Wpisy archiwalne w kategorii
Fotorelacja
Dystans całkowity: | 9060.79 km (w terenie 802.00 km; 8.85%) |
Czas w ruchu: | 400:18 |
Średnia prędkość: | 22.46 km/h |
Maksymalna prędkość: | 46.00 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 156 (83 %) |
Maks. tętno średnie: | 154 (74 %) |
Suma kalorii: | 134204 kcal |
Liczba aktywności: | 108 |
Średnio na aktywność: | 83.90 km i 3h 44m |
Więcej statystyk |
Statystyki:
Odległość: 185.00 km;
Czas: 08:10 h
Średnia: 22.65 km/h;
Temperatura:28.0;
Czas: 08:10 h
Średnia: 22.65 km/h;
Temperatura:28.0;
widziałem Jezusa cień
Sobota, 30 czerwca 2012 | Komentarze 4
Cóż to była za wycieczka. Zawierała w sobie wszystko. Burzę, 30 stopniowy upał, bunkry, czołgi. Ba spotkaliśmy nawet niejakiego Jezusa, ale nie wiem czy to czasem nie było spowodowane zbyt dużym czasem przebywania na słońcu.
Wyjechaliśmy dość wcześnie, koło 8. Według mapy wychodziło jakieś 180km, tak więc nie było co czekać do południa.
Ledwo wyjechaliśmy z Gorzowa gdy dorwała nas burza. Ulewa konkretna. Po kilkunastu minutach tak jakby zelżało i pojechaliśmy dalej na Lubniewice. Dobrze, że zamontowałem tylni błotnik, bo nieco wody stało na jezdni.
W Boryszynie nieco się zamotaliśmy i całkiem przypadkowo znaleźliśmy MRU - Pętlę Boryszyńską. Będzie trzeba tam kiedyś się wybrać na zwiedzanie. Natomiast w samym Boryszynie stoi przeuroczy stary kościółek.





Jedziemy dalej. Wtem, przejeżdżając przez wioskę Lubrza, zerknąłem w bok i ... czołg. Ja lubię czołgi. A Sławek lubi po nich chodzić. Chodził po IS-2 stojącym w Pyrzycach, do którego nawet wszedł, a tym razem pochodził sobie po PT-76

Gdy wreszcie z niego zlazł to ogarnęliśmy kierunek i podeptaliśmy na Świebodzin, gdzie zrobiliśmy sobie dłuższy postój połączony z degustacją napojów chłodzących oraz konsumpcją kebaba.

Z pełnymi brzuchami pojechaliśmy dalej szukać Jezusa. Znaleźć go było nietrudno bo zasłaniał cały horyzont. Pod pomnikiem miejsce na modlitwę, dookoła stoją skarbonki co by wrzucić "co łaska" na rozbudowę pomnika (nie wiem co mu chcą dobudować, jak dla mnie to jest w pełni wyposażony Jezus), z głośników leci Radio Maryja, dookoła autokary pełne staruszek. Chyba ktoś ma ochotę przebić Licheń. Niewierzący jestem, ale coś mi się wydaje, że w Biblii nie ma nic o organizowaniu wokół wiary takiej kosztownej szopki. Lekko mnie to zniesmaczyło.

Słońce zaczęło palić niemiłosiernie. Trza było jechać dalej na bunkry. Bunkier PzW. 669 ukryty był w jakiś krzaciorach, łatwo go było ominąć. Przedzierając się przez zarośla wreszcie go znaleźliśmy. Bunkier cacy z całkowicie zachowanym drugim poziomem. Chyba jeden z ciekawszych bunkrów jakie spenetrowaliśmy. W środku było tak wspaniale chłodno, że aż nie chciało się z niego wychodzić. Po wyjściu na zewnątrz powietrze uderzyło w nas niczym z piekarnika. Uff. Wilgoć niemal jak w tropikalnym lesie, woda i pot ściekały z nas litrami.

Niemcy tak stąd uciekali, że pogubili nawet kapcie.


Kolejny punkt wycieczki to wieża ukryta w pobliskim lesie. Widok z wieży taki sobie, wszystko zasłaniają drzewa. Geocache namierzyłem raz dwa i obraliśmy azymut ku kolejnej skrzynce ukrytej na poligonie w Wędrzynie w miejscu gdzie obecnie są ruiny poniemieckiej wioski.

Jadąc na poligon zatrzymaliśmy się w Łagowie. Jak ktoś planuje odpoczynek nad wodą to polecam ten ośrodek. Urocze miasteczko w którym jest Zamek Joanitów a co roku odbywa się najstarszy w Polsce festiwal filmowy.



