez wioskę Lubrza, zerknąłem w bok i ... czołg. Ja lubię czołgi. A Sławek lubi po nich chodzić. Chodził po IS-2 stojącym w Pyrzycach, do którego nawet wszedł, a tym razem pochodził sobie po PT-76
Lubrza - czołg PT-76© donremigio
Gdy wreszcie z niego zlazł to ogarnęliśmy kierunek i podeptaliśmy na Świebodzin, gdzie zrobiliśmy sobie dłuższy postój połączony z degustacją napojów chłodzących oraz konsumpcją kebaba.
Świebodzin - Ratusz© donremigio
Z pełnymi brzuchami pojechaliśmy dalej szukać Jezusa. Znaleźć go było nietrudno bo zasłaniał cały horyzont. Pod pomnikiem miejsce na modlitwę, dookoła stoją skarbonki co by wrzucić "co łaska" na rozbudowę pomnika (nie wiem co mu chcą dobudować, jak dla mnie to jest w pełni wyposażony Jezus), z głośników leci Radio Maryja, dookoła autokary pełne staruszek. Chyba ktoś ma ochotę przebić Licheń. Niewierzący jestem, ale coś mi się wydaje, że w Biblii nie ma nic o organizowaniu wokół wiary takiej kosztownej szopki. Lekko mnie to zniesmaczyło.
Jezus - Świebodzin© donremigio
Słońce zaczęło palić niemiłosiernie. Trza było jechać dalej na bunkry. Bunkier PzW. 669 ukryty był w jakiś krzaciorach, łatwo go było ominąć. Przedzierając się przez zarośla wreszcie go znaleźliśmy. Bunkier cacy z całkowicie zachowanym drugim poziomem. Chyba jeden z ciekawszych bunkrów jakie spenetrowaliśmy. W środku było tak wspaniale chłodno, że aż nie chciało się z niego wychodzić. Po wyjściu na zewnątrz powietrze uderzyło w nas niczym z piekarnika. Uff. Wilgoć niemal jak w tropikalnym lesie, woda i pot ściekały z nas litrami.
Bunkier PzW. 669© donremigio
Niemcy tak stąd uciekali, że pogubili nawet kapcie.
Bunkier PzW 669 - germańskie kapcie© donremigio
Penetracja bunkra Pzw 669 w toku© donremigio
Kolejny punkt wycieczki to wieża ukryta w pobliskim lesie. Widok z wieży taki sobie, wszystko zasłaniają drzewa. Geocache namierzyłem raz dwa i obraliśmy azymut ku kolejnej skrzynce ukrytej na poligonie w Wędrzynie w miejscu gdzie obecnie są ruiny poniemieckiej wioski.
Wieża widokowa w lesie© donremigio
Jadąc na poligon zatrzymaliśmy się w Łagowie. Jak ktoś planuje odpoczynek nad wodą to polecam ten ośrodek. Urocze miasteczko w którym jest Zamek Joanitów a co roku odbywa się najstarszy w Polsce festiwal filmowy.
Most kolejowy z XIX wieku - Łagów© donremigio
Król wiecznie żywy - Cadillac 1960© donremigio
Tutaj rozbił się B17 - Bucze© donremigio
Za Łagowem wjazd na poligon. Szlaban otwarty, znaczy nikt nie powinien do nas strzelać. Droga głównie brukowana, po ostatniej burzy pokryta błotem. W lesie duszno, droga męcząca, trochę się tam namęczyliśmy. Nawet bardziej niż trochę. Wreszcie dotarliśmy do ruin wioski Trześniówek. Co za klimatyczne miejsce. Pełne much, komarów i pokrzyw. W te ostatnie wpadłem i do dzisiaj piecze mnie tyłek i prawa noga. Ale warto było napocić się by tam dojechać.
Poligon Wędrzyn - szlaban opuszczony można jechać© donremigio
Trześniówek - opuszczona wioska© donremigio
Trześniówek - opuszczona wioska© donremigio
Trześniówek - poligon Wędrzyn© donremigio
Na zegarku była już 20, a my pośrodku poligonu w Wędrzynie. Czas było wracać. Obraliśmy kierunek ku cywilizacji. Dobrze, że teraz było przynajmniej z górki, ale i tak trzeba było uważać na bruku pokrytym śliskim błotem.
Wreszcie naszym oczom ukazał się asfalt. Pomimo przejechanych 130 km nogi same kręciły i praktycznie 30 km/h z licznika nie schodziło aż do Gorzowa. Jedynie z Lubniewicach przystanęliśmy co by jeszcze dojeść batonika i nażłopać się wody.
Jak na razie to była nasza wycieczka sezonu. Przez ten skwar umęczyliśmy się trochę, ale warto było. Mam w planach jeszcze przejechać się w tym roku pociągiem do Piły i pokręcić się w okolicach Borne Sulinowo. Kiedyś tam byłem przejazdem, ale Sławek jeszcze nie, a on lubi bunkry, silosy atomowe itp. Czyli to będzie też w sam raz dla niego.
Kategoria coś koło 200 km, Fotorelacja, Geocaching, coś koło 100 km, Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 134.00 km;
Czas: 05:05 h
Średnia: 26.36 km/h;
Temperatura:25.0;
Czas: 05:05 h
Średnia: 26.36 km/h;
Temperatura:25.0;
Międzychód i Pałacyk w Wiejcach
Sobota, 23 czerwca 2012 | Komentarze 0
Czas przetestować maszynę na dłuższym dystansie. Zerkam więc na opencaching.pl i patrzę gdzie by tutaj ... o Międzychód całe stado keszy. No to hyc na rowery i jedziemy ze Sławkiem. Jako, że Sławek też ma nową maszynę i może wreszcie dawać zmiany umawiamy się, że tak co 5-8 minut będziemy się zmieniać.
