Wpisy archiwalne w kategorii
Wokół Gorzowa
Dystans całkowity: | 10328.63 km (w terenie 868.00 km; 8.40%) |
Czas w ruchu: | 443:13 |
Średnia prędkość: | 23.30 km/h |
Maksymalna prędkość: | 51.00 km/h |
Maks. tętno średnie: | 154 (74 %) |
Suma kalorii: | 155429 kcal |
Liczba aktywności: | 160 |
Średnio na aktywność: | 64.55 km i 2h 46m |
Więcej statystyk |
Statystyki:
Odległość: 70.30 km;
Czas: 02:57 h
Średnia: 23.83 km/h;
Temperatura:11.0;
Czas: 02:57 h
Średnia: 23.83 km/h;
Temperatura:11.0;
znowu geocachowo w Barlinku
Sobota, 2 czerwca 2012 | Komentarze 2
Ostatnio wyrwaliśmy dwa kesze z okolicy Barlinka. No ale zostały tam jeszcze dwa z FTF. Pogoda na kręcenie taka sobie. Zimno i silny wiatr. Ale co to dla fachowców.
Do Barlinka bez wydarzeń, główną drogą, zmagając się z wiatrem, ja pociągnąłem do Łubianki, potem trochę Sławek i dzięki temu średnia wyszła ponad 26km/h. Tam przycupnęliśmy sobie koło kotwicy koło której był pierwszy etap geocache. Jak tak sobie siedzieliśmy i liczyliśmy kolejne koordynaty to się rozpadało. I to dość mocno. Ale co to dla fachowców. Jedziemy do kolejnego etapu kesza. Tam kolejne obliczenia i jedziemy do finału. No i zaczęły się schody. Przez moją głupotę szukaliśmy przez 30 minut spróchniałego drzewa w którym miał być ukryty kesz. Tyle, że to było drzewo w którym, owszem była ukryta skrzynka, ale nie w tym geocache. Kapnąłem się dopiero jak zrezygnowani pojechaliśmy do kolejnego geocache, a tam stoi przed nami do cholerne drzewo. Po prostu patrzyłem na złą podpowiedź, nie do tego kesza. No nic .. wyciągamy skrzynkę z drzewa, wracamy do pierwszej skrzynki i już bez problemu ją znajdujemy.
W tym momencie znowu się rozpadało. I to naprawdę konkretnie. Ale co to dla fachowców. Jadąc lasem nawet tego nie czuliśmy. Poczuliśmy dopiero po wyjeździe na drogę między Barlinkiem a Dankowem. Asfalt mokry, pełno kałuż. Chwila moment i byliśmy cali mokrzy. Na dodatek, jadący z naprzeciwka pan w BMW, obryzgał Sławka. Całą twarz, wszędzie.
W pewnym momencie odbijamy na Moczydło i jedziemy nowiusieńką, asfaltową, wąską drogą, marząc by kiedyś tak właśnie wyglądały ścieżki rowerowe. W Moczydle zahaczamy jeszcze o stary cmentarz poniemiecki i dalej jedziemy leśnym, po niedawnym opadzie atmosferycznym, trochę błotnistym duktem.
Wyjeżdżamy koło Lip i asfaltem, chlapiąc dookoła błotem, podążyliśmy ku miastu Gorzów.








Do Barlinka bez wydarzeń, główną drogą, zmagając się z wiatrem, ja pociągnąłem do Łubianki, potem trochę Sławek i dzięki temu średnia wyszła ponad 26km/h. Tam przycupnęliśmy sobie koło kotwicy koło której był pierwszy etap geocache. Jak tak sobie siedzieliśmy i liczyliśmy kolejne koordynaty to się rozpadało. I to dość mocno. Ale co to dla fachowców. Jedziemy do kolejnego etapu kesza. Tam kolejne obliczenia i jedziemy do finału. No i zaczęły się schody. Przez moją głupotę szukaliśmy przez 30 minut spróchniałego drzewa w którym miał być ukryty kesz. Tyle, że to było drzewo w którym, owszem była ukryta skrzynka, ale nie w tym geocache. Kapnąłem się dopiero jak zrezygnowani pojechaliśmy do kolejnego geocache, a tam stoi przed nami do cholerne drzewo. Po prostu patrzyłem na złą podpowiedź, nie do tego kesza. No nic .. wyciągamy skrzynkę z drzewa, wracamy do pierwszej skrzynki i już bez problemu ją znajdujemy.
W tym momencie znowu się rozpadało. I to naprawdę konkretnie. Ale co to dla fachowców. Jadąc lasem nawet tego nie czuliśmy. Poczuliśmy dopiero po wyjeździe na drogę między Barlinkiem a Dankowem. Asfalt mokry, pełno kałuż. Chwila moment i byliśmy cali mokrzy. Na dodatek, jadący z naprzeciwka pan w BMW, obryzgał Sławka. Całą twarz, wszędzie.
W pewnym momencie odbijamy na Moczydło i jedziemy nowiusieńką, asfaltową, wąską drogą, marząc by kiedyś tak właśnie wyglądały ścieżki rowerowe. W Moczydle zahaczamy jeszcze o stary cmentarz poniemiecki i dalej jedziemy leśnym, po niedawnym opadzie atmosferycznym, trochę błotnistym duktem.
Wyjeżdżamy koło Lip i asfaltem, chlapiąc dookoła błotem, podążyliśmy ku miastu Gorzów.