Za Łagowem wjazd na poligon. Szlaban otwarty, znaczy nikt nie powinien do nas strzelać. Droga głównie brukowana, po ostatniej burzy pokryta błotem. W lesie duszno, droga męcząca, trochę się tam namęczyliśmy. Nawet bardziej niż trochę. Wreszcie dotarliśmy do ruin wioski Trześniówek. Co za klimatyczne miejsce. Pełne much, komarów i pokrzyw. W te ostatnie wpadłem i do dzisiaj piecze mnie tyłek i prawa noga. Ale warto było napocić się by tam dojechać.




Na zegarku była już 20, a my pośrodku poligonu w Wędrzynie. Czas było wracać. Obraliśmy kierunek ku cywilizacji. Dobrze, że teraz było przynajmniej z górki, ale i tak trzeba było uważać na bruku pokrytym śliskim błotem.
Wreszcie naszym oczom ukazał się asfalt. Pomimo przejechanych 130 km nogi same kręciły i praktycznie 30 km/h z licznika nie schodziło aż do Gorzowa. Jedynie z Lubniewicach przystanęliśmy co by jeszcze dojeść batonika i nażłopać się wody.
Jak na razie to była nasza wycieczka sezonu. Przez ten skwar umęczyliśmy się trochę, ale warto było. Mam w planach jeszcze przejechać się w tym roku pociągiem do Piły i pokręcić się w okolicach Borne Sulinowo. Kiedyś tam byłem przejazdem, ale Sławek jeszcze nie, a on lubi bunkry, silosy atomowe itp. Czyli to będzie też w sam raz dla niego.
Wyjechaliśmy dość wcześnie, koło 8. Według mapy wychodziło jakieś 180km, tak więc nie było co czekać do południa.
Ledwo wyjechaliśmy z Gorzowa gdy dorwała nas burza. Ulewa konkretna. Po kilkunastu minutach tak jakby zelżało i pojechaliśmy dalej na Lubniewice. Dobrze, że zamontowałem tylni błotnik, bo nieco wody stało na jezdni.
W Boryszynie nieco się zamotaliśmy i całkiem przypadkowo znaleźliśmy MRU - Pętlę Boryszyńską. Będzie trzeba tam kiedyś się wybrać na zwiedzanie. Natomiast w samym Boryszynie stoi przeuroczy stary kościółek.

Domostwo w Boryszynie© donremigio

Kościółek w Boryszynie© donremigio

Cmentarzyk przy kościele - Boryszyn© donremigio

Boryszyn - Bunkier© donremigio

Pętla Boryszyńska - MRU© donremigio
Jedziemy dalej. Wtem, przejeżdżając przez wioskę Lubrza, zerknąłem w bok i ... czołg. Ja lubię czołgi. A Sławek lubi po nich chodzić. Chodził po IS-2 stojącym w Pyrzycach, do którego nawet wszedł, a tym razem pochodził sobie po PT-76

Lubrza - czołg PT-76© donremigio
Gdy wreszcie z niego zlazł to ogarnęliśmy kierunek i podeptaliśmy na Świebodzin, gdzie zrobiliśmy sobie dłuższy postój połączony z degustacją napojów chłodzących oraz konsumpcją kebaba.

Świebodzin - Ratusz© donremigio
Z pełnymi brzuchami pojechaliśmy dalej szukać Jezusa. Znaleźć go było nietrudno bo zasłaniał cały horyzont. Pod pomnikiem miejsce na modlitwę, dookoła stoją skarbonki co by wrzucić "co łaska" na rozbudowę pomnika (nie wiem co mu chcą dobudować, jak dla mnie to jest w pełni wyposażony Jezus), z głośników leci Radio Maryja, dookoła autokary pełne staruszek. Chyba ktoś ma ochotę przebić Licheń. Niewierzący jestem, ale coś mi się wydaje, że w Biblii nie ma nic o organizowaniu wokół wiary takiej kosztownej szopki. Lekko mnie to zniesmaczyło.

Jezus - Świebodzin© donremigio
Słońce zaczęło palić niemiłosiernie. Trza było jechać dalej na bunkry. Bunkier PzW. 669 ukryty był w jakiś krzaciorach, łatwo go było ominąć. Przedzierając się przez zarośla wreszcie go znaleźliśmy. Bunkier cacy z całkowicie zachowanym drugim poziomem. Chyba jeden z ciekawszych bunkrów jakie spenetrowaliśmy. W środku było tak wspaniale chłodno, że aż nie chciało się z niego wychodzić. Po wyjściu na zewnątrz powietrze uderzyło w nas niczym z piekarnika. Uff. Wilgoć niemal jak w tropikalnym lesie, woda i pot ściekały z nas litrami.

Bunkier PzW. 669© donremigio
Niemcy tak stąd uciekali, że pogubili nawet kapcie.