Początkowo kilka krótkich przerw, co bym siodełko sobie idealnie ustawił pod swój tyłek. I tak w zasadzie do pierwszego kesza bez większych postojów. Dopiero przy nim sobie dłużej posiedzieliśmy na ławeczce.
Kawałek dalej kolejny kesz, tutaj to tylko wykopanie skrzynki, wymiana fantów i dalej na Międzychód. Zastanawiałem się czy nie odbić w las i nie poszukać kilku skrzynek ukrytych po drugiej stronie drogi, ale w sumie zostawiliśmy je na później, co by mieć powód żeby przejechać się tą trasą jeszcze raz.
Potem to już prosto do Międzychodu. Po drodze mineliśmy jednego cyklistę-turystę objuczonego torbami i kolesia na fajnej poziomce. O tyle oryginalna, że to była taka w pełni amortyzowana poziomka MTB.
W Międzychodzie na wjeździe do miasta wyrywamy kolejnego kesza. Ten był ukryty dość wysoko. Dobrze że Sławek był ze mną, bo to jest gibon i raz dwa ją wyciągnął, a potem odłożył na miejsce. Ja bym musiał kombinować żeby jakoś tam sięgnąć.
Kawałek dalej kolejny kesz przy kościele, ale akurat ślub się odbywał i podjęcie skrzynki było niemożliwe. A najlepsze jest to, że widać ją jak na dłoni.
Ale za to 100 metrów dalej potykamy się następnego kesza. Można powiedzieć, że skrzynek geocache w Międzychodzie jest pod dostatkiem. Czuję, że jeszcze w tym roku zajedziemy tam ponownie.
Kesze które dało się wyrwać, wyrwane, no to jedziemy dalej na Wiejce. Pałacyk robi wrażenie. Tak wyglądał kiedyś, tak teraz.
Przy wjeździe na teraz pałacu osaczyły nas dwa dobermany, które nie odstępowały nas na krok. A jak Sławek zaczął wcinać batonika to weszły mu prawie na głowę. Jeśli ktoś ma ochotę zwiedzić Pałacyk w Wiejcach, niech uważa na te dwa bydlęta, bo zaliżą na śmierć.
Za Wiejcami czekał nas jeszcze kilkukilometrowy odcinek po bruku, a w zasadzie poboczem po piachu, a potem prosto do domciu.
Będzie trzeba jeszcze wokół Międzychodu pokręcić się za geocache.
Początkowo kilka krótkich przerw, co bym siodełko sobie idealnie ustawił pod swój tyłek. I tak w zasadzie do pierwszego kesza bez większych postojów. Dopiero przy nim sobie dłużej posiedzieliśmy na ławeczce.
Geocache przy Sowiej Górze© donremigio
Kawałek dalej kolejny kesz, tutaj to tylko wykopanie skrzynki, wymiana fantów i dalej na Międzychód. Zastanawiałem się czy nie odbić w las i nie poszukać kilku skrzynek ukrytych po drugiej stronie drogi, ale w sumie zostawiliśmy je na później, co by mieć powód żeby przejechać się tą trasą jeszcze raz.
Geocache Żmijowiec© donremigio
Potem to już prosto do Międzychodu. Po drodze mineliśmy jednego cyklistę-turystę objuczonego torbami i kolesia na fajnej poziomce. O tyle oryginalna, że to była taka w pełni amortyzowana poziomka MTB.
W Międzychodzie na wjeździe do miasta wyrywamy kolejnego kesza. Ten był ukryty dość wysoko. Dobrze że Sławek był ze mną, bo to jest gibon i raz dwa ją wyciągnął, a potem odłożył na miejsce. Ja bym musiał kombinować żeby jakoś tam sięgnąć.
Kawałek dalej kolejny kesz przy kościele, ale akurat ślub się odbywał i podjęcie skrzynki było niemożliwe. A najlepsze jest to, że widać ją jak na dłoni.
Ale za to 100 metrów dalej potykamy się następnego kesza. Można powiedzieć, że skrzynek geocache w Międzychodzie jest pod dostatkiem. Czuję, że jeszcze w tym roku zajedziemy tam ponownie.
Międzychód - okolice kościoła© donremigio
Pomnik ku pamięci ludzi którzy poświecili życie za wolność ziem międzychodzkich© donremigio
Kesze które dało się wyrwać, wyrwane, no to jedziemy dalej na Wiejce. Pałacyk robi wrażenie. Tak wyglądał kiedyś, tak teraz.
Pałacyk w Wiejcach© donremigio
Pałacyk w Wiejcach© donremigio
Pałacyk w Wiejcach - mini tor golfowy© donremigio
Pałacyk w Wiejcach© donremigio
Przy wjeździe na teraz pałacu osaczyły nas dwa dobermany, które nie odstępowały nas na krok. A jak Sławek zaczął wcinać batonika to weszły mu prawie na głowę. Jeśli ktoś ma ochotę zwiedzić Pałacyk w Wiejcach, niech uważa na te dwa bydlęta, bo zaliżą na śmierć.
Dobermany pilnujące porządku na terenie pałacyku. UWAGA potrafią zalizać !!!© donremigio
Prawie doberman© donremigio
Za Wiejcami czekał nas jeszcze kilkukilometrowy odcinek po bruku, a w zasadzie poboczem po piachu, a potem prosto do domciu.
Będzie trzeba jeszcze wokół Międzychodu pokręcić się za geocache.