Barlinek - Kotwica© donremigio

Brzydkie kaczątko© donremigio

Barlinek - Pałacyk Cebulowy© donremigio

W poszukiwaniu geocache© donremigio

Barlinek - Ścieżka rowerowa© donremigio

Moczydło - poniemiecki cmentarz© donremigio

Moczydło - poniemiecki cmentarz© donremigio

Moczydło - poniemiecki cmentarz© donremigio
Kategoria Fotorelacja, Geocaching, Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 66.80 km;
Czas: 02:56 h
Średnia: 22.77 km/h;
Temperatura:25.0;
Czas: 02:56 h
Średnia: 22.77 km/h;
Temperatura:25.0;
Barlinkowy Geocaching
Sobota, 26 maja 2012 | Komentarze 2
Koło Barlinka pojawiły się ostatnio trzy nowe geocache, wraz z certyfikatami FTF :) Dwa z nich wrzuciłem sobie na GPS i ze Sławkiem ruszyliśmy ku nim.
Obie skrzynki były typu quiz. Nigdy takich nie szukałem i zapowiadała się ciekawa zabawa.
Droga do Barlinka świeżo wyremontowana. Jedzie się po niej naprawdę świetnie. Po mniej więcej 20km odbijamy ze Sławkiem w las i znajomą już drogą podeptaliśmy do pierwszej skrzynki ukrytej na terenie rezerwatu "Markowe Błota" będącym częścią Puszczy Barlineckiej która to jest miejscem lęgowym dla między innymi bielika i puchacza. Słupek zlokalizowaliśmy raz dwa, dokonaliśmy szereg skomplikowanych obliczeń matematycznych i obraliśmy azymut ku współrzędnym które nam wyszły, tam odszukaliśmy korzeń i ukrytą w nim skrzynkę.
Druga skrzynka była nieco bardziej skomplikowana. Po pierwsze składała się z trzech etapów, po drugie w opis wkradł się mały błąd, przez który wyliczone koordynaty wskazywały miejsce oddalone o 65km. Trochę daleko, a ja chciałem jeszcze na meczyk zdążyć :)
No ale zacząłem kombinować gdzie tkwił błąd i wreszcie odnaleźliśmy kolejny etap z tablicą informacyjną dotyczącą dzięciołów. No i tu natrafiliśmy na kolejny problem bo zrobiłem sobie zdjęcie strony z wyświetlonym opisem skrzynki i ucięło mi o którego dzięcioła chodziło, a na tablicy było ich kilka. No ale tylko jeden dzięcioł miał podane wymiary w wymaganym formacie tak więc pojechaliśmy pod koordynaty które nam wyszły. Bingo, jest. Z tego co pamiętałem w okolicy była ukryta trzecia skrzynka, ale nie wrzuciłem sobie na GPS jej współrzędnych. Ale to nic straconego, będzie przynajmniej za tydzień powód by jeszcze raz tam zajechać.
Po wyrwaniu skrzyneczki pojechaliśmy z powrotem przez las ku drodze między Gorzowem a Barlinkiem. Ledwo wyjechaliśmy a na końcu dłuuugiej prostej dojrzeliśmy jakiegoś cyklistę. Czas było depnąć :) Jedziemy koło 30km/h, koleś jakoś tak powoli się zbliża. No to przyspieszyłem do 32-33 ... no już nieco lepiej. Po paru minutach zmienił mnie Sławek i przyspieszył do 35 i tak przez parę minut, ale zaczął puchnąć, tak więc zmieniłem go i jako że koleś był już w miarę blisko położyłem się na lemondce i depnąłem mocniej do 40km/h. Mamy dziada :) Usiadłem mu chwilę na kole, ale koleś był już nieco wypompowany, bo dojrzał nas wcześniej i też przyspieszył chcąc nam uciec.
No to wyprzedzamy go, pomachaliśmy sobie rączkami i jedziemy dalej. Jako że byłem nieco styrany tym ostatnim szarpnięciem, tak więc puściłem Sławka przodem i sobie tak koło 33 jedziemy. Koleś nawet trzymał się przez chwilę nas, ale po jakimś czasie zniknął na horyzoncie, a my zmieniając się jechaliśmy sobie tak koło 33-36 aż do Kłodawy.
Wycieczka w sumie krótka, ale i pojeździliśmy sobie po lesie, i zorganizowaliśmy sobie małe Tour de Barlinek. Fajna wycieczka leśno-cachowo-asfaltowa.


Obie skrzynki były typu quiz. Nigdy takich nie szukałem i zapowiadała się ciekawa zabawa.
Droga do Barlinka świeżo wyremontowana. Jedzie się po niej naprawdę świetnie. Po mniej więcej 20km odbijamy ze Sławkiem w las i znajomą już drogą podeptaliśmy do pierwszej skrzynki ukrytej na terenie rezerwatu "Markowe Błota" będącym częścią Puszczy Barlineckiej która to jest miejscem lęgowym dla między innymi bielika i puchacza. Słupek zlokalizowaliśmy raz dwa, dokonaliśmy szereg skomplikowanych obliczeń matematycznych i obraliśmy azymut ku współrzędnym które nam wyszły, tam odszukaliśmy korzeń i ukrytą w nim skrzynkę.
Druga skrzynka była nieco bardziej skomplikowana. Po pierwsze składała się z trzech etapów, po drugie w opis wkradł się mały błąd, przez który wyliczone koordynaty wskazywały miejsce oddalone o 65km. Trochę daleko, a ja chciałem jeszcze na meczyk zdążyć :)
No ale zacząłem kombinować gdzie tkwił błąd i wreszcie odnaleźliśmy kolejny etap z tablicą informacyjną dotyczącą dzięciołów. No i tu natrafiliśmy na kolejny problem bo zrobiłem sobie zdjęcie strony z wyświetlonym opisem skrzynki i ucięło mi o którego dzięcioła chodziło, a na tablicy było ich kilka. No ale tylko jeden dzięcioł miał podane wymiary w wymaganym formacie tak więc pojechaliśmy pod koordynaty które nam wyszły. Bingo, jest. Z tego co pamiętałem w okolicy była ukryta trzecia skrzynka, ale nie wrzuciłem sobie na GPS jej współrzędnych. Ale to nic straconego, będzie przynajmniej za tydzień powód by jeszcze raz tam zajechać.
Po wyrwaniu skrzyneczki pojechaliśmy z powrotem przez las ku drodze między Gorzowem a Barlinkiem. Ledwo wyjechaliśmy a na końcu dłuuugiej prostej dojrzeliśmy jakiegoś cyklistę. Czas było depnąć :) Jedziemy koło 30km/h, koleś jakoś tak powoli się zbliża. No to przyspieszyłem do 32-33 ... no już nieco lepiej. Po paru minutach zmienił mnie Sławek i przyspieszył do 35 i tak przez parę minut, ale zaczął puchnąć, tak więc zmieniłem go i jako że koleś był już w miarę blisko położyłem się na lemondce i depnąłem mocniej do 40km/h. Mamy dziada :) Usiadłem mu chwilę na kole, ale koleś był już nieco wypompowany, bo dojrzał nas wcześniej i też przyspieszył chcąc nam uciec.
No to wyprzedzamy go, pomachaliśmy sobie rączkami i jedziemy dalej. Jako że byłem nieco styrany tym ostatnim szarpnięciem, tak więc puściłem Sławka przodem i sobie tak koło 33 jedziemy. Koleś nawet trzymał się przez chwilę nas, ale po jakimś czasie zniknął na horyzoncie, a my zmieniając się jechaliśmy sobie tak koło 33-36 aż do Kłodawy.
Wycieczka w sumie krótka, ale i pojeździliśmy sobie po lesie, i zorganizowaliśmy sobie małe Tour de Barlinek. Fajna wycieczka leśno-cachowo-asfaltowa.

Kellys Neos - Wirtuoz Zakrętów© donremigio

Markowe Błota - Puszcza Barlinecka© donremigio
Kategoria Wokół Gorzowa, Geocaching, Fotorelacja
Statystyki:
Odległość: 101.00 km;
Czas: 04:25 h
Średnia: 22.87 km/h;
Temperatura:25.0;
Czas: 04:25 h
Średnia: 22.87 km/h;
Temperatura:25.0;
Pałacyk w Jarnatowie
Sobota, 19 maja 2012 | Komentarze 3
To była ostatnia dłuższa wycieczka Sławka na starym i poczciwym Giancie, który służył najpierw parę lat mi, a potem przez kilka lat Sławkowi. Sławek wreszcie dorósł do kupna porządnego roweru i nabył drogą zakupu Kellysa Neos Black 2012. Za nieco mniej można kupić inny model Kellysa z ciut lepszym osprzętem ale z gorszą ramą. W tym Neosie szalenie podoba mi się rama, i istnieje spore prawdopodobieństwo, że sam takową zakupię i zastąpi moją już nieco styraną i poobijaną ramę w 5 letnim Phanaticu.
Jako że mieliśmy przejeżdżać koło Witnicy, to przed wyjazdem zagadałem na gg do Tomka, ale nie odpowiedział tak więc niestety nici z audiencji.
W Nowinach Wielkich przystanęliśmy przy cmentarzu koło Parku Dinozaurów.

Potem podeptaliśmy wałem przez Studzionkę.

Przed Jarnatowem czekał nas spory podjazd, ale za to mieliśmy potem wspaniały widok. Na horyzoncie majaczył nawet Gorzów. W linii prostej to by było jakieś 25km.

W Jarnatowie przystanęliśmy przy tablicy informacyjnej opisującej legendę Pałacu w Jarnatowie. Jak ktoś urodził się w niedzielę, to może znaleźć skarb ;)

Tuż obok była też mapa okolicy z zaznaczonymi co ciekawszymi miejscami.