Bunkier PzW 669 - germańskie kapcie© donremigio

Penetracja bunkra Pzw 669 w toku© donremigio
Kolejny punkt wycieczki to wieża ukryta w pobliskim lesie. Widok z wieży taki sobie, wszystko zasłaniają drzewa. Geocache namierzyłem raz dwa i obraliśmy azymut ku kolejnej skrzynce ukrytej na poligonie w Wędrzynie w miejscu gdzie obecnie są ruiny poniemieckiej wioski.

Wieża widokowa w lesie© donremigio
Jadąc na poligon zatrzymaliśmy się w Łagowie. Jak ktoś planuje odpoczynek nad wodą to polecam ten ośrodek. Urocze miasteczko w którym jest Zamek Joanitów a co roku odbywa się najstarszy w Polsce festiwal filmowy.

Most kolejowy z XIX wieku - Łagów© donremigio

Król wiecznie żywy - Cadillac 1960© donremigio

Tutaj rozbił się B17 - Bucze© donremigio
Za Łagowem wjazd na poligon. Szlaban otwarty, znaczy nikt nie powinien do nas strzelać. Droga głównie brukowana, po ostatniej burzy pokryta błotem. W lesie duszno, droga męcząca, trochę się tam namęczyliśmy. Nawet bardziej niż trochę. Wreszcie dotarliśmy do ruin wioski Trześniówek. Co za klimatyczne miejsce. Pełne much, komarów i pokrzyw. W te ostatnie wpadłem i do dzisiaj piecze mnie tyłek i prawa noga. Ale warto było napocić się by tam dojechać.

Poligon Wędrzyn - szlaban opuszczony można jechać© donremigio

Trześniówek - opuszczona wioska© donremigio

Trześniówek - opuszczona wioska© donremigio

Trześniówek - poligon Wędrzyn© donremigio
Na zegarku była już 20, a my pośrodku poligonu w Wędrzynie. Czas było wracać. Obraliśmy kierunek ku cywilizacji. Dobrze, że teraz było przynajmniej z górki, ale i tak trzeba było uważać na bruku pokrytym śliskim błotem.
Wreszcie naszym oczom ukazał się asfalt. Pomimo przejechanych 130 km nogi same kręciły i praktycznie 30 km/h z licznika nie schodziło aż do Gorzowa. Jedynie z Lubniewicach przystanęliśmy co by jeszcze dojeść batonika i nażłopać się wody.
Jak na razie to była nasza wycieczka sezonu. Przez ten skwar umęczyliśmy się trochę, ale warto było. Mam w planach jeszcze przejechać się w tym roku pociągiem do Piły i pokręcić się w okolicach Borne Sulinowo. Kiedyś tam byłem przejazdem, ale Sławek jeszcze nie, a on lubi bunkry, silosy atomowe itp. Czyli to będzie też w sam raz dla niego.
Kategoria coś koło 200 km, Fotorelacja, Geocaching, coś koło 100 km, Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 134.00 km;
Czas: 05:05 h
Średnia: 26.36 km/h;
Temperatura:25.0;
Czas: 05:05 h
Średnia: 26.36 km/h;
Temperatura:25.0;
Międzychód i Pałacyk w Wiejcach
Sobota, 23 czerwca 2012 | Komentarze 0
Czas przetestować maszynę na dłuższym dystansie. Zerkam więc na opencaching.pl i patrzę gdzie by tutaj ... o Międzychód całe stado keszy. No to hyc na rowery i jedziemy ze Sławkiem. Jako, że Sławek też ma nową maszynę i może wreszcie dawać zmiany umawiamy się, że tak co 5-8 minut będziemy się zmieniać.
Początkowo kilka krótkich przerw, co bym siodełko sobie idealnie ustawił pod swój tyłek. I tak w zasadzie do pierwszego kesza bez większych postojów. Dopiero przy nim sobie dłużej posiedzieliśmy na ławeczce.

Kawałek dalej kolejny kesz, tutaj to tylko wykopanie skrzynki, wymiana fantów i dalej na Międzychód. Zastanawiałem się czy nie odbić w las i nie poszukać kilku skrzynek ukrytych po drugiej stronie drogi, ale w sumie zostawiliśmy je na później, co by mieć powód żeby przejechać się tą trasą jeszcze raz.