Kategoria Fotorelacja, Geocaching, coś koło 100 km, Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 131.30 km;
Czas: 05:25 h
Średnia: 24.24 km/h;
Temperatura:25.0;
Czas: 05:25 h
Średnia: 24.24 km/h;
Temperatura:25.0;
Forty w okolicy Słońska
Czwartek, 7 czerwca 2012 | Komentarze 3
Dzień wolny tak więc trza się gdzieś wybrać na pedałowanie. Jako że wychodzę z założenia, że jazda rowerem jest najciekawsza gdy ma się jakiś konkretny cel na horyzoncie, począłem wertować mapę na opencaching.pl szukając czegoś ciekawego. Hmm ... Forty w okolicy Słońska. Wg mapy wychodziło jakieś 120km. W sam raz żeby było ciekawie i nie za daleko, żeby jazda nie zaczęła być nużąca. Sławek oczywiście zwarty i gotowy na kręcenie korbą.
Początek nudny, ścieżką rowerową do Nowin Wielkich. Jak ja tej ścieżki nie trawie. Prosta, nic się nie dzieje, co jakiś czas jacyś przechodnie. No nic trzeba się jakoś przemęczyć. W Motylewie przystanęliśmy przy lapidarium.
Potem w Nowinach Wielkich na południe, i za mostem w prawo i malowniczą wąską asfaltówką pomknęliśmy na zachód.
W Głuchowie zachwycił mnie kościół. Zazwyczaj mnie te budowle nie ruszają, ale w tym kościele jest to COŚ. Wygląda wręcz jak zamek. Przepiękny.
W Słońsku stanęliśmy przy ruinach, zbudowanego w latach 1420-1429, zamku Joanitów, w którym w 1933 roku utworzono ciężkie hitlerowskie więzienie. Zamek spłonął w 1975 roku.
Za Słońskiem czekał na nas pierwszy kesz w wieży widokowej. Wieża w remoncie, kesza nie znaleźliśmy.
Kawałek dalej kolejny kesz w ostrogu Twierdzy Kostrzyn. Tutaj praktycznie potknęliśmy się o skrzynkę. Wrażenie zrobił na nas sufit.
Potem pojechaliśmy do Fortu w Czarnowie, ale on akurat jest w opłakanym stanie. Ale skrzynkę wypatrzyliśmy. W zasadzie to rzucała się w oczy w białej reklamówce. Ukryta była dość wysoko nad drzwiami, i chciałem podsadzić Sławka co by po nią sięgnął, ale on, gibon jakiś, wdrapał się po ścianie i sam wyciągnął ją z dziury.
Jako, że poza tunelem niewiele zostało z tego fortu, pojechaliśmy od razu do pobliskich Żabic, gdzie jest bliźniaczy fort, który zachował się w o wiele lepszym stanie.
Sławek pobiegał nieco po twierdzy i pobawił się w grotołaza, mnie natomiast chwycił katar sienny, mam alergię na trawę, i zacząłem kichać jak opętany.
Jak Sławek skończył eksplorację twierdzy obraliśmy azymut ku Kostrzyn City. Najpierw pociągnął Sławek, od Kostrzyna do Witnicy ja, a potem ... a potem odcięło nam prąd. Jakoś dotoczyliśmy się do Gorzowa w którym czekał nas jeszcze podjazd. Na jego widok poczuliśmy jeszcze większe zmęczenie. No ale trza podjeżdżać. Już widzieliśmy szczyt wzniesienia, już witaliśmy się z gąską, a tu nagle jak nie wyskoczy zza krzaka mały skurcz i nie chwyci mnie za udo. Co za ból. To mój pierwszy skurcz podczas jazdy na rowerze. Może to wina dwóch kaw wypitych przed wyjazdem, może to wina tigera wyżłopanego po drodze, a może to przez moje odchudzanie i mam mniej siły. Odczekałem chwilę aż skurcz sobie pójdzie w cholerę i mając już w sumie z górki potoczyliśmy się do domostw.
To była ostatnia większa wycieczka na Phanaticu. W domu już czeka nowa rama (taka jaką ma Sławek), parę nowych części i po przeszczepie amortyzatora i kół (które to części kupiłem w tym roku) będzie to zupełnie inna i nowa maszyna. A na bazie starej ramy Phanatica, który pożegnał mnie skurczem, zbuduje jakąś zimówkę. Tak więc czeka go zimna i mokra emerytura.
Początek nudny, ścieżką rowerową do Nowin Wielkich. Jak ja tej ścieżki nie trawie. Prosta, nic się nie dzieje, co jakiś czas jacyś przechodnie. No nic trzeba się jakoś przemęczyć. W Motylewie przystanęliśmy przy lapidarium.
Lapidarium w okolicy Motylewa© donremigio
Potem w Nowinach Wielkich na południe, i za mostem w prawo i malowniczą wąską asfaltówką pomknęliśmy na zachód.
W Głuchowie zachwycił mnie kościół. Zazwyczaj mnie te budowle nie ruszają, ale w tym kościele jest to COŚ. Wygląda wręcz jak zamek. Przepiękny.
Kościół w Głuchowie© donremigio
W Słońsku stanęliśmy przy ruinach, zbudowanego w latach 1420-1429, zamku Joanitów, w którym w 1933 roku utworzono ciężkie hitlerowskie więzienie. Zamek spłonął w 1975 roku.
Ruiny w Słońsku© donremigio
Lapidarium w Słońsku© donremigio
Pamięci Żołnierzy Niemieckich poległych podczas I Wojny Światowej© donremigio
Za Słońskiem czekał na nas pierwszy kesz w wieży widokowej. Wieża w remoncie, kesza nie znaleźliśmy.
Wieża widokowa - okolice Słońska© donremigio
Kawałek dalej kolejny kesz w ostrogu Twierdzy Kostrzyn. Tutaj praktycznie potknęliśmy się o skrzynkę. Wrażenie zrobił na nas sufit.