Okazało się również, że jesteśmy właśnie na szlaku tradycji kulturowych oraz szlaku lubniewickich legend.
Dwie tablice w Jarnatowie i Lubniewicach znaleźliśmy, w Glisno niedawno byliśmy ale w sumie nie zauważyłem tam żadnej tablicy. Będzie trzeba kiedyś wybrać się i przejechać cały szlak.

Wg mapy w pobliżu stał pałacyk. Przez zarośla trudno go było dojrzeć. Dwór pochodzi z przełomu XVII/XVIII wieku. W latach 40 i 50-tych pałac użytkowany był przez miejscowy PGR, w latach 60-tych zaadaptowany został na potrzeby kolonijne przedsiębiorstwa "Zastal" w Zielonej Górze. Obecnie obiekt nie jest użytkowany, chociaż w środku widać ślady remontu.
Więcej TUTAJ.

Po pałacu wałęsają się duchy.





Wg mapy gdzieś w okolicy powinno być mauzoleum. Trudno je znaleźć i dopiero zapytani tubylcy wskazali nam drogę. W sumie do dobre miejsce na geocache. Zastanawiam się czy przy okazji zaliczania szlaku nie poukrywać na nim też skrzynek.

Po zwiedzeniu Jarnatowa, spragnieni, pokąsani przez komary i poparzeni przez pokrzywy pojechaliśmy do Lubniewic gdzie posiedzieliśmy sobie przy fontannie.


Potem już prosto do Gorzowa. Stary Giant Sławka został godnie pożegnany ciekawą wycieczką :)
Jako że mieliśmy przejeżdżać koło Witnicy, to przed wyjazdem zagadałem na gg do Tomka, ale nie odpowiedział tak więc niestety nici z audiencji.
W Nowinach Wielkich przystanęliśmy przy cmentarzu koło Parku Dinozaurów.

Nowiny Wielkie - Stary Cmentarz© donremigio
Potem podeptaliśmy wałem przez Studzionkę.

Potem podeptaliśmy wałem przez Studzionkę© donremigio
Przed Jarnatowem czekał nas spory podjazd, ale za to mieliśmy potem wspaniały widok. Na horyzoncie majaczył nawet Gorzów. W linii prostej to by było jakieś 25km.

Widok na odległy o 25km Gorzów - Jarnatów© donremigio
W Jarnatowie przystanęliśmy przy tablicy informacyjnej opisującej legendę Pałacu w Jarnatowie. Jak ktoś urodził się w niedzielę, to może znaleźć skarb ;)

Jarnatów - Tablica informacyjna© donremigio
Tuż obok była też mapa okolicy z zaznaczonymi co ciekawszymi miejscami.

Jarnatów - Mapa© donremigio
Okazało się również, że jesteśmy właśnie na szlaku tradycji kulturowych oraz szlaku lubniewickich legend.
Dwie tablice w Jarnatowie i Lubniewicach znaleźliśmy, w Glisno niedawno byliśmy ale w sumie nie zauważyłem tam żadnej tablicy. Będzie trzeba kiedyś wybrać się i przejechać cały szlak.

Na Szlaku Tradycji Kulturowych - gra terenowa© donremigio
Wg mapy w pobliżu stał pałacyk. Przez zarośla trudno go było dojrzeć. Dwór pochodzi z przełomu XVII/XVIII wieku. W latach 40 i 50-tych pałac użytkowany był przez miejscowy PGR, w latach 60-tych zaadaptowany został na potrzeby kolonijne przedsiębiorstwa "Zastal" w Zielonej Górze. Obecnie obiekt nie jest użytkowany, chociaż w środku widać ślady remontu.
Więcej TUTAJ.

Pałac w Jarnatowie© donremigio
Po pałacu wałęsają się duchy.

Pałac w Jarnatowie© donremigio

Pałac w Jarnatowie© donremigio

Pałac w Jarnatowie© donremigio

Pałac w Jarnatowie© donremigio

Pałac w Jarnatowie© donremigio
Wg mapy gdzieś w okolicy powinno być mauzoleum. Trudno je znaleźć i dopiero zapytani tubylcy wskazali nam drogę. W sumie do dobre miejsce na geocache. Zastanawiam się czy przy okazji zaliczania szlaku nie poukrywać na nim też skrzynek.

Mauzoleum w Jarnatowie© donremigio
Po zwiedzeniu Jarnatowa, spragnieni, pokąsani przez komary i poparzeni przez pokrzywy pojechaliśmy do Lubniewic gdzie posiedzieliśmy sobie przy fontannie.

Lubniewice - Ruchałka, znaczy Rusałka© donremigio

Lubniewice - mapa okolicy© donremigio
Potem już prosto do Gorzowa. Stary Giant Sławka został godnie pożegnany ciekawą wycieczką :)
Kategoria Fotorelacja, coś koło 100 km, Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 120.00 km;
Czas: 04:56 h
Średnia: 24.32 km/h;
Temperatura:18.0;
Czas: 04:56 h
Średnia: 24.32 km/h;
Temperatura:18.0;
Pałacyk w Glisno
Sobota, 5 maja 2012 | Komentarze 3
Cel wycieczki: Pałacyk w Glisno.
Żeby nie było nudno to wytyczyłem okrężną trasę przez Skwierzynę i Międzyrzecz. Nie wziąłem tylko pod uwagę, iż majówka się kończy i ruch na głównej drodze będzie spory. No i w sumie był spory, ale w sumie wszyscy jechali przez to tak jak by wolniej. Na tyle wolniej, że dojeżdżając do Międzyrzecza doganialiśmy samochody, które nas parę kilometrów wcześniej wyprzedzały :)
W okolicach Jeziora Głębokiego zaczyna się ścieżka rowerowa wiodąca aż do Międzyrzecza. W tym miejscu, po grubo ponad 40km jazdy, mieliśmy średnią 28.3 km/h. Wiaterek w plecy i poganiające samochody zrobiły swoje.
Jadąc sobie spokojnie ścieżką rowerową, na wjeździe do Międzyrzecza, natknęliśmy się dość niespodziewanie na cmentarz żołnierzy radzieckich. Większość to mogiły zbiorowe.



Troszkę już w nogach mieliśmy, przed sobą jeszcze sporo kręcenia korbą, tak więc w Międzyrzeczu przycupnęliśmy sobie na chwilę na pierwszej lepszej napotkanej ławeczce.


Po wyżłopaniu napojów i pochłonięciu czekolad ruszyliśmy pokręcić się turystycznie po mieście. Najciekawszym elementem architektonicznym jest niewątpliwie zamek.
Średniowieczna twierdza obronna otoczona jest fosą i wzniesiona została w 1350 roku przez Kazimierza Wielkiego. Zameczek trochę przeszedł. W 1474 został zajęty przez Macieja Korwina. W 1520 zdewastowany przez najemne wojska krzyżackie, a w latach 1520-1574 odbudowany. W latach 1655-1718 zniszczony przez wojska niemieckie, rosyjskie i szwedzkie. Przebudowany w XVI wieku i ponownie zburzony podczas wojen szwedzkich w XVII wieku. Lekko ta twierdza to nie miała.




Czas już nas gonił, tak więc pojechaliśmy dalej do Glisna. Wg mapy dotrzeć tam można było przez Nową Wieś. Szkoda tylko, że od Nowej Wsi, aż do Glisna wiedzie bruk, momentami tragiczny. Prawdę mówiąc lepiej było jechać przez Wędrzyn, ale już wracać nam się nie chciało, tak więc dzwoniąc zębami pojechaliśmy tym nieszczęsnym brukiem.


