Wpisy archiwalne w kategorii
Wokół Gorzowa
Dystans całkowity: | 10328.63 km (w terenie 868.00 km; 8.40%) |
Czas w ruchu: | 443:13 |
Średnia prędkość: | 23.30 km/h |
Maksymalna prędkość: | 51.00 km/h |
Maks. tętno średnie: | 154 (74 %) |
Suma kalorii: | 155429 kcal |
Liczba aktywności: | 160 |
Średnio na aktywność: | 64.55 km i 2h 46m |
Więcej statystyk |
Statystyki:
Odległość: 47.60 km;
Czas: 01:57 h
Średnia: 24.41 km/h;
Temperatura:20.0;
Czas: 01:57 h
Średnia: 24.41 km/h;
Temperatura:20.0;
siedząc na ogonie
Środa, 29 maja 2013 | Komentarze 0
Miałem tylko geocache podrzucić koło Hubertówki. Ukradli mi skrzyneczkę tam bandyci i złodzieje. Miało być spcerkiem ale zaraz za Gorzowem wyskoczył mi z bocznej drogi jakiś cyklista MTB. Nazwijmy go Cyklistą A. Oczywiście wsiadłem mu na koło. Koleś ambitny był zaraz ze ścieżki wskoczył na drogę by mi uciec. Co mu będzie siedział na kole rowerzysta na crossie z przykręconym bagażnikiem. Skandal. W Kłodawie koleś zwolnił i zatrzymał się, bo dojrzał po drugiej stronie innego cyklistę. Nazwijmy go Cyklistą B. No to ja sobie dalej sam już depcze.
Gdy skręcałem na Łośno obejrzałem się a tu kilkadziesiąt metrów za mną jadą obaj cykliści. A i B. No to co ja się będę przemęczał. Zredukowałem biegi, zwolniłem i dałem się wyprzedzić. I tak koło 35 km/h pomykali, a ja za nimi. Miałem czas pooglądać sobie spokojnie ich rowery. W zasadzie na identycznych ramach mieli. Chyba razem często ze sobą jeżdżą.
Cyklista A prowadził. Widać koleś nieco mocniejszy. Cyklista B nie wiem czemu bardziej jechał koło niego niż siedział mu na kole. Bez sensu co się tak chłop katuje, myślę sobie. I tak ledwo trzymał tempo. No i jak oni się męczyli. Co z tego że odchudzone rowerki mieli, u jednego dojrzałem nawet przerzutki XTR. Oczy mi łzawiły patrząc na te ledwo się toczące szerokie opony. Cyklista B nawet nie zablokował amortyzatora i bujał się na nim przy każdym depnięciu. Cyklista B spojrzał nawet z nadzieją czy może przestanę ich gonić i zjadę w Lipach nad jezioro. Ale co to to to nie :)
Za Lipami ostro z górki i mocno pod górkę. Tam przyspieszyli licząc że odpadnę, ale nie takie numery ze mną. Cyklista B, na ogonie którego siedziałem, spuchł po górce. Cyklista A, ten mocniejszy, zaczął się oddalać. No to wyprzedziłem B, zacząłem gonić A, myślałem że B siądzie mi na kole i dociągnę go do A. Prawie miałem już A, ale A oglądnęło się, zobaczyło że B zdechło, i zwolniło by poczekać na skrzydłowego. Minąłem A i tak sobie pomyślałem, że w sumie to już się dość mocno wymęczyłem, po cholerę mam jechać dalej, miałem przecież geocache podrzucić. Tak więc odbiłem w las, tam złapałem trochę oddechu i wróciłem do Hubertówki. Skrzynkę ukryłem i lasem pojechałem w okolice Łubianki. Potem asfaltem do domostwa.
Gdy skręcałem na Łośno obejrzałem się a tu kilkadziesiąt metrów za mną jadą obaj cykliści. A i B. No to co ja się będę przemęczał. Zredukowałem biegi, zwolniłem i dałem się wyprzedzić. I tak koło 35 km/h pomykali, a ja za nimi. Miałem czas pooglądać sobie spokojnie ich rowery. W zasadzie na identycznych ramach mieli. Chyba razem często ze sobą jeżdżą.
Cyklista A prowadził. Widać koleś nieco mocniejszy. Cyklista B nie wiem czemu bardziej jechał koło niego niż siedział mu na kole. Bez sensu co się tak chłop katuje, myślę sobie. I tak ledwo trzymał tempo. No i jak oni się męczyli. Co z tego że odchudzone rowerki mieli, u jednego dojrzałem nawet przerzutki XTR. Oczy mi łzawiły patrząc na te ledwo się toczące szerokie opony. Cyklista B nawet nie zablokował amortyzatora i bujał się na nim przy każdym depnięciu. Cyklista B spojrzał nawet z nadzieją czy może przestanę ich gonić i zjadę w Lipach nad jezioro. Ale co to to to nie :)
Za Lipami ostro z górki i mocno pod górkę. Tam przyspieszyli licząc że odpadnę, ale nie takie numery ze mną. Cyklista B, na ogonie którego siedziałem, spuchł po górce. Cyklista A, ten mocniejszy, zaczął się oddalać. No to wyprzedziłem B, zacząłem gonić A, myślałem że B siądzie mi na kole i dociągnę go do A. Prawie miałem już A, ale A oglądnęło się, zobaczyło że B zdechło, i zwolniło by poczekać na skrzydłowego. Minąłem A i tak sobie pomyślałem, że w sumie to już się dość mocno wymęczyłem, po cholerę mam jechać dalej, miałem przecież geocache podrzucić. Tak więc odbiłem w las, tam złapałem trochę oddechu i wróciłem do Hubertówki. Skrzynkę ukryłem i lasem pojechałem w okolice Łubianki. Potem asfaltem do domostwa.
Kategoria Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 72.00 km;
Czas: 02:37 h
Średnia: 27.52 km/h;
Temperatura:25.0;
Czas: 02:37 h
Średnia: 27.52 km/h;
Temperatura:25.0;
Pętelka przez Barlinek
Niedziela, 19 maja 2013 | Komentarze 0
Rano pytam się Sławka czy ma ochotę na przejażdżkę. Na GG jednak się nie odzywa. Tak więc napisałem mu tylko jaką trasą będę jechać, wskoczyłem na rumaka i pognałem sam. Wiatr nie przeszkadzał, tak więc można było równym tempem pedałować ku horyzontowi. Zastanawiałem się czy w Barlinku sobie nie odpocząć, ale fajnie się jechało i stwierdziłem że postaram się przejechać trasę bez postojów.
W Dankowie szok. Wyremontowali drogę. Dojeżdżając do wioski byłem już przygotowany na wertepy, chwyciłem mocniej kierownicę, odblokowałem amortyzator a tu nagle jadę po gładkim stole.