Ostróg Forteczny - Twierdza Kostrzyn© donremigio
Potem pojechaliśmy do Fortu w Czarnowie, ale on akurat jest w opłakanym stanie. Ale skrzynkę wypatrzyliśmy. W zasadzie to rzucała się w oczy w białej reklamówce. Ukryta była dość wysoko nad drzwiami, i chciałem podsadzić Sławka co by po nią sięgnął, ale on, gibon jakiś, wdrapał się po ścianie i sam wyciągnął ją z dziury.
Jako, że poza tunelem niewiele zostało z tego fortu, pojechaliśmy od razu do pobliskich Żabic, gdzie jest bliźniaczy fort, który zachował się w o wiele lepszym stanie.
Sławek pobiegał nieco po twierdzy i pobawił się w grotołaza, mnie natomiast chwycił katar sienny, mam alergię na trawę, i zacząłem kichać jak opętany.
Fort Żabice© donremigio
Fort Żabice - Twierdza Kostrzyn© donremigio
Fort Żabice - Twierdza Kostrzyn© donremigio
Kostrzyn - Etap ostatni - Starość© donremigio
Jak Sławek skończył eksplorację twierdzy obraliśmy azymut ku Kostrzyn City. Najpierw pociągnął Sławek, od Kostrzyna do Witnicy ja, a potem ... a potem odcięło nam prąd. Jakoś dotoczyliśmy się do Gorzowa w którym czekał nas jeszcze podjazd. Na jego widok poczuliśmy jeszcze większe zmęczenie. No ale trza podjeżdżać. Już widzieliśmy szczyt wzniesienia, już witaliśmy się z gąską, a tu nagle jak nie wyskoczy zza krzaka mały skurcz i nie chwyci mnie za udo. Co za ból. To mój pierwszy skurcz podczas jazdy na rowerze. Może to wina dwóch kaw wypitych przed wyjazdem, może to wina tigera wyżłopanego po drodze, a może to przez moje odchudzanie i mam mniej siły. Odczekałem chwilę aż skurcz sobie pójdzie w cholerę i mając już w sumie z górki potoczyliśmy się do domostw.
To była ostatnia większa wycieczka na Phanaticu. W domu już czeka nowa rama (taka jaką ma Sławek), parę nowych części i po przeszczepie amortyzatora i kół (które to części kupiłem w tym roku) będzie to zupełnie inna i nowa maszyna. A na bazie starej ramy Phanatica, który pożegnał mnie skurczem, zbuduje jakąś zimówkę. Tak więc czeka go zimna i mokra emerytura.
Kategoria Fotorelacja, Geocaching, coś koło 100 km, Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 70.30 km;
Czas: 02:57 h
Średnia: 23.83 km/h;
Temperatura:11.0;
Czas: 02:57 h
Średnia: 23.83 km/h;
Temperatura:11.0;
znowu geocachowo w Barlinku
Sobota, 2 czerwca 2012 | Komentarze 2
Ostatnio wyrwaliśmy dwa kesze z okolicy Barlinka. No ale zostały tam jeszcze dwa z FTF. Pogoda na kręcenie taka sobie. Zimno i silny wiatr. Ale co to dla fachowców.
Do Barlinka bez wydarzeń, główną drogą, zmagając się z wiatrem, ja pociągnąłem do Łubianki, potem trochę Sławek i dzięki temu średnia wyszła ponad 26km/h. Tam przycupnęliśmy sobie koło kotwicy koło której był pierwszy etap geocache. Jak tak sobie siedzieliśmy i liczyliśmy kolejne koordynaty to się rozpadało. I to dość mocno. Ale co to dla fachowców. Jedziemy do kolejnego etapu kesza. Tam kolejne obliczenia i jedziemy do finału. No i zaczęły się schody. Przez moją głupotę szukaliśmy przez 30 minut spróchniałego drzewa w którym miał być ukryty kesz. Tyle, że to było drzewo w którym, owszem była ukryta skrzynka, ale nie w tym geocache. Kapnąłem się dopiero jak zrezygnowani pojechaliśmy do kolejnego geocache, a tam stoi przed nami do cholerne drzewo. Po prostu patrzyłem na złą podpowiedź, nie do tego kesza. No nic .. wyciągamy skrzynkę z drzewa, wracamy do pierwszej skrzynki i już bez problemu ją znajdujemy.
W tym momencie znowu się rozpadało. I to naprawdę konkretnie. Ale co to dla fachowców. Jadąc lasem nawet tego nie czuliśmy. Poczuliśmy dopiero po wyjeździe na drogę między Barlinkiem a Dankowem. Asfalt mokry, pełno kałuż. Chwila moment i byliśmy cali mokrzy. Na dodatek, jadący z naprzeciwka pan w BMW, obryzgał Sławka. Całą twarz, wszędzie.
W pewnym momencie odbijamy na Moczydło i jedziemy nowiusieńką, asfaltową, wąską drogą, marząc by kiedyś tak właśnie wyglądały ścieżki rowerowe. W Moczydle zahaczamy jeszcze o stary cmentarz poniemiecki i dalej jedziemy leśnym, po niedawnym opadzie atmosferycznym, trochę błotnistym duktem.
Wyjeżdżamy koło Lip i asfaltem, chlapiąc dookoła błotem, podążyliśmy ku miastu Gorzów.