Pałac w Glisnie to cud, miód i malina. Zbudowany w XVIII wieku, świetnie zachowany i oryginalny. W pobliżu pałacu są ruiny mauzoleum rodu von der Marwitz, a także mauzoleum rodu von Wartenberg oraz romantyczne ruiny mostu. Akurat tych dwóch ostatnich nie znaleźliśmy, ale pewnie jeszcze tam zaglądniemy i poszukamy, bo obiekt jest naprawdę ciekawy.
Więcej o pałacu TUTAJ










Jeśli ktoś planuje jakiś urlop w pobliskim ośrodku wypoczynkowym w Lubniewicach, to polecam podjechać i zwiedzić Glisno, bo to na prawdę malownicza wioska.
Żeby nie było nudno to wytyczyłem okrężną trasę przez Skwierzynę i Międzyrzecz. Nie wziąłem tylko pod uwagę, iż majówka się kończy i ruch na głównej drodze będzie spory. No i w sumie był spory, ale w sumie wszyscy jechali przez to tak jak by wolniej. Na tyle wolniej, że dojeżdżając do Międzyrzecza doganialiśmy samochody, które nas parę kilometrów wcześniej wyprzedzały :)
W okolicach Jeziora Głębokiego zaczyna się ścieżka rowerowa wiodąca aż do Międzyrzecza. W tym miejscu, po grubo ponad 40km jazdy, mieliśmy średnią 28.3 km/h. Wiaterek w plecy i poganiające samochody zrobiły swoje.
Jadąc sobie spokojnie ścieżką rowerową, na wjeździe do Międzyrzecza, natknęliśmy się dość niespodziewanie na cmentarz żołnierzy radzieckich. Większość to mogiły zbiorowe.

Cmentarz Żołnierzy Radzieckich - Międzyrzecz© donremigio

Cmentarz Żołnierzy Radzieckich - Międzyrzecz© donremigio

Cmentarz Żołnierzy Radzieckich - Międzyrzecz© donremigio
Troszkę już w nogach mieliśmy, przed sobą jeszcze sporo kręcenia korbą, tak więc w Międzyrzeczu przycupnęliśmy sobie na chwilę na pierwszej lepszej napotkanej ławeczce.

Międzyrzecz - czas na przerwę i podrapanie się po stopie© donremigio

Międzyrzecz - Pomnik ufundowany z okazji 20-lecia powrotu Międzyrzecza do ziem polskich© donremigio
Po wyżłopaniu napojów i pochłonięciu czekolad ruszyliśmy pokręcić się turystycznie po mieście. Najciekawszym elementem architektonicznym jest niewątpliwie zamek.
Średniowieczna twierdza obronna otoczona jest fosą i wzniesiona została w 1350 roku przez Kazimierza Wielkiego. Zameczek trochę przeszedł. W 1474 został zajęty przez Macieja Korwina. W 1520 zdewastowany przez najemne wojska krzyżackie, a w latach 1520-1574 odbudowany. W latach 1655-1718 zniszczony przez wojska niemieckie, rosyjskie i szwedzkie. Przebudowany w XVI wieku i ponownie zburzony podczas wojen szwedzkich w XVII wieku. Lekko ta twierdza to nie miała.

Zamek w Międzyrzeczu© donremigio

Gdzieś w okolicy zamku odbywała się jakaś gra czy też zabawa na świeżym powietrzu© donremigio

Zamek w Międzyrzeczu© donremigio

Pierwsi Męczennicy Polscy© donremigio
Czas już nas gonił, tak więc pojechaliśmy dalej do Glisna. Wg mapy dotrzeć tam można było przez Nową Wieś. Szkoda tylko, że od Nowej Wsi, aż do Glisna wiedzie bruk, momentami tragiczny. Prawdę mówiąc lepiej było jechać przez Wędrzyn, ale już wracać nam się nie chciało, tak więc dzwoniąc zębami pojechaliśmy tym nieszczęsnym brukiem.

Pałacyk w Nowej Wsi© donremigio

A potem 9 km brukiem.© donremigio
Pałac w Glisnie to cud, miód i malina. Zbudowany w XVIII wieku, świetnie zachowany i oryginalny. W pobliżu pałacu są ruiny mauzoleum rodu von der Marwitz, a także mauzoleum rodu von Wartenberg oraz romantyczne ruiny mostu. Akurat tych dwóch ostatnich nie znaleźliśmy, ale pewnie jeszcze tam zaglądniemy i poszukamy, bo obiekt jest naprawdę ciekawy.
Więcej o pałacu TUTAJ

Pałacyk w Glisno© donremigio

Pałacyk w Glisno© donremigio

Pałacyk w Glisno© donremigio

Pałacyk w Glisno© donremigio

Pałacyk w Glisno© donremigio

Pałacyk w Glisno© donremigio

Pałacyk w Glisno© donremigio

Pałacyk w Glisno - Ruiny© donremigio

Pałacyk w Glisno© donremigio

Kościół w Glisno© donremigio
Jeśli ktoś planuje jakiś urlop w pobliskim ośrodku wypoczynkowym w Lubniewicach, to polecam podjechać i zwiedzić Glisno, bo to na prawdę malownicza wioska.
Kategoria Fotorelacja, coś koło 100 km, Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 121.50 km;
Czas: 04:50 h
Średnia: 25.14 km/h;
Temperatura:26.0;
Czas: 04:50 h
Średnia: 25.14 km/h;
Temperatura:26.0;
Na Ośno Lubuskie - skwar, burza i gradobicie
Wtorek, 1 maja 2012 | Komentarze 2
Wstając dzisiaj nawet nie myślałem o wycieczce rowerowej. Prognoza pogody coś nieśmiało wspominała o burzy. Pytam się Sławka czy by się gdzieś może czasem nie przejechał. Nie ma czasu. Hmm .. rzut oka na mapę. Może jakąś seteczkę zrobię sobie sam? Parę minut z MapSourcem i zdecydowałem się na Ośno Lubuskie. Jakaś skrzynka geocache tam jest, słoneczko świeci, dystans taki w sam raz (wychodziło wg mapy jakieś 110 km). No to jadę.
Najpierw na Nowiny Wielkie Królewskim Szlakiem Rowerowym. Gdzieś w okolicach Bogdańca patrzę, a tu jakaś ekipa z krzyżem idzie. Całą szerokością ścieżki rowerowej i chodnika. Idą w moim kierunku, czyli widzą mnie, zwolniłem więc znacznie, ustawiłem się po prawej stronie ścieżki rowerowej i toczę się czekając aż zrobią mi miejsce. Ale gdzie tam. Babsztyl dzierżący krzyż, patrząc na mnie z zaciętą miną, lezie ani myśląc by zrobić mi choć trochę miejsca. Zacząłem więc drzeć się "Przepraszam, przepraszam" i jakoś przecisnąłem się 20 cm trawnikiem dzielącym ścieżkę od ruchliwej drogi. Lekko mnie krew zalała. Na dodatek jakiś moher rzucił, że mógłbym zejść z roweru. Nosz co za bydło. Święte krowy się znalazły. To ja jadąc ścieżką rowerową będę stawał i przepuszczał te kilkanaście osób co nie potrafi zrobić pół metra wolnego? Może mam zatrzymać się i klęknąć na poboczu?
Ale w sumie darowałem sobie komentarz, bo nie miałem zamiaru psuć sobie dnia kłótnią z toczącymi pianę babciami. Jeszcze zaczęły by mnie ganiać po okolicznych lasach i poobijany bym wrócił do domu. Zacisnąłem więc zęby i pojechałem dalej.
W Świerkocinie natknąłem się na gigantyczny korek, który okazał się kolejką do Zoo Safari. To była chyba z 1.5 km kolejka. Nie wiem, nigdy nie byłem w tym Zoo, ciekawe czy warte jest by tyle czasu siedzieć w gorącym nagrzanym samochodzie.
Potem, aż do Ośna Lubuskiego jechałem sobie spokojnie z wiejącym w plecki delikatnym wiaterkiem. W samym Ośnie średnią miałem 26.5 km/h czyli całkiem niezły wynik.
Szkoda tylko, że zapomniałem w domu przeczytać opis gdzie jest ukryta skrzynka geocache. Dojechałem do miejsca ukrycia, patrzę na basztę i zacząłem zastanawiać się na co ja w ogóle paczam. Baszta ładna, mur miejski zacny, ale przecież nie będę przerzucał wszystkich kamieni w poszukiwaniu skrzynki.