Jak tylko pozbierałem szczenę z chodnika pojechałem dalej. W Łośnie patrzę a tutaj jakiś cyklista jadący z na przeciwka energicznie macha grabiami. Sławomir. Dopiero po godzinie zauważył że pisałem coś do niego na GG i postawił pojechać tą samą trasę ale w przeciwnym kierunku. Chwilę pogadaliśmy i ja pojechałem już do domu, a on postanowił trzasnąć do końca trasę sam.
W Dankowie szok. Wyremontowali drogę. Dojeżdżając do wioski byłem już przygotowany na wertepy, chwyciłem mocniej kierownicę, odblokowałem amortyzator a tu nagle jadę po gładkim stole.

Wyremontowana droga w Dankowie© donremigio
Jak tylko pozbierałem szczenę z chodnika pojechałem dalej. W Łośnie patrzę a tutaj jakiś cyklista jadący z na przeciwka energicznie macha grabiami. Sławomir. Dopiero po godzinie zauważył że pisałem coś do niego na GG i postawił pojechać tą samą trasę ale w przeciwnym kierunku. Chwilę pogadaliśmy i ja pojechałem już do domu, a on postanowił trzasnąć do końca trasę sam.
Kategoria Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 129.90 km;
Czas: 04:47 h
Średnia: 27.16 km/h;
Temperatura:17.0;
Czas: 04:47 h
Średnia: 27.16 km/h;
Temperatura:17.0;
geocachowo na Choszczno
Sobota, 29 września 2012 | Komentarze 1
Miało być keszobranie. Ale jeśli chodzi o kesze to była to epicka porażka. Żadnej. Zero. Z trzech znaleźliśmy nic. W sumie jedna była do podjęcia, ale na promenadzie łaziły mugole tak więc nie chcieliśmy spalić miejscówki. Przy kolejnym keszu GPS mi zaczął wariować. Kesz miał być ukryty gdzieś w murze ale jakoś go nie dojrzałem. Następny kesz miał być też w murze ... no i też go nie wymacałem. Motyla noga. Dobrze przynajmniej, że do Choszczna wiało nam w plecy tak więc średnia była konkretna z trójką z przodu.
Lekko zawiedziony byłem, no ale trza było już wracać bo chmurki jakieś takie nieprzyjemne się pojawiły na horyzoncie. No i zaczęły się górki, w mordewiatr, momentami wmordewicher. Dobrze, że im słońce było niżej tym wiatr nieco słabł i jechało się lżej. W zasadzie od Choszczna, pomimo przeszkadzającego wiatru, jechaliśmy już bez postojów, bo teraz szybko robi się ciemno.
Rowerowo wycieczka fajna, chyba ostatnia w tym roku gdy jechałem w krótkim. Geokeszersko jednak beznadzieja. Dno, wodorosty i trzy metry mułu. Ja tym keszom jednak nie popuszczę. Ja tam wrócę. Z kilofem i rozwalę te murki w poszukiwaniu keszy.

Lekko zawiedziony byłem, no ale trza było już wracać bo chmurki jakieś takie nieprzyjemne się pojawiły na horyzoncie. No i zaczęły się górki, w mordewiatr, momentami wmordewicher. Dobrze, że im słońce było niżej tym wiatr nieco słabł i jechało się lżej. W zasadzie od Choszczna, pomimo przeszkadzającego wiatru, jechaliśmy już bez postojów, bo teraz szybko robi się ciemno.
Rowerowo wycieczka fajna, chyba ostatnia w tym roku gdy jechałem w krótkim. Geokeszersko jednak beznadzieja. Dno, wodorosty i trzy metry mułu. Ja tym keszom jednak nie popuszczę. Ja tam wrócę. Z kilofem i rozwalę te murki w poszukiwaniu keszy.