Do Barlinka bez wydarzeń, główną drogą, zmagając się z wiatrem, ja pociągnąłem do Łubianki, potem trochę Sławek i dzięki temu średnia wyszła ponad 26km/h. Tam przycupnęliśmy sobie koło kotwicy koło której był pierwszy etap geocache. Jak tak sobie siedzieliśmy i liczyliśmy kolejne koordynaty to się rozpadało. I to dość mocno. Ale co to dla fachowców. Jedziemy do kolejnego etapu kesza. Tam kolejne obliczenia i jedziemy do finału. No i zaczęły się schody. Przez moją głupotę szukaliśmy przez 30 minut spróchniałego drzewa w którym miał być ukryty kesz. Tyle, że to było drzewo w którym, owszem była ukryta skrzynka, ale nie w tym geocache. Kapnąłem się dopiero jak zrezygnowani pojechaliśmy do kolejnego geocache, a tam stoi przed nami do cholerne drzewo. Po prostu patrzyłem na złą podpowiedź, nie do tego kesza. No nic .. wyciągamy skrzynkę z drzewa, wracamy do pierwszej skrzynki i już bez problemu ją znajdujemy.
W tym momencie znowu się rozpadało. I to naprawdę konkretnie. Ale co to dla fachowców. Jadąc lasem nawet tego nie czuliśmy. Poczuliśmy dopiero po wyjeździe na drogę między Barlinkiem a Dankowem. Asfalt mokry, pełno kałuż. Chwila moment i byliśmy cali mokrzy. Na dodatek, jadący z naprzeciwka pan w BMW, obryzgał Sławka. Całą twarz, wszędzie.
W pewnym momencie odbijamy na Moczydło i jedziemy nowiusieńką, asfaltową, wąską drogą, marząc by kiedyś tak właśnie wyglądały ścieżki rowerowe. W Moczydle zahaczamy jeszcze o stary cmentarz poniemiecki i dalej jedziemy leśnym, po niedawnym opadzie atmosferycznym, trochę błotnistym duktem.
Wyjeżdżamy koło Lip i asfaltem, chlapiąc dookoła błotem, podążyliśmy ku miastu Gorzów.
Barlinek - Kotwica© donremigio
Brzydkie kaczątko© donremigio
Barlinek - Pałacyk Cebulowy© donremigio
W poszukiwaniu geocache© donremigio
Barlinek - Ścieżka rowerowa© donremigio
Moczydło - poniemiecki cmentarz© donremigio
Moczydło - poniemiecki cmentarz© donremigio
Moczydło - poniemiecki cmentarz© donremigio
Kategoria Fotorelacja, Geocaching, Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 66.80 km;
Czas: 02:56 h
Średnia: 22.77 km/h;
Temperatura:25.0;
Czas: 02:56 h
Średnia: 22.77 km/h;
Temperatura:25.0;
Barlinkowy Geocaching
Sobota, 26 maja 2012 | Komentarze 2
Koło Barlinka pojawiły się ostatnio trzy nowe geocache, wraz z certyfikatami FTF :) Dwa z nich wrzuciłem sobie na GPS i ze Sławkiem ruszyliśmy ku nim.
Obie skrzynki były typu quiz. Nigdy takich nie szukałem i zapowiadała się ciekawa zabawa.
Droga do Barlinka świeżo wyremontowana. Jedzie się po niej naprawdę świetnie. Po mniej więcej 20km odbijamy ze Sławkiem w las i znajomą już drogą podeptaliśmy do pierwszej skrzynki ukrytej na terenie rezerwatu "Markowe Błota" będącym częścią Puszczy Barlineckiej która to jest miejscem lęgowym dla między innymi bielika i puchacza. Słupek zlokalizowaliśmy raz dwa, dokonaliśmy szereg skomplikowanych obliczeń matematycznych i obraliśmy azymut ku współrzędnym które nam wyszły, tam odszukaliśmy korzeń i ukrytą w nim skrzynkę.
Druga skrzynka była nieco bardziej skomplikowana. Po pierwsze składała się z trzech etapów, po drugie w opis wkradł się mały błąd, przez który wyliczone koordynaty wskazywały miejsce oddalone o 65km. Trochę daleko, a ja chciałem jeszcze na meczyk zdążyć :)
No ale zacząłem kombinować gdzie tkwił błąd i wreszcie odnaleźliśmy kolejny etap z tablicą informacyjną dotyczącą dzięciołów. No i tu natrafiliśmy na kolejny problem bo zrobiłem sobie zdjęcie strony z wyświetlonym opisem skrzynki i ucięło mi o którego dzięcioła chodziło, a na tablicy było ich kilka. No ale tylko jeden dzięcioł miał podane wymiary w wymaganym formacie tak więc pojechaliśmy pod koordynaty które nam wyszły. Bingo, jest. Z tego co pamiętałem w okolicy była ukryta trzecia skrzynka, ale nie wrzuciłem sobie na GPS jej współrzędnych. Ale to nic straconego, będzie przynajmniej za tydzień powód by jeszcze raz tam zajechać.
Po wyrwaniu skrzyneczki pojechaliśmy z powrotem przez las ku drodze między Gorzowem a Barlinkiem. Ledwo wyjechaliśmy a na końcu dłuuugiej prostej dojrzeliśmy jakiegoś cyklistę. Czas było depnąć :) Jedziemy koło 30km/h, koleś jakoś tak powoli się zbliża. No to przyspieszyłem do 32-33 ... no już nieco lepiej. Po paru minutach zmienił mnie Sławek i przyspieszył do 35 i tak przez parę minut, ale zaczął puchnąć, tak więc zmieniłem go i jako że koleś był już w miarę blisko położyłem się na lemondce i depnąłem mocniej do 40km/h. Mamy dziada :) Usiadłem mu chwilę na kole, ale koleś był już nieco wypompowany, bo dojrzał nas wcześniej i też przyspieszył chcąc nam uciec.