No nic ... opis (dość skąpy) baszty przeczytałem, pobiegałem po okolicy i popstrykałem nieco fotek (widok armaty skierowanej na Berlin bezcenny) i nagle niebo mi nad głową zawarczało. Oho ... się będzie działo. Obiecana przez pogodynka.pl burza. A ja grubo ponad 2 godziny jazdy od domu.

No nic ... hyc na rowerek i jadę ku Sulęcinowi. W sumie jadąc trasą którą przyjechałem byłoby szybciej, ale jakoś nie chciało mi się telepać tą samą drogą. Tak więc ... na Sulęcin ... z czarnymi chmurami za plecami i wiatrem wiejącym bardziej w twarz niż plecy. Do tego, jako że w Ośnie raczej nie posiedziałem sobie, odcięło mi prąd. No i zaczęły się górki i góreczki. No i woda zaczęła mi się kończyć, a sklepy raczej pozamykane. Psia krew.
Wtem ... cud. Jakaś pani, z jak mniemam mężem, zjeżdżała właśnie ze sporej górki pod którą własnie podjeżdżałem męcząc się okrutnie, i wypadła jej z koszyka butelka połerade. Mężuś chciał się zatrzymać, ale ona tylko krzyknęła by zostawił tą butelkę bo nie warto się zatrzymywać. Nie warto ? Nie warto ?!?! Cudowny napój o kolorze denaturatu. Wypiłem do ostatniej kropelki wyciskając butelkę.
Pokrzepiony napojem ruszyłem na Sulęcin. W Sulęcinie posiedziałem kilkanaście minut by zregenerować siły. Spojrzałem na GPS. Pokazywał mi najkrótszą trasę przez Nowiny Wielkie. No chyba go pogięło. Ignorując jego wskazania skręciłem na Wędrzyn w okolicach którego jest stara poradziecka baza atomowa. A raczej jej resztki. Byliśmy tam ze Sławkiem w zeszłym roku i już ją rozbierali. Bunkry pewnie już są tam zasypane.
W Wędrzynie na podjeździe zauważyłem jeszcze jeden bunkier. Atomówek raczej tam nie trzymali :)

Po minięciu Lubniewic zatrzymałem się jeszcze na chwilę na parkingu leśnym, ale coraz głośniejsze grzmoty zmusiły mnie do dalszej jazdy. Obejrzałem się ... Jezu Chryste. Przyspieszyłem. Dość sporu kawałek był teraz z lekkiej górki tak więc z 10 km zasuwałem z 30-35 km/h. Padać zaczęło gdy rozpędzony wjechałem na nowy most. Najpierw to był lekki prysznic. W sumie byłem zgrzany 115 km jazdą i był on nawet przyjemny. Po minucie nie było mi już przyjemnie. Lało ... lało jak z cebra ... ściągnąłem okulary bo już nic przez nie nie widziałem. Czułem się jakby mi ktoś lał na głowę wiadra wody. Na Posejdona ... to było przegięcie.
Po chwili do radosnego repertuaru doszedł grad. Zacząłem obłąkańczo się śmiać. Stojąc na czerwonym świetle poczułem na sobie przerażone spojrzenia kierowców. Koleś z rowerem stojący w strugach deszczu, zdzielany po twarzy gradem, z szalonym uśmiechem na twarzy oświetlanym co chwila błyskawicami, musiał przerażać.
Ktoś, w stojącym obok bloku, otworzył na parterze okno i zawołał żebym schował się w klatce. Powoli obróciłem głowę do niego i uśmiechnąłem się szerzej. Okno zostało szybko zamknięte.
Na przejściu zmieniło się światło i ruszyłem dalej. Pod górkę z wodą spływającą z bocznych uliczek i tworzącą na ulicy rzekę. Tak ... rzekę. Cześć samochodów zatrzymała się na chodnikach by przeczekać ten potop. Przejeżdżając przez niektóre skrzyżowania wylewająca się woda niemal przewracała mnie i zalewała koła prawie do piast.
Niedawno składałem te koła. Piasty są nowe i w ich opisie było podane, że są 400% bardziej szczelne niż inne wiodące na rynku piasty. Mam nadzieję, bo to był deszcz o wilgotności 400%.
Wreszcie dotarłem do klatki schodowej swojego mieszkania. Idąc schodami, niosąc rower na plecach, z wodą która lecąc ze mnie tworzyła malownicze kaskady na stopniach, spotkałem sąsiada. Spytał się mnie "Co zmokłeś?". Stanąłem i uśmiechnąłem się. Sąsiad szybko sobie poszedł. Chyba się przestraszył.
Najpierw na Nowiny Wielkie Królewskim Szlakiem Rowerowym. Gdzieś w okolicach Bogdańca patrzę, a tu jakaś ekipa z krzyżem idzie. Całą szerokością ścieżki rowerowej i chodnika. Idą w moim kierunku, czyli widzą mnie, zwolniłem więc znacznie, ustawiłem się po prawej stronie ścieżki rowerowej i toczę się czekając aż zrobią mi miejsce. Ale gdzie tam. Babsztyl dzierżący krzyż, patrząc na mnie z zaciętą miną, lezie ani myśląc by zrobić mi choć trochę miejsca. Zacząłem więc drzeć się "Przepraszam, przepraszam" i jakoś przecisnąłem się 20 cm trawnikiem dzielącym ścieżkę od ruchliwej drogi. Lekko mnie krew zalała. Na dodatek jakiś moher rzucił, że mógłbym zejść z roweru. Nosz co za bydło. Święte krowy się znalazły. To ja jadąc ścieżką rowerową będę stawał i przepuszczał te kilkanaście osób co nie potrafi zrobić pół metra wolnego? Może mam zatrzymać się i klęknąć na poboczu?
Ale w sumie darowałem sobie komentarz, bo nie miałem zamiaru psuć sobie dnia kłótnią z toczącymi pianę babciami. Jeszcze zaczęły by mnie ganiać po okolicznych lasach i poobijany bym wrócił do domu. Zacisnąłem więc zęby i pojechałem dalej.
W Świerkocinie natknąłem się na gigantyczny korek, który okazał się kolejką do Zoo Safari. To była chyba z 1.5 km kolejka. Nie wiem, nigdy nie byłem w tym Zoo, ciekawe czy warte jest by tyle czasu siedzieć w gorącym nagrzanym samochodzie.
Potem, aż do Ośna Lubuskiego jechałem sobie spokojnie z wiejącym w plecki delikatnym wiaterkiem. W samym Ośnie średnią miałem 26.5 km/h czyli całkiem niezły wynik.
Szkoda tylko, że zapomniałem w domu przeczytać opis gdzie jest ukryta skrzynka geocache. Dojechałem do miejsca ukrycia, patrzę na basztę i zacząłem zastanawiać się na co ja w ogóle paczam. Baszta ładna, mur miejski zacny, ale przecież nie będę przerzucał wszystkich kamieni w poszukiwaniu skrzynki.