Choszczno - Dwa Kellysy se sobie odpoczywają© donremigio
Kategoria Geocaching, coś koło 100 km, Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 72.31 km;
Czas: 02:28 h
Średnia: 29.31 km/h;
Temperatura:25.0;
Czas: 02:28 h
Średnia: 29.31 km/h;
Temperatura:25.0;
pętelka przez Barlinek
Niedziela, 16 września 2012 | Komentarze 0
Równym tempem zmieniając się ze Sławkiem z pauzą na pogaduchy nad jeziorem w Barlinku. Powrót przez Danków-Łośno. Ciepło. Jak na wrzesień to nawet bardzo. Zamówiłem już sobie dłuższe ocieplane gatki i ocieplane ochraniacze na buty ale chyba jeszcze nieco w szafie poleżą.
Kategoria Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 130.97 km;
Czas: 05:08 h
Średnia: 25.51 km/h;
Temperatura:28.0;
Czas: 05:08 h
Średnia: 25.51 km/h;
Temperatura:28.0;
Trzemeszno Lubuskie
Niedziela, 26 sierpnia 2012 | Komentarze 0
W Trzemesznie ktoś założył parę keszy. Trasa akurat wychodziło nieco ponad setkę tak więc w sam raz na niedzielną przejażdżkę.
Najpierw na Lubniewice, gdzie przystanęliśmy sobie na chwilę. Do Lubniewic jakoś nie mam zbytnio szczęścia. Ostatnio gdy tam staliśmy to oparłem rower o murek. Nagle rower zsunął się i porysował się amortyzator. Tym razem podobnie tylko porysowała się druga goleń i trochę rama :)
Za Lubniewicami czekało na nas parę podjazdów. Nie są może specjalnie strome ale za to dość długie.
Wreszcie dojechaliśmy to Trzemeszna. W pobliskim lesie była kiedyś radziecka baza w której składowane były pociski atomowe. Ostatnio jak tam byliśmy to już zaczęli ją rozbierać i zasypywać bunkry. Nie wiem w jakim stanie jest obecnie.
No ale my przyjechaliśmy po kesze. Pierwszy na ogień poszedł kesz ukryty przy starym żydowskim cmentarzu. Cmentarz zarośnięty, ledwo go znaleźliśmy. Trochę nam zajęło odszukanie skrzynki.

Kolejna skrzynka miała być ukryta w walących się budynkach po PGR. Obskoczyliśmy wszystkie zakamarki, kesza nie znaleźliśmy.

Kolejny kesz znowu na starym cmentarzu tym razem ewangelickim. Ten jednak znaleźliśmy raz dwa.

Jeszcze jedna skrzynka była ukryta przy gorzelni, ale tam bramy były pozamykane.
Potem to już spokojna jazda na Międzyrzecz i Skwierzynę. Za Skwierzyną minął nas jakiś poginający 40km/h szosowiec. Nawet mu na chwilę siadłem na koło, ale raz że po 100km jakoś nie miałem już ochoty i siły napinać klaty, dwa że Sławek nie zdążył siąść na koło, bo akurat koleś nas wyprzedził jak staliśmy na poboczu by przepuścić jadącą na sygnale straż pożarną.
Kolejna setka tego roku zaliczona. Super dystansu rocznego raczej nie będzie, ale jeśli chodzi o ilość setek to jest ona chyba większa niż ostatnimi laty.
Najpierw na Lubniewice, gdzie przystanęliśmy sobie na chwilę. Do Lubniewic jakoś nie mam zbytnio szczęścia. Ostatnio gdy tam staliśmy to oparłem rower o murek. Nagle rower zsunął się i porysował się amortyzator. Tym razem podobnie tylko porysowała się druga goleń i trochę rama :)
Za Lubniewicami czekało na nas parę podjazdów. Nie są może specjalnie strome ale za to dość długie.
Wreszcie dojechaliśmy to Trzemeszna. W pobliskim lesie była kiedyś radziecka baza w której składowane były pociski atomowe. Ostatnio jak tam byliśmy to już zaczęli ją rozbierać i zasypywać bunkry. Nie wiem w jakim stanie jest obecnie.
No ale my przyjechaliśmy po kesze. Pierwszy na ogień poszedł kesz ukryty przy starym żydowskim cmentarzu. Cmentarz zarośnięty, ledwo go znaleźliśmy. Trochę nam zajęło odszukanie skrzynki.

Cmentarz żydowski w Trzemesznie Lubuskim© donremigio
Kolejna skrzynka miała być ukryta w walących się budynkach po PGR. Obskoczyliśmy wszystkie zakamarki, kesza nie znaleźliśmy.

Opuszczony PGR w Trzemesznie© donremigio
Kolejny kesz znowu na starym cmentarzu tym razem ewangelickim. Ten jednak znaleźliśmy raz dwa.

Cmentarz ewangelicki w Trzemesznie© donremigio
Jeszcze jedna skrzynka była ukryta przy gorzelni, ale tam bramy były pozamykane.
Potem to już spokojna jazda na Międzyrzecz i Skwierzynę. Za Skwierzyną minął nas jakiś poginający 40km/h szosowiec. Nawet mu na chwilę siadłem na koło, ale raz że po 100km jakoś nie miałem już ochoty i siły napinać klaty, dwa że Sławek nie zdążył siąść na koło, bo akurat koleś nas wyprzedził jak staliśmy na poboczu by przepuścić jadącą na sygnale straż pożarną.
Kolejna setka tego roku zaliczona. Super dystansu rocznego raczej nie będzie, ale jeśli chodzi o ilość setek to jest ona chyba większa niż ostatnimi laty.
Kategoria Fotorelacja, Geocaching, coś koło 100 km, Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 89.00 km;
Czas: 03:18 h
Średnia: 26.97 km/h;
Temperatura:28.0;
Czas: 03:18 h
Średnia: 26.97 km/h;
Temperatura:28.0;
Takie tam
Sobota, 4 sierpnia 2012 | Komentarze 0
Ostatnio zapomniałem wyciągnąć FTF z geocache ukrytego przy leżącym słoniu, tak więc z braku ochoty na jakaś dłuższą wycieczkę zrobiłem sobie pętelkę przez Barlinek i zajechałem do Bobrówka po certyfikat.
Jazda w zasadzie bez postojów, no poza przystankiem koło głazu by wykopać jeszcze raz skrzynkę.