No to wyprzedzamy go, pomachaliśmy sobie rączkami i jedziemy dalej. Jako że byłem nieco styrany tym ostatnim szarpnięciem, tak więc puściłem Sławka przodem i sobie tak koło 33 jedziemy. Koleś nawet trzymał się przez chwilę nas, ale po jakimś czasie zniknął na horyzoncie, a my zmieniając się jechaliśmy sobie tak koło 33-36 aż do Kłodawy.
Wycieczka w sumie krótka, ale i pojeździliśmy sobie po lesie, i zorganizowaliśmy sobie małe Tour de Barlinek. Fajna wycieczka leśno-cachowo-asfaltowa.
Obie skrzynki były typu quiz. Nigdy takich nie szukałem i zapowiadała się ciekawa zabawa.
Droga do Barlinka świeżo wyremontowana. Jedzie się po niej naprawdę świetnie. Po mniej więcej 20km odbijamy ze Sławkiem w las i znajomą już drogą podeptaliśmy do pierwszej skrzynki ukrytej na terenie rezerwatu "Markowe Błota" będącym częścią Puszczy Barlineckiej która to jest miejscem lęgowym dla między innymi bielika i puchacza. Słupek zlokalizowaliśmy raz dwa, dokonaliśmy szereg skomplikowanych obliczeń matematycznych i obraliśmy azymut ku współrzędnym które nam wyszły, tam odszukaliśmy korzeń i ukrytą w nim skrzynkę.
Druga skrzynka była nieco bardziej skomplikowana. Po pierwsze składała się z trzech etapów, po drugie w opis wkradł się mały błąd, przez który wyliczone koordynaty wskazywały miejsce oddalone o 65km. Trochę daleko, a ja chciałem jeszcze na meczyk zdążyć :)
No ale zacząłem kombinować gdzie tkwił błąd i wreszcie odnaleźliśmy kolejny etap z tablicą informacyjną dotyczącą dzięciołów. No i tu natrafiliśmy na kolejny problem bo zrobiłem sobie zdjęcie strony z wyświetlonym opisem skrzynki i ucięło mi o którego dzięcioła chodziło, a na tablicy było ich kilka. No ale tylko jeden dzięcioł miał podane wymiary w wymaganym formacie tak więc pojechaliśmy pod koordynaty które nam wyszły. Bingo, jest. Z tego co pamiętałem w okolicy była ukryta trzecia skrzynka, ale nie wrzuciłem sobie na GPS jej współrzędnych. Ale to nic straconego, będzie przynajmniej za tydzień powód by jeszcze raz tam zajechać.
Po wyrwaniu skrzyneczki pojechaliśmy z powrotem przez las ku drodze między Gorzowem a Barlinkiem. Ledwo wyjechaliśmy a na końcu dłuuugiej prostej dojrzeliśmy jakiegoś cyklistę. Czas było depnąć :) Jedziemy koło 30km/h, koleś jakoś tak powoli się zbliża. No to przyspieszyłem do 32-33 ... no już nieco lepiej. Po paru minutach zmienił mnie Sławek i przyspieszył do 35 i tak przez parę minut, ale zaczął puchnąć, tak więc zmieniłem go i jako że koleś był już w miarę blisko położyłem się na lemondce i depnąłem mocniej do 40km/h. Mamy dziada :) Usiadłem mu chwilę na kole, ale koleś był już nieco wypompowany, bo dojrzał nas wcześniej i też przyspieszył chcąc nam uciec.
No to wyprzedzamy go, pomachaliśmy sobie rączkami i jedziemy dalej. Jako że byłem nieco styrany tym ostatnim szarpnięciem, tak więc puściłem Sławka przodem i sobie tak koło 33 jedziemy. Koleś nawet trzymał się przez chwilę nas, ale po jakimś czasie zniknął na horyzoncie, a my zmieniając się jechaliśmy sobie tak koło 33-36 aż do Kłodawy.
Wycieczka w sumie krótka, ale i pojeździliśmy sobie po lesie, i zorganizowaliśmy sobie małe Tour de Barlinek. Fajna wycieczka leśno-cachowo-asfaltowa.
Kellys Neos - Wirtuoz Zakrętów© donremigio
Markowe Błota - Puszcza Barlinecka© donremigio
Kategoria Wokół Gorzowa, Geocaching, Fotorelacja
Statystyki:
Odległość: 62.00 km;
Czas: 02:40 h
Średnia: 23.25 km/h;
Temperatura:;
Czas: 02:40 h
Średnia: 23.25 km/h;
Temperatura:;
serwis geocache w Sosnach
Poniedziałek, 9 kwietnia 2012 | Komentarze 3
Ukrytej przeze mnie skrzynce geocache potrzebny był serwis. Trochę wietrznie, ale w miarę ładnie tak więc
ze Sławkiem wskoczyliśmy na aluminiowe rumaki i podeptaliśmy dziarsko ku Sosnom.
Jedziemy sobie spokojnie, gadu gadu, aż tu nagle wyprzedza nas trzech cyklistów na mtb w obcisłym. Znaczy się pr0 ;) No to siedliśmy im na plecach i depczemy z nimi. Jakoś tak nudno było, w sumie zaraz skręcać mieliśmy, tak więc depnąłem mocniej i ich wyprzedziłem. Jeden podążył za mną i gdy skręcałem by pojechać na Marwice krzyknął czy czasem na Barlinek nie mam zamiaru się wybrać. Cel wycieczki był już jednak obrany, w plecaku serwis do naprawy skrzyneczki, tak więc z żalem odmówiłem.
W tym momencie zdałem sobie sprawę, że kogoś brakuje. Sławomir. Coś długo się nie pojawiał, tak więc zawróciłem i pojechałem na Santocko wertepami. Jadę, jadę, coś go nie widać. Jest !! Na horyzoncie kropeczka się pojawiła, ledwo jadąca pod wiatr.