Do Ośna zostało jakieś 10km© donremigio

Baszta Wielka Chyżańska© donremigio

Baszta Wielka Chyżańska© donremigio

Ośno Lubuskie - mury obronne© donremigio

Ośno Lubuskie - Armata© donremigio

Ośno lubuskie - Kościół© donremigio
No nic ... opis (dość skąpy) baszty przeczytałem, pobiegałem po okolicy i popstrykałem nieco fotek (widok armaty skierowanej na Berlin bezcenny) i nagle niebo mi nad głową zawarczało. Oho ... się będzie działo. Obiecana przez pogodynka.pl burza. A ja grubo ponad 2 godziny jazdy od domu.

Na horyzoncie pojawiły się ciemne chmury© donremigio
No nic ... hyc na rowerek i jadę ku Sulęcinowi. W sumie jadąc trasą którą przyjechałem byłoby szybciej, ale jakoś nie chciało mi się telepać tą samą drogą. Tak więc ... na Sulęcin ... z czarnymi chmurami za plecami i wiatrem wiejącym bardziej w twarz niż plecy. Do tego, jako że w Ośnie raczej nie posiedziałem sobie, odcięło mi prąd. No i zaczęły się górki i góreczki. No i woda zaczęła mi się kończyć, a sklepy raczej pozamykane. Psia krew.
Wtem ... cud. Jakaś pani, z jak mniemam mężem, zjeżdżała właśnie ze sporej górki pod którą własnie podjeżdżałem męcząc się okrutnie, i wypadła jej z koszyka butelka połerade. Mężuś chciał się zatrzymać, ale ona tylko krzyknęła by zostawił tą butelkę bo nie warto się zatrzymywać. Nie warto ? Nie warto ?!?! Cudowny napój o kolorze denaturatu. Wypiłem do ostatniej kropelki wyciskając butelkę.
Pokrzepiony napojem ruszyłem na Sulęcin. W Sulęcinie posiedziałem kilkanaście minut by zregenerować siły. Spojrzałem na GPS. Pokazywał mi najkrótszą trasę przez Nowiny Wielkie. No chyba go pogięło. Ignorując jego wskazania skręciłem na Wędrzyn w okolicach którego jest stara poradziecka baza atomowa. A raczej jej resztki. Byliśmy tam ze Sławkiem w zeszłym roku i już ją rozbierali. Bunkry pewnie już są tam zasypane.
W Wędrzynie na podjeździe zauważyłem jeszcze jeden bunkier. Atomówek raczej tam nie trzymali :)

Bunkier - okolice Wędrzyna© donremigio
Po minięciu Lubniewic zatrzymałem się jeszcze na chwilę na parkingu leśnym, ale coraz głośniejsze grzmoty zmusiły mnie do dalszej jazdy. Obejrzałem się ... Jezu Chryste. Przyspieszyłem. Dość sporu kawałek był teraz z lekkiej górki tak więc z 10 km zasuwałem z 30-35 km/h. Padać zaczęło gdy rozpędzony wjechałem na nowy most. Najpierw to był lekki prysznic. W sumie byłem zgrzany 115 km jazdą i był on nawet przyjemny. Po minucie nie było mi już przyjemnie. Lało ... lało jak z cebra ... ściągnąłem okulary bo już nic przez nie nie widziałem. Czułem się jakby mi ktoś lał na głowę wiadra wody. Na Posejdona ... to było przegięcie.
Po chwili do radosnego repertuaru doszedł grad. Zacząłem obłąkańczo się śmiać. Stojąc na czerwonym świetle poczułem na sobie przerażone spojrzenia kierowców. Koleś z rowerem stojący w strugach deszczu, zdzielany po twarzy gradem, z szalonym uśmiechem na twarzy oświetlanym co chwila błyskawicami, musiał przerażać.
Ktoś, w stojącym obok bloku, otworzył na parterze okno i zawołał żebym schował się w klatce. Powoli obróciłem głowę do niego i uśmiechnąłem się szerzej. Okno zostało szybko zamknięte.
Na przejściu zmieniło się światło i ruszyłem dalej. Pod górkę z wodą spływającą z bocznych uliczek i tworzącą na ulicy rzekę. Tak ... rzekę. Cześć samochodów zatrzymała się na chodnikach by przeczekać ten potop. Przejeżdżając przez niektóre skrzyżowania wylewająca się woda niemal przewracała mnie i zalewała koła prawie do piast.
Niedawno składałem te koła. Piasty są nowe i w ich opisie było podane, że są 400% bardziej szczelne niż inne wiodące na rynku piasty. Mam nadzieję, bo to był deszcz o wilgotności 400%.
Wreszcie dotarłem do klatki schodowej swojego mieszkania. Idąc schodami, niosąc rower na plecach, z wodą która lecąc ze mnie tworzyła malownicze kaskady na stopniach, spotkałem sąsiada. Spytał się mnie "Co zmokłeś?". Stanąłem i uśmiechnąłem się. Sąsiad szybko sobie poszedł. Chyba się przestraszył.
Kategoria Fotorelacja, coś koło 100 km, Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 32.00 km;
Czas: 01:25 h
Średnia: 22.59 km/h;
Temperatura:25.0;
Czas: 01:25 h
Średnia: 22.59 km/h;
Temperatura:25.0;
dziecko hyc bęc o chodniczek
Poniedziałek, 30 kwietnia 2012 | Komentarze 1
Przejażdżka spokojna, poza jednym zdarzeniem, obrazującym jak bardzo kask może się przydać.
Zjeżdżam sobie z góreczki ścieżką rowerową. Góreczka dość długa, rozpędzić się można zacnie. Patrzę jedzie przede mną jakiś, tak na oko, 12 letni szczyl. Kilkanaście metrów przed nim jego mamusia. Młody, jak to młody, zaczyna świrować. Najpierw bez trzymanki, potem slalomikiem trzymam więc dystans bo cholera wie co takiemu do głowy przyjdzie. Pod koniec góreczki jest przystanek autobusowy. Szczyl zamiast grzecznie przejechać ścieżką rowerową, wciska się między znak a skraj drogi i zaczyna jechać balansując po krawężniku. Koło zsunęło się z krawężnika i dziecko hyc bęc o chodnik i lekko zamroczone przejechało twarzą ładnych parę metrów. Zacząłem hamować i w momencie gdy obok niego przejeżdżałem podniosło głowę i zaczęło wołać znikającą za zakrętem mamusię. Widząc co się dzieje na przystanku zatrzymał się jakiś samochód, a ja pognałem przodem po mamusię dzieciątka siedzącego na chodniku z poobdzieraną twarzą.
Dogoniłem matkę dziecka, a ona widząc co się dzieje blada zawróciła. Coś mi się wydaje że pierwszą rzeczą którą mu kupi będzie kask rowerowy. Młody dość zdrowo wyrżnął o beton i nie zdziwię się jak będzie miał jakieś lekkie wstrząśnienie mózgu. Przed szorowaniem twarzy o beton też by pewnie pomógł. I niech mi ktoś nie pierdzieli, że kaski na rowerach są niepotrzebne. Pewnie, że w wielu przypadkach życia nie uratują, ale mogą bardzo często pomóc i zmniejszyć obrażenia.
Reszta wycieczki bez wydarzeń.
Zjeżdżam sobie z góreczki ścieżką rowerową. Góreczka dość długa, rozpędzić się można zacnie. Patrzę jedzie przede mną jakiś, tak na oko, 12 letni szczyl. Kilkanaście metrów przed nim jego mamusia. Młody, jak to młody, zaczyna świrować. Najpierw bez trzymanki, potem slalomikiem trzymam więc dystans bo cholera wie co takiemu do głowy przyjdzie. Pod koniec góreczki jest przystanek autobusowy. Szczyl zamiast grzecznie przejechać ścieżką rowerową, wciska się między znak a skraj drogi i zaczyna jechać balansując po krawężniku. Koło zsunęło się z krawężnika i dziecko hyc bęc o chodnik i lekko zamroczone przejechało twarzą ładnych parę metrów. Zacząłem hamować i w momencie gdy obok niego przejeżdżałem podniosło głowę i zaczęło wołać znikającą za zakrętem mamusię. Widząc co się dzieje na przystanku zatrzymał się jakiś samochód, a ja pognałem przodem po mamusię dzieciątka siedzącego na chodniku z poobdzieraną twarzą.
Dogoniłem matkę dziecka, a ona widząc co się dzieje blada zawróciła. Coś mi się wydaje że pierwszą rzeczą którą mu kupi będzie kask rowerowy. Młody dość zdrowo wyrżnął o beton i nie zdziwię się jak będzie miał jakieś lekkie wstrząśnienie mózgu. Przed szorowaniem twarzy o beton też by pewnie pomógł. I niech mi ktoś nie pierdzieli, że kaski na rowerach są niepotrzebne. Pewnie, że w wielu przypadkach życia nie uratują, ale mogą bardzo często pomóc i zmniejszyć obrażenia.
Reszta wycieczki bez wydarzeń.
Kategoria Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 91.40 km;
Czas: 03:44 h
Średnia: 24.48 km/h;
Temperatura:25.0;
Czas: 03:44 h
Średnia: 24.48 km/h;
Temperatura:25.0;
Myślibórz - Pomnik Litewskich Lotników
Sobota, 28 kwietnia 2012 | Komentarze 2
Ależ dzisiaj był skwar. Upał jak w środku lata. Temperatura o tyle dawała się we znaki, że jeszcze parę dni temu było po prostu dużo zimniej.
Temperatura, temperaturą, ale wypadało wreszcie w tym roku strzelić coś koło setki. Tak więc wybraliśmy się ze Sławkiem na Myślibórz. Zastanawiałem się też czy nie zahaczyć w drodze powrotnej o Witnicę i odwiedzić Tomka, ale byliśmy już tak styrani, że najzwyczajniej w świecie nam już się nie chciało.
W Myśliborzu przystanęliśmy koło jeziorka do którego aż chciało się wskoczyć. Potem zajechaliśmy zwiedzić pomnik poświęcony pamięci dwóch litewskich lotników Stasysa Girenasa i Stepasa Dariusa, którzy 15 lipca 1933 roku podjęli próbę przelotu bez lądowania z Nowego Jorku do Kowna na Litwie, na dystansie 7186 kilometrów.
Samolot, nazwany przez lotników "Lituanica" pokonał północny Atlantyk, jednak po 37 godzinach i 11 minutach lotu, rozbił się 17 lipca o godzinie 0:36 w nocy. Przyczyną katastrofy były najprawdopodobniej złe warunki pogodowe. Obaj lotnicy zginęli. Pokonali oni dystans 6411 km, będąc jedynie 650 km od celu. Był to drugi wynik na odległość przelotu przez Atlantyk bez międzylądowania. Obaj lotnicy zostali po śmierci uznani na Litwie za bohaterów.