Potem to już prosto do Międzychodu. Po drodze mineliśmy jednego cyklistę-turystę objuczonego torbami i kolesia na fajnej poziomce. O tyle oryginalna, że to była taka w pełni amortyzowana poziomka MTB.
W Międzychodzie na wjeździe do miasta wyrywamy kolejnego kesza. Ten był ukryty dość wysoko. Dobrze że Sławek był ze mną, bo to jest gibon i raz dwa ją wyciągnął, a potem odłożył na miejsce. Ja bym musiał kombinować żeby jakoś tam sięgnąć.
Kawałek dalej kolejny kesz przy kościele, ale akurat ślub się odbywał i podjęcie skrzynki było niemożliwe. A najlepsze jest to, że widać ją jak na dłoni.
Ale za to 100 metrów dalej potykamy się następnego kesza. Można powiedzieć, że skrzynek geocache w Międzychodzie jest pod dostatkiem. Czuję, że jeszcze w tym roku zajedziemy tam ponownie.


Kesze które dało się wyrwać, wyrwane, no to jedziemy dalej na Wiejce. Pałacyk robi wrażenie. Tak wyglądał kiedyś, tak teraz.




Przy wjeździe na teraz pałacu osaczyły nas dwa dobermany, które nie odstępowały nas na krok. A jak Sławek zaczął wcinać batonika to weszły mu prawie na głowę. Jeśli ktoś ma ochotę zwiedzić Pałacyk w Wiejcach, niech uważa na te dwa bydlęta, bo zaliżą na śmierć.


Za Wiejcami czekał nas jeszcze kilkukilometrowy odcinek po bruku, a w zasadzie poboczem po piachu, a potem prosto do domciu.
Będzie trzeba jeszcze wokół Międzychodu pokręcić się za geocache.
Początkowo kilka krótkich przerw, co bym siodełko sobie idealnie ustawił pod swój tyłek. I tak w zasadzie do pierwszego kesza bez większych postojów. Dopiero przy nim sobie dłużej posiedzieliśmy na ławeczce.

Geocache przy Sowiej Górze© donremigio
Kawałek dalej kolejny kesz, tutaj to tylko wykopanie skrzynki, wymiana fantów i dalej na Międzychód. Zastanawiałem się czy nie odbić w las i nie poszukać kilku skrzynek ukrytych po drugiej stronie drogi, ale w sumie zostawiliśmy je na później, co by mieć powód żeby przejechać się tą trasą jeszcze raz.

Geocache Żmijowiec© donremigio
Potem to już prosto do Międzychodu. Po drodze mineliśmy jednego cyklistę-turystę objuczonego torbami i kolesia na fajnej poziomce. O tyle oryginalna, że to była taka w pełni amortyzowana poziomka MTB.
W Międzychodzie na wjeździe do miasta wyrywamy kolejnego kesza. Ten był ukryty dość wysoko. Dobrze że Sławek był ze mną, bo to jest gibon i raz dwa ją wyciągnął, a potem odłożył na miejsce. Ja bym musiał kombinować żeby jakoś tam sięgnąć.
Kawałek dalej kolejny kesz przy kościele, ale akurat ślub się odbywał i podjęcie skrzynki było niemożliwe. A najlepsze jest to, że widać ją jak na dłoni.
Ale za to 100 metrów dalej potykamy się następnego kesza. Można powiedzieć, że skrzynek geocache w Międzychodzie jest pod dostatkiem. Czuję, że jeszcze w tym roku zajedziemy tam ponownie.

Międzychód - okolice kościoła© donremigio

Pomnik ku pamięci ludzi którzy poświecili życie za wolność ziem międzychodzkich© donremigio
Kesze które dało się wyrwać, wyrwane, no to jedziemy dalej na Wiejce. Pałacyk robi wrażenie. Tak wyglądał kiedyś, tak teraz.

Pałacyk w Wiejcach© donremigio

Pałacyk w Wiejcach© donremigio

Pałacyk w Wiejcach - mini tor golfowy© donremigio

Pałacyk w Wiejcach© donremigio
Przy wjeździe na teraz pałacu osaczyły nas dwa dobermany, które nie odstępowały nas na krok. A jak Sławek zaczął wcinać batonika to weszły mu prawie na głowę. Jeśli ktoś ma ochotę zwiedzić Pałacyk w Wiejcach, niech uważa na te dwa bydlęta, bo zaliżą na śmierć.

Dobermany pilnujące porządku na terenie pałacyku. UWAGA potrafią zalizać !!!© donremigio