Jazda w zasadzie bez postojów, no poza przystankiem koło głazu by wykopać jeszcze raz skrzynkę.

Takie tam przy kamieniu© donremigio
Kategoria Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 74.50 km;
Czas: 02:33 h
Średnia: 29.22 km/h;
Temperatura:28.0;
Czas: 02:33 h
Średnia: 29.22 km/h;
Temperatura:28.0;
pętelka przez Barlinek
Niedziela, 8 lipca 2012 | Komentarze 1
Wczoraj pogoda niesprzyjająca cyklistom. Burze, deszcze i te sprawy zniechęcają. Dzisiaj jakoś za bardzo szarpać dłuższego dystansu nie chciało, to przejechaliśmy ze Sławkiem pętelkę przez Barlinek. Krótko ale mocniejszym tempem. Co kilka minut się zmienialiśmy tak więc 30-32 z licznika nie schodziło.
W Dankowie przystanęliśmy koło mauzoleum, gdzie w geocache ukryłem geokreta. Potem już prosto na Gorzów przez Łośno i Lipy.

W Dankowie przystanęliśmy koło mauzoleum, gdzie w geocache ukryłem geokreta. Potem już prosto na Gorzów przez Łośno i Lipy.

Mauzoleum w Dankowie© donremigio
Kategoria Wokół Gorzowa, Geocaching
Statystyki:
Odległość: 185.00 km;
Czas: 08:10 h
Średnia: 22.65 km/h;
Temperatura:28.0;
Czas: 08:10 h
Średnia: 22.65 km/h;
Temperatura:28.0;
widziałem Jezusa cień
Sobota, 30 czerwca 2012 | Komentarze 4
Cóż to była za wycieczka. Zawierała w sobie wszystko. Burzę, 30 stopniowy upał, bunkry, czołgi. Ba spotkaliśmy nawet niejakiego Jezusa, ale nie wiem czy to czasem nie było spowodowane zbyt dużym czasem przebywania na słońcu.
Wyjechaliśmy dość wcześnie, koło 8. Według mapy wychodziło jakieś 180km, tak więc nie było co czekać do południa.
Ledwo wyjechaliśmy z Gorzowa gdy dorwała nas burza. Ulewa konkretna. Po kilkunastu minutach tak jakby zelżało i pojechaliśmy dalej na Lubniewice. Dobrze, że zamontowałem tylni błotnik, bo nieco wody stało na jezdni.
W Boryszynie nieco się zamotaliśmy i całkiem przypadkowo znaleźliśmy MRU - Pętlę Boryszyńską. Będzie trzeba tam kiedyś się wybrać na zwiedzanie. Natomiast w samym Boryszynie stoi przeuroczy stary kościółek.





Jedziemy dalej. Wtem, przejeżdżając przez wioskę Lubrza, zerknąłem w bok i ... czołg. Ja lubię czołgi. A Sławek lubi po nich chodzić. Chodził po IS-2 stojącym w Pyrzycach, do którego nawet wszedł, a tym razem pochodził sobie po PT-76

Gdy wreszcie z niego zlazł to ogarnęliśmy kierunek i podeptaliśmy na Świebodzin, gdzie zrobiliśmy sobie dłuższy postój połączony z degustacją napojów chłodzących oraz konsumpcją kebaba.

Z pełnymi brzuchami pojechaliśmy dalej szukać Jezusa. Znaleźć go było nietrudno bo zasłaniał cały horyzont. Pod pomnikiem miejsce na modlitwę, dookoła stoją skarbonki co by wrzucić "co łaska" na rozbudowę pomnika (nie wiem co mu chcą dobudować, jak dla mnie to jest w pełni wyposażony Jezus), z głośników leci Radio Maryja, dookoła autokary pełne staruszek. Chyba ktoś ma ochotę przebić Licheń. Niewierzący jestem, ale coś mi się wydaje, że w Biblii nie ma nic o organizowaniu wokół wiary takiej kosztownej szopki. Lekko mnie to zniesmaczyło.

Słońce zaczęło palić niemiłosiernie. Trza było jechać dalej na bunkry. Bunkier PzW. 669 ukryty był w jakiś krzaciorach, łatwo go było ominąć. Przedzierając się przez zarośla wreszcie go znaleźliśmy. Bunkier cacy z całkowicie zachowanym drugim poziomem. Chyba jeden z ciekawszych bunkrów jakie spenetrowaliśmy. W środku było tak wspaniale chłodno, że aż nie chciało się z niego wychodzić. Po wyjściu na zewnątrz powietrze uderzyło w nas niczym z piekarnika. Uff. Wilgoć niemal jak w tropikalnym lesie, woda i pot ściekały z nas litrami.

Niemcy tak stąd uciekali, że pogubili nawet kapcie.


Kolejny punkt wycieczki to wieża ukryta w pobliskim lesie. Widok z wieży taki sobie, wszystko zasłaniają drzewa. Geocache namierzyłem raz dwa i obraliśmy azymut ku kolejnej skrzynce ukrytej na poligonie w Wędrzynie w miejscu gdzie obecnie są ruiny poniemieckiej wioski.

Jadąc na poligon zatrzymaliśmy się w Łagowie. Jak ktoś planuje odpoczynek nad wodą to polecam ten ośrodek. Urocze miasteczko w którym jest Zamek Joanitów a co roku odbywa się najstarszy w Polsce festiwal filmowy.