Jakoś go dogoniłem, i jako że Sławek był nieco wyczerpany wiatrem, przystanęliśmy na chwilę w Lubnie. Potem już prosto na Sosny, tam raz dwa wymieniłem skrzynkę pogryzioną przez szczury i już bez sensacji wróciliśmy do domostw.
ze Sławkiem wskoczyliśmy na aluminiowe rumaki i podeptaliśmy dziarsko ku Sosnom.
Jedziemy sobie spokojnie, gadu gadu, aż tu nagle wyprzedza nas trzech cyklistów na mtb w obcisłym. Znaczy się pr0 ;) No to siedliśmy im na plecach i depczemy z nimi. Jakoś tak nudno było, w sumie zaraz skręcać mieliśmy, tak więc depnąłem mocniej i ich wyprzedziłem. Jeden podążył za mną i gdy skręcałem by pojechać na Marwice krzyknął czy czasem na Barlinek nie mam zamiaru się wybrać. Cel wycieczki był już jednak obrany, w plecaku serwis do naprawy skrzyneczki, tak więc z żalem odmówiłem.
W tym momencie zdałem sobie sprawę, że kogoś brakuje. Sławomir. Coś długo się nie pojawiał, tak więc zawróciłem i pojechałem na Santocko wertepami. Jadę, jadę, coś go nie widać. Jest !! Na horyzoncie kropeczka się pojawiła, ledwo jadąca pod wiatr.
Jakoś go dogoniłem, i jako że Sławek był nieco wyczerpany wiatrem, przystanęliśmy na chwilę w Lubnie. Potem już prosto na Sosny, tam raz dwa wymieniłem skrzynkę pogryzioną przez szczury i już bez sensacji wróciliśmy do domostw.
Pałacyk w Sosnach© donremigio
Kategoria Geocaching
Statystyki:
Odległość: 41.83 km;
Czas: 01:53 h
Średnia: 22.21 km/h;
Temperatura:7.0;
Czas: 01:53 h
Średnia: 22.21 km/h;
Temperatura:7.0;
zasadzenie geocache
Niedziela, 8 kwietnia 2012 | Komentarze 0
Zimno, wietrznie ale za to słonecznie. Cel: znaleźć tą nieszczęsną Hubertówkę i ewentualnie schować w jej pobliżu skrzynkę geocache.
Hubertówkę tym razem znalazłem od razu, jednak siedziało przy niej sporo osób. Tak więc pokręciłem się nieco po lesie i wracając zahaczyłem o nią jeszcze raz, a nóż widelec bydło sobie już poszło. No i faktycznie sobie poszło, tak więc raz dwa ukryłem skrzyneczkę.
Hubertówka zaiste zacna. W okolicy Krotoszyna widziałem lepsze, z betonową podłogą, doprowadzonym prądem itp, ale biorąc pod uwagę, że u nas takie miejsca do rzadkość, tak więc cieszy i coś takiego.
W środku grill, obok miejsce na ognisko, po drugiej stronie duktu leśnego miejsce parkingowe na trzy samochody. Do tego dodajmy jeszcze głaz ku pamięci Chopina i mamy atrakcję turystyczną regionu ;)
Hubertówkę tym razem znalazłem od razu, jednak siedziało przy niej sporo osób. Tak więc pokręciłem się nieco po lesie i wracając zahaczyłem o nią jeszcze raz, a nóż widelec bydło sobie już poszło. No i faktycznie sobie poszło, tak więc raz dwa ukryłem skrzyneczkę.
Hubertówka zaiste zacna. W okolicy Krotoszyna widziałem lepsze, z betonową podłogą, doprowadzonym prądem itp, ale biorąc pod uwagę, że u nas takie miejsca do rzadkość, tak więc cieszy i coś takiego.
W środku grill, obok miejsce na ognisko, po drugiej stronie duktu leśnego miejsce parkingowe na trzy samochody. Do tego dodajmy jeszcze głaz ku pamięci Chopina i mamy atrakcję turystyczną regionu ;)
Serduszeczko - Hubertówka© donremigio
Głaz Chopina© donremigio
Hubertówka - Łośno© donremigio
Hubertówka - Łośno© donremigio
Kategoria Fotorelacja, Geocaching, Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 41.00 km;
Czas: 02:05 h
Średnia: 19.68 km/h;
Temperatura:5.0;
Czas: 02:05 h
Średnia: 19.68 km/h;
Temperatura:5.0;
po geocache
Niedziela, 1 kwietnia 2012 | Komentarze 3
Miało być po jeden cache, wpadły dwa. Celem głównym był cache ukryty przy jeziorze Glinik. Jadąc do niego dojrzałem na GPS jeszcze jeden przy stacji paliw. Dwa razy go szukałem i nie mogłem go wymacać. Tak więc podjechałem sprawdzić jeszcze raz. Tym razem znalazłem go od razu. Nie wiem dlaczego wcześniej miałem z nim problem.
Zaraz za stacją paliw odbiłem w las i pojechałem ku kolejnemu cache. Jadąc lasem przeciąłem budowę drogi ekspresowej S3.
Dojeżdżając do cache, przypomniałem sobie, że PDX w opisie coś tam wspomniał o błocie i kaloszach. Mając przed oczami wczorajsze ulewy i śnieg miałem nadzieję, że da się jakoś do miejsca ukrycia cache dojechać.
Gdy do cache zostało ze 100m, mym oczom ukazało się to:
Zwątpiłem.
Z jednej strony jezioro, po drugiej jakieś mokradła. Wody na drodze sporo. Szarża rowerem odpadała. Zimno było, nie wiedziałem jak tam jest głęboko, a głupio by było gdybym wpadł do wody.