Prawie doberman© donremigio
Za Wiejcami czekał nas jeszcze kilkukilometrowy odcinek po bruku, a w zasadzie poboczem po piachu, a potem prosto do domciu.
Będzie trzeba jeszcze wokół Międzychodu pokręcić się za geocache.
Kategoria Fotorelacja, Geocaching, coś koło 100 km, Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 131.30 km;
Czas: 05:25 h
Średnia: 24.24 km/h;
Temperatura:25.0;
Czas: 05:25 h
Średnia: 24.24 km/h;
Temperatura:25.0;
Forty w okolicy Słońska
Czwartek, 7 czerwca 2012 | Komentarze 3
Dzień wolny tak więc trza się gdzieś wybrać na pedałowanie. Jako że wychodzę z założenia, że jazda rowerem jest najciekawsza gdy ma się jakiś konkretny cel na horyzoncie, począłem wertować mapę na opencaching.pl szukając czegoś ciekawego. Hmm ... Forty w okolicy Słońska. Wg mapy wychodziło jakieś 120km. W sam raz żeby było ciekawie i nie za daleko, żeby jazda nie zaczęła być nużąca. Sławek oczywiście zwarty i gotowy na kręcenie korbą.
Początek nudny, ścieżką rowerową do Nowin Wielkich. Jak ja tej ścieżki nie trawie. Prosta, nic się nie dzieje, co jakiś czas jacyś przechodnie. No nic trzeba się jakoś przemęczyć. W Motylewie przystanęliśmy przy lapidarium.

Potem w Nowinach Wielkich na południe, i za mostem w prawo i malowniczą wąską asfaltówką pomknęliśmy na zachód.
W Głuchowie zachwycił mnie kościół. Zazwyczaj mnie te budowle nie ruszają, ale w tym kościele jest to COŚ. Wygląda wręcz jak zamek. Przepiękny.

W Słońsku stanęliśmy przy ruinach, zbudowanego w latach 1420-1429, zamku Joanitów, w którym w 1933 roku utworzono ciężkie hitlerowskie więzienie. Zamek spłonął w 1975 roku.



Za Słońskiem czekał na nas pierwszy kesz w wieży widokowej. Wieża w remoncie, kesza nie znaleźliśmy.

Kawałek dalej kolejny kesz w ostrogu Twierdzy Kostrzyn. Tutaj praktycznie potknęliśmy się o skrzynkę. Wrażenie zrobił na nas sufit.

Potem pojechaliśmy do Fortu w Czarnowie, ale on akurat jest w opłakanym stanie. Ale skrzynkę wypatrzyliśmy. W zasadzie to rzucała się w oczy w białej reklamówce. Ukryta była dość wysoko nad drzwiami, i chciałem podsadzić Sławka co by po nią sięgnął, ale on, gibon jakiś, wdrapał się po ścianie i sam wyciągnął ją z dziury.
Jako, że poza tunelem niewiele zostało z tego fortu, pojechaliśmy od razu do pobliskich Żabic, gdzie jest bliźniaczy fort, który zachował się w o wiele lepszym stanie.
Sławek pobiegał nieco po twierdzy i pobawił się w grotołaza, mnie natomiast chwycił katar sienny, mam alergię na trawę, i zacząłem kichać jak opętany.




Jak Sławek skończył eksplorację twierdzy obraliśmy azymut ku Kostrzyn City. Najpierw pociągnął Sławek, od Kostrzyna do Witnicy ja, a potem ... a potem odcięło nam prąd. Jakoś dotoczyliśmy się do Gorzowa w którym czekał nas jeszcze podjazd. Na jego widok poczuliśmy jeszcze większe zmęczenie. No ale trza podjeżdżać. Już widzieliśmy szczyt wzniesienia, już witaliśmy się z gąską, a tu nagle jak nie wyskoczy zza krzaka mały skurcz i nie chwyci mnie za udo. Co za ból. To mój pierwszy skurcz podczas jazdy na rowerze. Może to wina dwóch kaw wypitych przed wyjazdem, może to wina tigera wyżłopanego po drodze, a może to przez moje odchudzanie i mam mniej siły. Odczekałem chwilę aż skurcz sobie pójdzie w cholerę i mając już w sumie z górki potoczyliśmy się do domostw.
To była ostatnia większa wycieczka na Phanaticu. W domu już czeka nowa rama (taka jaką ma Sławek), parę nowych części i po przeszczepie amortyzatora i kół (które to części kupiłem w tym roku) będzie to zupełnie inna i nowa maszyna. A na bazie starej ramy Phanatica, który pożegnał mnie skurczem, zbuduje jakąś zimówkę. Tak więc czeka go zimna i mokra emerytura.
Początek nudny, ścieżką rowerową do Nowin Wielkich. Jak ja tej ścieżki nie trawie. Prosta, nic się nie dzieje, co jakiś czas jacyś przechodnie. No nic trzeba się jakoś przemęczyć. W Motylewie przystanęliśmy przy lapidarium.

Lapidarium w okolicy Motylewa© donremigio
Potem w Nowinach Wielkich na południe, i za mostem w prawo i malowniczą wąską asfaltówką pomknęliśmy na zachód.
W Głuchowie zachwycił mnie kościół. Zazwyczaj mnie te budowle nie ruszają, ale w tym kościele jest to COŚ. Wygląda wręcz jak zamek. Przepiękny.