Za Łagowem wjazd na poligon. Szlaban otwarty, znaczy nikt nie powinien do nas strzelać. Droga głównie brukowana, po ostatniej burzy pokryta błotem. W lesie duszno, droga męcząca, trochę się tam namęczyliśmy. Nawet bardziej niż trochę. Wreszcie dotarliśmy do ruin wioski Trześniówek. Co za klimatyczne miejsce. Pełne much, komarów i pokrzyw. W te ostatnie wpadłem i do dzisiaj piecze mnie tyłek i prawa noga. Ale warto było napocić się by tam dojechać.




Na zegarku była już 20, a my pośrodku poligonu w Wędrzynie. Czas było wracać. Obraliśmy kierunek ku cywilizacji. Dobrze, że teraz było przynajmniej z górki, ale i tak trzeba było uważać na bruku pokrytym śliskim błotem.
Wreszcie naszym oczom ukazał się asfalt. Pomimo przejechanych 130 km nogi same kręciły i praktycznie 30 km/h z licznika nie schodziło aż do Gorzowa. Jedynie z Lubniewicach przystanęliśmy co by jeszcze dojeść batonika i nażłopać się wody.
Jak na razie to była nasza wycieczka sezonu. Przez ten skwar umęczyliśmy się trochę, ale warto było. Mam w planach jeszcze przejechać się w tym roku pociągiem do Piły i pokręcić się w okolicach Borne Sulinowo. Kiedyś tam byłem przejazdem, ale Sławek jeszcze nie, a on lubi bunkry, silosy atomowe itp. Czyli to będzie też w sam raz dla niego.
Wyjechaliśmy dość wcześnie, koło 8. Według mapy wychodziło jakieś 180km, tak więc nie było co czekać do południa.
Ledwo wyjechaliśmy z Gorzowa gdy dorwała nas burza. Ulewa konkretna. Po kilkunastu minutach tak jakby zelżało i pojechaliśmy dalej na Lubniewice. Dobrze, że zamontowałem tylni błotnik, bo nieco wody stało na jezdni.
W Boryszynie nieco się zamotaliśmy i całkiem przypadkowo znaleźliśmy MRU - Pętlę Boryszyńską. Będzie trzeba tam kiedyś się wybrać na zwiedzanie. Natomiast w samym Boryszynie stoi przeuroczy stary kościółek.

Domostwo w Boryszynie© donremigio

Kościółek w Boryszynie© donremigio

Cmentarzyk przy kościele - Boryszyn© donremigio

Boryszyn - Bunkier© donremigio

Pętla Boryszyńska - MRU© donremigio
Jedziemy dalej. Wtem, przejeżdżając przez wioskę Lubrza, zerknąłem w bok i ... czołg. Ja lubię czołgi. A Sławek lubi po nich chodzić. Chodził po IS-2 stojącym w Pyrzycach, do którego nawet wszedł, a tym razem pochodził sobie po PT-76

Lubrza - czołg PT-76© donremigio
Gdy wreszcie z niego zlazł to ogarnęliśmy kierunek i podeptaliśmy na Świebodzin, gdzie zrobiliśmy sobie dłuższy postój połączony z degustacją napojów chłodzących oraz konsumpcją kebaba.

Świebodzin - Ratusz© donremigio
Z pełnymi brzuchami pojechaliśmy dalej szukać Jezusa. Znaleźć go było nietrudno bo zasłaniał cały horyzont. Pod pomnikiem miejsce na modlitwę, dookoła stoją skarbonki co by wrzucić "co łaska" na rozbudowę pomnika (nie wiem co mu chcą dobudować, jak dla mnie to jest w pełni wyposażony Jezus), z głośników leci Radio Maryja, dookoła autokary pełne staruszek. Chyba ktoś ma ochotę przebić Licheń. Niewierzący jestem, ale coś mi się wydaje, że w Biblii nie ma nic o organizowaniu wokół wiary takiej kosztownej szopki. Lekko mnie to zniesmaczyło.

Jezus - Świebodzin© donremigio
Słońce zaczęło palić niemiłosiernie. Trza było jechać dalej na bunkry. Bunkier PzW. 669 ukryty był w jakiś krzaciorach, łatwo go było ominąć. Przedzierając się przez zarośla wreszcie go znaleźliśmy. Bunkier cacy z całkowicie zachowanym drugim poziomem. Chyba jeden z ciekawszych bunkrów jakie spenetrowaliśmy. W środku było tak wspaniale chłodno, że aż nie chciało się z niego wychodzić. Po wyjściu na zewnątrz powietrze uderzyło w nas niczym z piekarnika. Uff. Wilgoć niemal jak w tropikalnym lesie, woda i pot ściekały z nas litrami.

Bunkier PzW. 669© donremigio
Niemcy tak stąd uciekali, że pogubili nawet kapcie.

Bunkier PzW 669 - germańskie kapcie© donremigio

Penetracja bunkra Pzw 669 w toku© donremigio
Kolejny punkt wycieczki to wieża ukryta w pobliskim lesie. Widok z wieży taki sobie, wszystko zasłaniają drzewa. Geocache namierzyłem raz dwa i obraliśmy azymut ku kolejnej skrzynce ukrytej na poligonie w Wędrzynie w miejscu gdzie obecnie są ruiny poniemieckiej wioski.

Wieża widokowa w lesie© donremigio
Jadąc na poligon zatrzymaliśmy się w Łagowie. Jak ktoś planuje odpoczynek nad wodą to polecam ten ośrodek. Urocze miasteczko w którym jest Zamek Joanitów a co roku odbywa się najstarszy w Polsce festiwal filmowy.