Temperatura, temperaturą, ale wypadało wreszcie w tym roku strzelić coś koło setki. Tak więc wybraliśmy się ze Sławkiem na Myślibórz. Zastanawiałem się też czy nie zahaczyć w drodze powrotnej o Witnicę i odwiedzić Tomka, ale byliśmy już tak styrani, że najzwyczajniej w świecie nam już się nie chciało.
W Myśliborzu przystanęliśmy koło jeziorka do którego aż chciało się wskoczyć. Potem zajechaliśmy zwiedzić pomnik poświęcony pamięci dwóch litewskich lotników Stasysa Girenasa i Stepasa Dariusa, którzy 15 lipca 1933 roku podjęli próbę przelotu bez lądowania z Nowego Jorku do Kowna na Litwie, na dystansie 7186 kilometrów.
Samolot, nazwany przez lotników "Lituanica" pokonał północny Atlantyk, jednak po 37 godzinach i 11 minutach lotu, rozbił się 17 lipca o godzinie 0:36 w nocy. Przyczyną katastrofy były najprawdopodobniej złe warunki pogodowe. Obaj lotnicy zginęli. Pokonali oni dystans 6411 km, będąc jedynie 650 km od celu. Był to drugi wynik na odległość przelotu przez Atlantyk bez międzylądowania. Obaj lotnicy zostali po śmierci uznani na Litwie za bohaterów.

Pomnik Litewskich Lotników© donremigio

Pomnik Litewskich Lotników© donremigio

Pomnik Litewskich Lotników© donremigio

Mokradła gdzieś w okolicy Ściechowa© donremigio
Kategoria Fotorelacja, Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 41.83 km;
Czas: 01:53 h
Średnia: 22.21 km/h;
Temperatura:7.0;
Czas: 01:53 h
Średnia: 22.21 km/h;
Temperatura:7.0;
zasadzenie geocache
Niedziela, 8 kwietnia 2012 | Komentarze 0
Zimno, wietrznie ale za to słonecznie. Cel: znaleźć tą nieszczęsną Hubertówkę i ewentualnie schować w jej pobliżu skrzynkę geocache.
Hubertówkę tym razem znalazłem od razu, jednak siedziało przy niej sporo osób. Tak więc pokręciłem się nieco po lesie i wracając zahaczyłem o nią jeszcze raz, a nóż widelec bydło sobie już poszło. No i faktycznie sobie poszło, tak więc raz dwa ukryłem skrzyneczkę.
Hubertówka zaiste zacna. W okolicy Krotoszyna widziałem lepsze, z betonową podłogą, doprowadzonym prądem itp, ale biorąc pod uwagę, że u nas takie miejsca do rzadkość, tak więc cieszy i coś takiego.
W środku grill, obok miejsce na ognisko, po drugiej stronie duktu leśnego miejsce parkingowe na trzy samochody. Do tego dodajmy jeszcze głaz ku pamięci Chopina i mamy atrakcję turystyczną regionu ;)




Hubertówkę tym razem znalazłem od razu, jednak siedziało przy niej sporo osób. Tak więc pokręciłem się nieco po lesie i wracając zahaczyłem o nią jeszcze raz, a nóż widelec bydło sobie już poszło. No i faktycznie sobie poszło, tak więc raz dwa ukryłem skrzyneczkę.
Hubertówka zaiste zacna. W okolicy Krotoszyna widziałem lepsze, z betonową podłogą, doprowadzonym prądem itp, ale biorąc pod uwagę, że u nas takie miejsca do rzadkość, tak więc cieszy i coś takiego.
W środku grill, obok miejsce na ognisko, po drugiej stronie duktu leśnego miejsce parkingowe na trzy samochody. Do tego dodajmy jeszcze głaz ku pamięci Chopina i mamy atrakcję turystyczną regionu ;)