Kościół w Głuchowie© donremigio
W Słońsku stanęliśmy przy ruinach, zbudowanego w latach 1420-1429, zamku Joanitów, w którym w 1933 roku utworzono ciężkie hitlerowskie więzienie. Zamek spłonął w 1975 roku.

Ruiny w Słońsku© donremigio

Lapidarium w Słońsku© donremigio

Pamięci Żołnierzy Niemieckich poległych podczas I Wojny Światowej© donremigio
Za Słońskiem czekał na nas pierwszy kesz w wieży widokowej. Wieża w remoncie, kesza nie znaleźliśmy.

Wieża widokowa - okolice Słońska© donremigio
Kawałek dalej kolejny kesz w ostrogu Twierdzy Kostrzyn. Tutaj praktycznie potknęliśmy się o skrzynkę. Wrażenie zrobił na nas sufit.

Ostróg Forteczny - Twierdza Kostrzyn© donremigio
Potem pojechaliśmy do Fortu w Czarnowie, ale on akurat jest w opłakanym stanie. Ale skrzynkę wypatrzyliśmy. W zasadzie to rzucała się w oczy w białej reklamówce. Ukryta była dość wysoko nad drzwiami, i chciałem podsadzić Sławka co by po nią sięgnął, ale on, gibon jakiś, wdrapał się po ścianie i sam wyciągnął ją z dziury.
Jako, że poza tunelem niewiele zostało z tego fortu, pojechaliśmy od razu do pobliskich Żabic, gdzie jest bliźniaczy fort, który zachował się w o wiele lepszym stanie.
Sławek pobiegał nieco po twierdzy i pobawił się w grotołaza, mnie natomiast chwycił katar sienny, mam alergię na trawę, i zacząłem kichać jak opętany.

Fort Żabice© donremigio

Fort Żabice - Twierdza Kostrzyn© donremigio

Fort Żabice - Twierdza Kostrzyn© donremigio

Kostrzyn - Etap ostatni - Starość© donremigio
Jak Sławek skończył eksplorację twierdzy obraliśmy azymut ku Kostrzyn City. Najpierw pociągnął Sławek, od Kostrzyna do Witnicy ja, a potem ... a potem odcięło nam prąd. Jakoś dotoczyliśmy się do Gorzowa w którym czekał nas jeszcze podjazd. Na jego widok poczuliśmy jeszcze większe zmęczenie. No ale trza podjeżdżać. Już widzieliśmy szczyt wzniesienia, już witaliśmy się z gąską, a tu nagle jak nie wyskoczy zza krzaka mały skurcz i nie chwyci mnie za udo. Co za ból. To mój pierwszy skurcz podczas jazdy na rowerze. Może to wina dwóch kaw wypitych przed wyjazdem, może to wina tigera wyżłopanego po drodze, a może to przez moje odchudzanie i mam mniej siły. Odczekałem chwilę aż skurcz sobie pójdzie w cholerę i mając już w sumie z górki potoczyliśmy się do domostw.
To była ostatnia większa wycieczka na Phanaticu. W domu już czeka nowa rama (taka jaką ma Sławek), parę nowych części i po przeszczepie amortyzatora i kół (które to części kupiłem w tym roku) będzie to zupełnie inna i nowa maszyna. A na bazie starej ramy Phanatica, który pożegnał mnie skurczem, zbuduje jakąś zimówkę. Tak więc czeka go zimna i mokra emerytura.
Kategoria Fotorelacja, Geocaching, coś koło 100 km, Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 70.30 km;
Czas: 02:57 h
Średnia: 23.83 km/h;
Temperatura:11.0;
Czas: 02:57 h
Średnia: 23.83 km/h;
Temperatura:11.0;
znowu geocachowo w Barlinku
Sobota, 2 czerwca 2012 | Komentarze 2
Ostatnio wyrwaliśmy dwa kesze z okolicy Barlinka. No ale zostały tam jeszcze dwa z FTF. Pogoda na kręcenie taka sobie. Zimno i silny wiatr. Ale co to dla fachowców.
Do Barlinka bez wydarzeń, główną drogą, zmagając się z wiatrem, ja pociągnąłem do Łubianki, potem trochę Sławek i dzięki temu średnia wyszła ponad 26km/h. Tam przycupnęliśmy sobie koło kotwicy koło której był pierwszy etap geocache. Jak tak sobie siedzieliśmy i liczyliśmy kolejne koordynaty to się rozpadało. I to dość mocno. Ale co to dla fachowców. Jedziemy do kolejnego etapu kesza. Tam kolejne obliczenia i jedziemy do finału. No i zaczęły się schody. Przez moją głupotę szukaliśmy przez 30 minut spróchniałego drzewa w którym miał być ukryty kesz. Tyle, że to było drzewo w którym, owszem była ukryta skrzynka, ale nie w tym geocache. Kapnąłem się dopiero jak zrezygnowani pojechaliśmy do kolejnego geocache, a tam stoi przed nami do cholerne drzewo. Po prostu patrzyłem na złą podpowiedź, nie do tego kesza. No nic .. wyciągamy skrzynkę z drzewa, wracamy do pierwszej skrzynki i już bez problemu ją znajdujemy.
W tym momencie znowu się rozpadało. I to naprawdę konkretnie. Ale co to dla fachowców. Jadąc lasem nawet tego nie czuliśmy. Poczuliśmy dopiero po wyjeździe na drogę między Barlinkiem a Dankowem. Asfalt mokry, pełno kałuż. Chwila moment i byliśmy cali mokrzy. Na dodatek, jadący z naprzeciwka pan w BMW, obryzgał Sławka. Całą twarz, wszędzie.
W pewnym momencie odbijamy na Moczydło i jedziemy nowiusieńką, asfaltową, wąską drogą, marząc by kiedyś tak właśnie wyglądały ścieżki rowerowe. W Moczydle zahaczamy jeszcze o stary cmentarz poniemiecki i dalej jedziemy leśnym, po niedawnym opadzie atmosferycznym, trochę błotnistym duktem.
Wyjeżdżamy koło Lip i asfaltem, chlapiąc dookoła błotem, podążyliśmy ku miastu Gorzów.