Most kolejowy z XIX wieku - Łagów© donremigio

Król wiecznie żywy - Cadillac 1960© donremigio

Tutaj rozbił się B17 - Bucze© donremigio
Za Łagowem wjazd na poligon. Szlaban otwarty, znaczy nikt nie powinien do nas strzelać. Droga głównie brukowana, po ostatniej burzy pokryta błotem. W lesie duszno, droga męcząca, trochę się tam namęczyliśmy. Nawet bardziej niż trochę. Wreszcie dotarliśmy do ruin wioski Trześniówek. Co za klimatyczne miejsce. Pełne much, komarów i pokrzyw. W te ostatnie wpadłem i do dzisiaj piecze mnie tyłek i prawa noga. Ale warto było napocić się by tam dojechać.

Poligon Wędrzyn - szlaban opuszczony można jechać© donremigio

Trześniówek - opuszczona wioska© donremigio

Trześniówek - opuszczona wioska© donremigio

Trześniówek - poligon Wędrzyn© donremigio
Na zegarku była już 20, a my pośrodku poligonu w Wędrzynie. Czas było wracać. Obraliśmy kierunek ku cywilizacji. Dobrze, że teraz było przynajmniej z górki, ale i tak trzeba było uważać na bruku pokrytym śliskim błotem.
Wreszcie naszym oczom ukazał się asfalt. Pomimo przejechanych 130 km nogi same kręciły i praktycznie 30 km/h z licznika nie schodziło aż do Gorzowa. Jedynie z Lubniewicach przystanęliśmy co by jeszcze dojeść batonika i nażłopać się wody.
Jak na razie to była nasza wycieczka sezonu. Przez ten skwar umęczyliśmy się trochę, ale warto było. Mam w planach jeszcze przejechać się w tym roku pociągiem do Piły i pokręcić się w okolicach Borne Sulinowo. Kiedyś tam byłem przejazdem, ale Sławek jeszcze nie, a on lubi bunkry, silosy atomowe itp. Czyli to będzie też w sam raz dla niego.
Kategoria coś koło 200 km, Fotorelacja, Geocaching, coś koło 100 km, Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 134.00 km;
Czas: 05:05 h
Średnia: 26.36 km/h;
Temperatura:25.0;
Czas: 05:05 h
Średnia: 26.36 km/h;
Temperatura:25.0;
Międzychód i Pałacyk w Wiejcach
Sobota, 23 czerwca 2012 | Komentarze 0
Czas przetestować maszynę na dłuższym dystansie. Zerkam więc na opencaching.pl i patrzę gdzie by tutaj ... o Międzychód całe stado keszy. No to hyc na rowery i jedziemy ze Sławkiem. Jako, że Sławek też ma nową maszynę i może wreszcie dawać zmiany umawiamy się, że tak co 5-8 minut będziemy się zmieniać.
Początkowo kilka krótkich przerw, co bym siodełko sobie idealnie ustawił pod swój tyłek. I tak w zasadzie do pierwszego kesza bez większych postojów. Dopiero przy nim sobie dłużej posiedzieliśmy na ławeczce.

Kawałek dalej kolejny kesz, tutaj to tylko wykopanie skrzynki, wymiana fantów i dalej na Międzychód. Zastanawiałem się czy nie odbić w las i nie poszukać kilku skrzynek ukrytych po drugiej stronie drogi, ale w sumie zostawiliśmy je na później, co by mieć powód żeby przejechać się tą trasą jeszcze raz.

Potem to już prosto do Międzychodu. Po drodze mineliśmy jednego cyklistę-turystę objuczonego torbami i kolesia na fajnej poziomce. O tyle oryginalna, że to była taka w pełni amortyzowana poziomka MTB.
W Międzychodzie na wjeździe do miasta wyrywamy kolejnego kesza. Ten był ukryty dość wysoko. Dobrze że Sławek był ze mną, bo to jest gibon i raz dwa ją wyciągnął, a potem odłożył na miejsce. Ja bym musiał kombinować żeby jakoś tam sięgnąć.
Kawałek dalej kolejny kesz przy kościele, ale akurat ślub się odbywał i podjęcie skrzynki było niemożliwe. A najlepsze jest to, że widać ją jak na dłoni.
Ale za to 100 metrów dalej potykamy się następnego kesza. Można powiedzieć, że skrzynek geocache w Międzychodzie jest pod dostatkiem. Czuję, że jeszcze w tym roku zajedziemy tam ponownie.


Kesze które dało się wyrwać, wyrwane, no to jedziemy dalej na Wiejce. Pałacyk robi wrażenie. Tak wyglądał kiedyś, tak teraz.




Przy wjeździe na teraz pałacu osaczyły nas dwa dobermany, które nie odstępowały nas na krok. A jak Sławek zaczął wcinać batonika to weszły mu prawie na głowę. Jeśli ktoś ma ochotę zwiedzić Pałacyk w Wiejcach, niech uważa na te dwa bydlęta, bo zaliżą na śmierć.


Za Wiejcami czekał nas jeszcze kilkukilometrowy odcinek po bruku, a w zasadzie poboczem po piachu, a potem prosto do domciu.
Będzie trzeba jeszcze wokół Międzychodu pokręcić się za geocache.
Początkowo kilka krótkich przerw, co bym siodełko sobie idealnie ustawił pod swój tyłek. I tak w zasadzie do pierwszego kesza bez większych postojów. Dopiero przy nim sobie dłużej posiedzieliśmy na ławeczce.