Zauważyłem jednak, że po jednej stronie ktoś poukładał jakieś gałęzie. Nie wyglądało to zapraszająco, ale powoli, opierając się o prowadzony obok rower, jakoś udało mi się przejść. Dobrze, że nie zdecydowałem się na przejazd rowerem, bo w pewnym momencie zapadł się on po ośki w wodzie i błocie.
Cache znalazłem dość szybko. W okolicy dostrzegłem też ślady bytności bobrów.
Wracając do domu zahaczyłem jeszcze o Deszczno i pstryknąłem fotkę budynkowi szkoły. Ktoś miał fajny pomysł na wykończenie elewacji :)
Zaraz za stacją paliw odbiłem w las i pojechałem ku kolejnemu cache. Jadąc lasem przeciąłem budowę drogi ekspresowej S3.
Okolice Glinik - budowa S3© donremigio
Dojeżdżając do cache, przypomniałem sobie, że PDX w opisie coś tam wspomniał o błocie i kaloszach. Mając przed oczami wczorajsze ulewy i śnieg miałem nadzieję, że da się jakoś do miejsca ukrycia cache dojechać.
Gdy do cache zostało ze 100m, mym oczom ukazało się to:
Przez to musiałem się przebijać by dorwać geocache.© donremigio
Zwątpiłem.
Z jednej strony jezioro, po drugiej jakieś mokradła. Wody na drodze sporo. Szarża rowerem odpadała. Zimno było, nie wiedziałem jak tam jest głęboko, a głupio by było gdybym wpadł do wody.
Zauważyłem jednak, że po jednej stronie ktoś poukładał jakieś gałęzie. Nie wyglądało to zapraszająco, ale powoli, opierając się o prowadzony obok rower, jakoś udało mi się przejść. Dobrze, że nie zdecydowałem się na przejazd rowerem, bo w pewnym momencie zapadł się on po ośki w wodzie i błocie.
Cache znalazłem dość szybko. W okolicy dostrzegłem też ślady bytności bobrów.
Jezioro Glinik - Bobry tutaj szaleją.© donremigio
Jezioro Glink© donremigio
Wracając do domu zahaczyłem jeszcze o Deszczno i pstryknąłem fotkę budynkowi szkoły. Ktoś miał fajny pomysł na wykończenie elewacji :)
Deszczno - szkoła© donremigio
Kategoria Geocaching, Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 44.00 km;
Czas: 02:22 h
Średnia: 18.59 km/h;
Temperatura:15.0;
Czas: 02:22 h
Średnia: 18.59 km/h;
Temperatura:15.0;
po geocache
Sobota, 5 listopada 2011 | Komentarze 1
Kesza dzisiaj trza było wyrwać. W zeszłym tygodniu Mateusz go odnalazł i postraszył mnie obłoconym rowerem. Jakoś nie chciało mi się wtedy taplać w błocku i sobie owego kesza odpuściłem. Dzisiaj jednak podjąłem rękawicę i ruszyłem do ruin młyna. Co ja nałaziłem się po błocie, górkach i pokrytych błotem górkach. Czy wspomniałem o błocie ? Dojście do młyna wymagało naprawdę poświęcenia. Do tego młyn okazał się być otoczony elektrycznym mordulcem.
Po wyrwaniu kesza czekała mnie jeszcze droga powrotna. Jako że po błocie łazić mi się nie chciało, postanowiłem przejść przez jakieś zarośnięte pole. Owe pole było tak zarośnięte, że rower musiałem na plecach taszczyć. Wreszcie sapiąc i dysząc doszedłem do jakiejś ubitej drogi i po raz pierwszy nie byłem w stanie wpiąć butów w pedały. Musiałem najpierw to cholerne błocko odkleić od bloków.
Potem pierwsze kilkaset metrów jazdy pokonałem w deszczu błota odklejającego się od opon. Czego to się nie robi dla keszobrania.
Pod Gorzowem czekała mnie jeszcze jedna niespodzianka. Jadę sobie polną drogą, a nagle zonk ... rów po horyzont. Po raz drugi rower na plecy i musiałem przebijać się po błocie i piachu.
Rower w sumie na koniec wycieczki tylko trochę brudny. Większość błota odkleiła się podczas jazdy. I przykleiła do mojej twarzy i ubrania ...
Na horyzoncie zamajaczył młyn.© donremigio
Młyn w całej swej okazałości© donremigio
Rower nieco się obłocił© donremigio
Młyn - Czechów - lubuskie© donremigio
Młyn otoczony był elektrycznym mordulcem© donremigio
Po wyrwaniu kesza czekała mnie jeszcze droga powrotna. Jako że po błocie łazić mi się nie chciało, postanowiłem przejść przez jakieś zarośnięte pole. Owe pole było tak zarośnięte, że rower musiałem na plecach taszczyć. Wreszcie sapiąc i dysząc doszedłem do jakiejś ubitej drogi i po raz pierwszy nie byłem w stanie wpiąć butów w pedały. Musiałem najpierw to cholerne błocko odkleić od bloków.
Potem pierwsze kilkaset metrów jazdy pokonałem w deszczu błota odklejającego się od opon. Czego to się nie robi dla keszobrania.
Pod Gorzowem czekała mnie jeszcze jedna niespodzianka. Jadę sobie polną drogą, a nagle zonk ... rów po horyzont. Po raz drugi rower na plecy i musiałem przebijać się po błocie i piachu.
Tymczasem w Wojcieszycach rowy kopią© donremigio
Rower w sumie na koniec wycieczki tylko trochę brudny. Większość błota odkleiła się podczas jazdy. I przykleiła do mojej twarzy i ubrania ...
Kategoria Fotorelacja, Geocaching, Wokół Gorzowa