Serduszeczko - Hubertówka© donremigio

Głaz Chopina© donremigio

Hubertówka - Łośno© donremigio

Hubertówka - Łośno© donremigio
Kategoria Fotorelacja, Geocaching, Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 41.00 km;
Czas: 02:05 h
Średnia: 19.68 km/h;
Temperatura:5.0;
Czas: 02:05 h
Średnia: 19.68 km/h;
Temperatura:5.0;
po geocache
Niedziela, 1 kwietnia 2012 | Komentarze 3
Miało być po jeden cache, wpadły dwa. Celem głównym był cache ukryty przy jeziorze Glinik. Jadąc do niego dojrzałem na GPS jeszcze jeden przy stacji paliw. Dwa razy go szukałem i nie mogłem go wymacać. Tak więc podjechałem sprawdzić jeszcze raz. Tym razem znalazłem go od razu. Nie wiem dlaczego wcześniej miałem z nim problem.
Zaraz za stacją paliw odbiłem w las i pojechałem ku kolejnemu cache. Jadąc lasem przeciąłem budowę drogi ekspresowej S3.

Dojeżdżając do cache, przypomniałem sobie, że PDX w opisie coś tam wspomniał o błocie i kaloszach. Mając przed oczami wczorajsze ulewy i śnieg miałem nadzieję, że da się jakoś do miejsca ukrycia cache dojechać.
Gdy do cache zostało ze 100m, mym oczom ukazało się to:

Zwątpiłem.
Z jednej strony jezioro, po drugiej jakieś mokradła. Wody na drodze sporo. Szarża rowerem odpadała. Zimno było, nie wiedziałem jak tam jest głęboko, a głupio by było gdybym wpadł do wody.
Zauważyłem jednak, że po jednej stronie ktoś poukładał jakieś gałęzie. Nie wyglądało to zapraszająco, ale powoli, opierając się o prowadzony obok rower, jakoś udało mi się przejść. Dobrze, że nie zdecydowałem się na przejazd rowerem, bo w pewnym momencie zapadł się on po ośki w wodzie i błocie.
Cache znalazłem dość szybko. W okolicy dostrzegłem też ślady bytności bobrów.


Wracając do domu zahaczyłem jeszcze o Deszczno i pstryknąłem fotkę budynkowi szkoły. Ktoś miał fajny pomysł na wykończenie elewacji :)

Zaraz za stacją paliw odbiłem w las i pojechałem ku kolejnemu cache. Jadąc lasem przeciąłem budowę drogi ekspresowej S3.

Okolice Glinik - budowa S3© donremigio
Dojeżdżając do cache, przypomniałem sobie, że PDX w opisie coś tam wspomniał o błocie i kaloszach. Mając przed oczami wczorajsze ulewy i śnieg miałem nadzieję, że da się jakoś do miejsca ukrycia cache dojechać.
Gdy do cache zostało ze 100m, mym oczom ukazało się to:

Przez to musiałem się przebijać by dorwać geocache.© donremigio
Zwątpiłem.
Z jednej strony jezioro, po drugiej jakieś mokradła. Wody na drodze sporo. Szarża rowerem odpadała. Zimno było, nie wiedziałem jak tam jest głęboko, a głupio by było gdybym wpadł do wody.
Zauważyłem jednak, że po jednej stronie ktoś poukładał jakieś gałęzie. Nie wyglądało to zapraszająco, ale powoli, opierając się o prowadzony obok rower, jakoś udało mi się przejść. Dobrze, że nie zdecydowałem się na przejazd rowerem, bo w pewnym momencie zapadł się on po ośki w wodzie i błocie.
Cache znalazłem dość szybko. W okolicy dostrzegłem też ślady bytności bobrów.

Jezioro Glinik - Bobry tutaj szaleją.© donremigio

Jezioro Glink© donremigio
Wracając do domu zahaczyłem jeszcze o Deszczno i pstryknąłem fotkę budynkowi szkoły. Ktoś miał fajny pomysł na wykończenie elewacji :)

Deszczno - szkoła© donremigio
Kategoria Geocaching, Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 44.00 km;
Czas: 02:22 h
Średnia: 18.59 km/h;
Temperatura:15.0;
Czas: 02:22 h
Średnia: 18.59 km/h;
Temperatura:15.0;
po geocache
Sobota, 5 listopada 2011 | Komentarze 1
Kesza dzisiaj trza było wyrwać. W zeszłym tygodniu Mateusz go odnalazł i postraszył mnie obłoconym rowerem. Jakoś nie chciało mi się wtedy taplać w błocku i sobie owego kesza odpuściłem. Dzisiaj jednak podjąłem rękawicę i ruszyłem do ruin młyna. Co ja nałaziłem się po błocie, górkach i pokrytych błotem górkach. Czy wspomniałem o błocie ? Dojście do młyna wymagało naprawdę poświęcenia. Do tego młyn okazał się być otoczony elektrycznym mordulcem.




Po wyrwaniu kesza czekała mnie jeszcze droga powrotna. Jako że po błocie łazić mi się nie chciało, postanowiłem przejść przez jakieś zarośnięte pole. Owe pole było tak zarośnięte, że rower musiałem na plecach taszczyć. Wreszcie sapiąc i dysząc doszedłem do jakiejś ubitej drogi i po raz pierwszy nie byłem w stanie wpiąć butów w pedały. Musiałem najpierw to cholerne błocko odkleić od bloków.
Potem pierwsze kilkaset metrów jazdy pokonałem w deszczu błota odklejającego się od opon. Czego to się nie robi dla keszobrania.
Pod Gorzowem czekała mnie jeszcze jedna niespodzianka. Jadę sobie polną drogą, a nagle zonk ... rów po horyzont. Po raz drugi rower na plecy i musiałem przebijać się po błocie i piachu.

Rower w sumie na koniec wycieczki tylko trochę brudny. Większość błota odkleiła się podczas jazdy. I przykleiła do mojej twarzy i ubrania ...

Na horyzoncie zamajaczył młyn.© donremigio

Młyn w całej swej okazałości© donremigio

Rower nieco się obłocił© donremigio

Młyn - Czechów - lubuskie© donremigio

Młyn otoczony był elektrycznym mordulcem© donremigio
Po wyrwaniu kesza czekała mnie jeszcze droga powrotna. Jako że po błocie łazić mi się nie chciało, postanowiłem przejść przez jakieś zarośnięte pole. Owe pole było tak zarośnięte, że rower musiałem na plecach taszczyć. Wreszcie sapiąc i dysząc doszedłem do jakiejś ubitej drogi i po raz pierwszy nie byłem w stanie wpiąć butów w pedały. Musiałem najpierw to cholerne błocko odkleić od bloków.
Potem pierwsze kilkaset metrów jazdy pokonałem w deszczu błota odklejającego się od opon. Czego to się nie robi dla keszobrania.
Pod Gorzowem czekała mnie jeszcze jedna niespodzianka. Jadę sobie polną drogą, a nagle zonk ... rów po horyzont. Po raz drugi rower na plecy i musiałem przebijać się po błocie i piachu.

Tymczasem w Wojcieszycach rowy kopią© donremigio
Rower w sumie na koniec wycieczki tylko trochę brudny. Większość błota odkleiła się podczas jazdy. I przykleiła do mojej twarzy i ubrania ...
Kategoria Fotorelacja, Geocaching, Wokół Gorzowa