Geocache przy Sowiej Górze© donremigio
Kawałek dalej kolejny kesz, tutaj to tylko wykopanie skrzynki, wymiana fantów i dalej na Międzychód. Zastanawiałem się czy nie odbić w las i nie poszukać kilku skrzynek ukrytych po drugiej stronie drogi, ale w sumie zostawiliśmy je na później, co by mieć powód żeby przejechać się tą trasą jeszcze raz.

Geocache Żmijowiec© donremigio
Potem to już prosto do Międzychodu. Po drodze mineliśmy jednego cyklistę-turystę objuczonego torbami i kolesia na fajnej poziomce. O tyle oryginalna, że to była taka w pełni amortyzowana poziomka MTB.
W Międzychodzie na wjeździe do miasta wyrywamy kolejnego kesza. Ten był ukryty dość wysoko. Dobrze że Sławek był ze mną, bo to jest gibon i raz dwa ją wyciągnął, a potem odłożył na miejsce. Ja bym musiał kombinować żeby jakoś tam sięgnąć.
Kawałek dalej kolejny kesz przy kościele, ale akurat ślub się odbywał i podjęcie skrzynki było niemożliwe. A najlepsze jest to, że widać ją jak na dłoni.
Ale za to 100 metrów dalej potykamy się następnego kesza. Można powiedzieć, że skrzynek geocache w Międzychodzie jest pod dostatkiem. Czuję, że jeszcze w tym roku zajedziemy tam ponownie.

Międzychód - okolice kościoła© donremigio

Pomnik ku pamięci ludzi którzy poświecili życie za wolność ziem międzychodzkich© donremigio
Kesze które dało się wyrwać, wyrwane, no to jedziemy dalej na Wiejce. Pałacyk robi wrażenie. Tak wyglądał kiedyś, tak teraz.

Pałacyk w Wiejcach© donremigio

Pałacyk w Wiejcach© donremigio

Pałacyk w Wiejcach - mini tor golfowy© donremigio

Pałacyk w Wiejcach© donremigio
Przy wjeździe na teraz pałacu osaczyły nas dwa dobermany, które nie odstępowały nas na krok. A jak Sławek zaczął wcinać batonika to weszły mu prawie na głowę. Jeśli ktoś ma ochotę zwiedzić Pałacyk w Wiejcach, niech uważa na te dwa bydlęta, bo zaliżą na śmierć.

Dobermany pilnujące porządku na terenie pałacyku. UWAGA potrafią zalizać !!!© donremigio

Prawie doberman© donremigio
Za Wiejcami czekał nas jeszcze kilkukilometrowy odcinek po bruku, a w zasadzie poboczem po piachu, a potem prosto do domciu.
Będzie trzeba jeszcze wokół Międzychodu pokręcić się za geocache.
Kategoria Fotorelacja, Geocaching, coś koło 100 km, Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 131.30 km;
Czas: 05:25 h
Średnia: 24.24 km/h;
Temperatura:25.0;
Czas: 05:25 h
Średnia: 24.24 km/h;
Temperatura:25.0;
Forty w okolicy Słońska
Czwartek, 7 czerwca 2012 | Komentarze 3
Dzień wolny tak więc trza się gdzieś wybrać na pedałowanie. Jako że wychodzę z założenia, że jazda rowerem jest najciekawsza gdy ma się jakiś konkretny cel na horyzoncie, począłem wertować mapę na opencaching.pl szukając czegoś ciekawego. Hmm ... Forty w okolicy Słońska. Wg mapy wychodziło jakieś 120km. W sam raz żeby było ciekawie i nie za daleko, żeby jazda nie zaczęła być nużąca. Sławek oczywiście zwarty i gotowy na kręcenie korbą.
Początek nudny, ścieżką rowerową do Nowin Wielkich. Jak ja tej ścieżki nie trawie. Prosta, nic się nie dzieje, co jakiś czas jacyś przechodnie. No nic trzeba się jakoś przemęczyć. W Motylewie przystanęliśmy przy lapidarium.

Potem w Nowinach Wielkich na południe, i za mostem w prawo i malowniczą wąską asfaltówką pomknęliśmy na zachód.
W Głuchowie zachwycił mnie kościół. Zazwyczaj mnie te budowle nie ruszają, ale w tym kościele jest to COŚ. Wygląda wręcz jak zamek. Przepiękny.

W Słońsku stanęliśmy przy ruinach, zbudowanego w latach 1420-1429, zamku Joanitów, w którym w 1933 roku utworzono ciężkie hitlerowskie więzienie. Zamek spłonął w 1975 roku.



Za Słońskiem czekał na nas pierwszy kesz w wieży widokowej. Wieża w remoncie, kesza nie znaleźliśmy.

Kawałek dalej kolejny kesz w ostrogu Twierdzy Kostrzyn. Tutaj praktycznie potknęliśmy się o skrzynkę. Wrażenie zrobił na nas sufit.

Potem pojechaliśmy do Fortu w Czarnowie, ale on akurat jest w opłakanym stanie. Ale skrzynkę wypatrzyliśmy. W zasadzie to rzucała się w oczy w białej reklamówce. Ukryta była dość wysoko nad drzwiami, i chciałem podsadzić Sławka co by po nią sięgnął, ale on, gibon jakiś, wdrapał się po ścianie i sam wyciągnął ją z dziury.
Jako, że poza tunelem niewiele zostało z tego fortu, pojechaliśmy od razu do pobliskich Żabic, gdzie jest bliźniaczy fort, który zachował się w o wiele lepszym stanie.
Sławek pobiegał nieco po twierdzy i pobawił się w grotołaza, mnie natomiast chwycił katar sienny, mam alergię na trawę, i zacząłem kichać jak opętany.