Do Barlinka bez wydarzeń, główną drogą, zmagając się z wiatrem, ja pociągnąłem do Łubianki, potem trochę Sławek i dzięki temu średnia wyszła ponad 26km/h. Tam przycupnęliśmy sobie koło kotwicy koło której był pierwszy etap geocache. Jak tak sobie siedzieliśmy i liczyliśmy kolejne koordynaty to się rozpadało. I to dość mocno. Ale co to dla fachowców. Jedziemy do kolejnego etapu kesza. Tam kolejne obliczenia i jedziemy do finału. No i zaczęły się schody. Przez moją głupotę szukaliśmy przez 30 minut spróchniałego drzewa w którym miał być ukryty kesz. Tyle, że to było drzewo w którym, owszem była ukryta skrzynka, ale nie w tym geocache. Kapnąłem się dopiero jak zrezygnowani pojechaliśmy do kolejnego geocache, a tam stoi przed nami do cholerne drzewo. Po prostu patrzyłem na złą podpowiedź, nie do tego kesza. No nic .. wyciągamy skrzynkę z drzewa, wracamy do pierwszej skrzynki i już bez problemu ją znajdujemy.
W tym momencie znowu się rozpadało. I to naprawdę konkretnie. Ale co to dla fachowców. Jadąc lasem nawet tego nie czuliśmy. Poczuliśmy dopiero po wyjeździe na drogę między Barlinkiem a Dankowem. Asfalt mokry, pełno kałuż. Chwila moment i byliśmy cali mokrzy. Na dodatek, jadący z naprzeciwka pan w BMW, obryzgał Sławka. Całą twarz, wszędzie.
W pewnym momencie odbijamy na Moczydło i jedziemy nowiusieńką, asfaltową, wąską drogą, marząc by kiedyś tak właśnie wyglądały ścieżki rowerowe. W Moczydle zahaczamy jeszcze o stary cmentarz poniemiecki i dalej jedziemy leśnym, po niedawnym opadzie atmosferycznym, trochę błotnistym duktem.
Wyjeżdżamy koło Lip i asfaltem, chlapiąc dookoła błotem, podążyliśmy ku miastu Gorzów.