Jak Sławek skończył eksplorację twierdzy obraliśmy azymut ku Kostrzyn City. Najpierw pociągnął Sławek, od Kostrzyna do Witnicy ja, a potem ... a potem odcięło nam prąd. Jakoś dotoczyliśmy się do Gorzowa w którym czekał nas jeszcze podjazd. Na jego widok poczuliśmy jeszcze większe zmęczenie. No ale trza podjeżdżać. Już widzieliśmy szczyt wzniesienia, już witaliśmy się z gąską, a tu nagle jak nie wyskoczy zza krzaka mały skurcz i nie chwyci mnie za udo. Co za ból. To mój pierwszy skurcz podczas jazdy na rowerze. Może to wina dwóch kaw wypitych przed wyjazdem, może to wina tigera wyżłopanego po drodze, a może to przez moje odchudzanie i mam mniej siły. Odczekałem chwilę aż skurcz sobie pójdzie w cholerę i mając już w sumie z górki potoczyliśmy się do domostw.
To była ostatnia większa wycieczka na Phanaticu. W domu już czeka nowa rama (taka jaką ma Sławek), parę nowych części i po przeszczepie amortyzatora i kół (które to części kupiłem w tym roku) będzie to zupełnie inna i nowa maszyna. A na bazie starej ramy Phanatica, który pożegnał mnie skurczem, zbuduje jakąś zimówkę. Tak więc czeka go zimna i mokra emerytura.
Początek nudny, ścieżką rowerową do Nowin Wielkich. Jak ja tej ścieżki nie trawie. Prosta, nic się nie dzieje, co jakiś czas jacyś przechodnie. No nic trzeba się jakoś przemęczyć. W Motylewie przystanęliśmy przy lapidarium.

Lapidarium w okolicy Motylewa© donremigio
Potem w Nowinach Wielkich na południe, i za mostem w prawo i malowniczą wąską asfaltówką pomknęliśmy na zachód.
W Głuchowie zachwycił mnie kościół. Zazwyczaj mnie te budowle nie ruszają, ale w tym kościele jest to COŚ. Wygląda wręcz jak zamek. Przepiękny.

Kościół w Głuchowie© donremigio
W Słońsku stanęliśmy przy ruinach, zbudowanego w latach 1420-1429, zamku Joanitów, w którym w 1933 roku utworzono ciężkie hitlerowskie więzienie. Zamek spłonął w 1975 roku.

Ruiny w Słońsku© donremigio

Lapidarium w Słońsku© donremigio

Pamięci Żołnierzy Niemieckich poległych podczas I Wojny Światowej© donremigio
Za Słońskiem czekał na nas pierwszy kesz w wieży widokowej. Wieża w remoncie, kesza nie znaleźliśmy.

Wieża widokowa - okolice Słońska© donremigio
Kawałek dalej kolejny kesz w ostrogu Twierdzy Kostrzyn. Tutaj praktycznie potknęliśmy się o skrzynkę. Wrażenie zrobił na nas sufit.

Ostróg Forteczny - Twierdza Kostrzyn© donremigio
Potem pojechaliśmy do Fortu w Czarnowie, ale on akurat jest w opłakanym stanie. Ale skrzynkę wypatrzyliśmy. W zasadzie to rzucała się w oczy w białej reklamówce. Ukryta była dość wysoko nad drzwiami, i chciałem podsadzić Sławka co by po nią sięgnął, ale on, gibon jakiś, wdrapał się po ścianie i sam wyciągnął ją z dziury.
Jako, że poza tunelem niewiele zostało z tego fortu, pojechaliśmy od razu do pobliskich Żabic, gdzie jest bliźniaczy fort, który zachował się w o wiele lepszym stanie.
Sławek pobiegał nieco po twierdzy i pobawił się w grotołaza, mnie natomiast chwycił katar sienny, mam alergię na trawę, i zacząłem kichać jak opętany.

Fort Żabice© donremigio

Fort Żabice - Twierdza Kostrzyn© donremigio

Fort Żabice - Twierdza Kostrzyn© donremigio

Kostrzyn - Etap ostatni - Starość© donremigio
Jak Sławek skończył eksplorację twierdzy obraliśmy azymut ku Kostrzyn City. Najpierw pociągnął Sławek, od Kostrzyna do Witnicy ja, a potem ... a potem odcięło nam prąd. Jakoś dotoczyliśmy się do Gorzowa w którym czekał nas jeszcze podjazd. Na jego widok poczuliśmy jeszcze większe zmęczenie. No ale trza podjeżdżać. Już widzieliśmy szczyt wzniesienia, już witaliśmy się z gąską, a tu nagle jak nie wyskoczy zza krzaka mały skurcz i nie chwyci mnie za udo. Co za ból. To mój pierwszy skurcz podczas jazdy na rowerze. Może to wina dwóch kaw wypitych przed wyjazdem, może to wina tigera wyżłopanego po drodze, a może to przez moje odchudzanie i mam mniej siły. Odczekałem chwilę aż skurcz sobie pójdzie w cholerę i mając już w sumie z górki potoczyliśmy się do domostw.
To była ostatnia większa wycieczka na Phanaticu. W domu już czeka nowa rama (taka jaką ma Sławek), parę nowych części i po przeszczepie amortyzatora i kół (które to części kupiłem w tym roku) będzie to zupełnie inna i nowa maszyna. A na bazie starej ramy Phanatica, który pożegnał mnie skurczem, zbuduje jakąś zimówkę. Tak więc czeka go zimna i mokra emerytura.
Kategoria Fotorelacja, Geocaching, coś koło 100 km, Wokół Gorzowa