Barlinek - Kotwica© donremigio

Brzydkie kaczątko© donremigio

Barlinek - Pałacyk Cebulowy© donremigio

W poszukiwaniu geocache© donremigio

Barlinek - Ścieżka rowerowa© donremigio

Moczydło - poniemiecki cmentarz© donremigio

Moczydło - poniemiecki cmentarz© donremigio

Moczydło - poniemiecki cmentarz© donremigio
Kategoria Fotorelacja, Geocaching, Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 66.80 km;
Czas: 02:56 h
Średnia: 22.77 km/h;
Temperatura:25.0;
Czas: 02:56 h
Średnia: 22.77 km/h;
Temperatura:25.0;
Barlinkowy Geocaching
Sobota, 26 maja 2012 | Komentarze 2
Koło Barlinka pojawiły się ostatnio trzy nowe geocache, wraz z certyfikatami FTF :) Dwa z nich wrzuciłem sobie na GPS i ze Sławkiem ruszyliśmy ku nim.
Obie skrzynki były typu quiz. Nigdy takich nie szukałem i zapowiadała się ciekawa zabawa.
Droga do Barlinka świeżo wyremontowana. Jedzie się po niej naprawdę świetnie. Po mniej więcej 20km odbijamy ze Sławkiem w las i znajomą już drogą podeptaliśmy do pierwszej skrzynki ukrytej na terenie rezerwatu "Markowe Błota" będącym częścią Puszczy Barlineckiej która to jest miejscem lęgowym dla między innymi bielika i puchacza. Słupek zlokalizowaliśmy raz dwa, dokonaliśmy szereg skomplikowanych obliczeń matematycznych i obraliśmy azymut ku współrzędnym które nam wyszły, tam odszukaliśmy korzeń i ukrytą w nim skrzynkę.
Druga skrzynka była nieco bardziej skomplikowana. Po pierwsze składała się z trzech etapów, po drugie w opis wkradł się mały błąd, przez który wyliczone koordynaty wskazywały miejsce oddalone o 65km. Trochę daleko, a ja chciałem jeszcze na meczyk zdążyć :)
No ale zacząłem kombinować gdzie tkwił błąd i wreszcie odnaleźliśmy kolejny etap z tablicą informacyjną dotyczącą dzięciołów. No i tu natrafiliśmy na kolejny problem bo zrobiłem sobie zdjęcie strony z wyświetlonym opisem skrzynki i ucięło mi o którego dzięcioła chodziło, a na tablicy było ich kilka. No ale tylko jeden dzięcioł miał podane wymiary w wymaganym formacie tak więc pojechaliśmy pod koordynaty które nam wyszły. Bingo, jest. Z tego co pamiętałem w okolicy była ukryta trzecia skrzynka, ale nie wrzuciłem sobie na GPS jej współrzędnych. Ale to nic straconego, będzie przynajmniej za tydzień powód by jeszcze raz tam zajechać.
Po wyrwaniu skrzyneczki pojechaliśmy z powrotem przez las ku drodze między Gorzowem a Barlinkiem. Ledwo wyjechaliśmy a na końcu dłuuugiej prostej dojrzeliśmy jakiegoś cyklistę. Czas było depnąć :) Jedziemy koło 30km/h, koleś jakoś tak powoli się zbliża. No to przyspieszyłem do 32-33 ... no już nieco lepiej. Po paru minutach zmienił mnie Sławek i przyspieszył do 35 i tak przez parę minut, ale zaczął puchnąć, tak więc zmieniłem go i jako że koleś był już w miarę blisko położyłem się na lemondce i depnąłem mocniej do 40km/h. Mamy dziada :) Usiadłem mu chwilę na kole, ale koleś był już nieco wypompowany, bo dojrzał nas wcześniej i też przyspieszył chcąc nam uciec.
No to wyprzedzamy go, pomachaliśmy sobie rączkami i jedziemy dalej. Jako że byłem nieco styrany tym ostatnim szarpnięciem, tak więc puściłem Sławka przodem i sobie tak koło 33 jedziemy. Koleś nawet trzymał się przez chwilę nas, ale po jakimś czasie zniknął na horyzoncie, a my zmieniając się jechaliśmy sobie tak koło 33-36 aż do Kłodawy.
Wycieczka w sumie krótka, ale i pojeździliśmy sobie po lesie, i zorganizowaliśmy sobie małe Tour de Barlinek. Fajna wycieczka leśno-cachowo-asfaltowa.


Obie skrzynki były typu quiz. Nigdy takich nie szukałem i zapowiadała się ciekawa zabawa.
Droga do Barlinka świeżo wyremontowana. Jedzie się po niej naprawdę świetnie. Po mniej więcej 20km odbijamy ze Sławkiem w las i znajomą już drogą podeptaliśmy do pierwszej skrzynki ukrytej na terenie rezerwatu "Markowe Błota" będącym częścią Puszczy Barlineckiej która to jest miejscem lęgowym dla między innymi bielika i puchacza. Słupek zlokalizowaliśmy raz dwa, dokonaliśmy szereg skomplikowanych obliczeń matematycznych i obraliśmy azymut ku współrzędnym które nam wyszły, tam odszukaliśmy korzeń i ukrytą w nim skrzynkę.
Druga skrzynka była nieco bardziej skomplikowana. Po pierwsze składała się z trzech etapów, po drugie w opis wkradł się mały błąd, przez który wyliczone koordynaty wskazywały miejsce oddalone o 65km. Trochę daleko, a ja chciałem jeszcze na meczyk zdążyć :)
No ale zacząłem kombinować gdzie tkwił błąd i wreszcie odnaleźliśmy kolejny etap z tablicą informacyjną dotyczącą dzięciołów. No i tu natrafiliśmy na kolejny problem bo zrobiłem sobie zdjęcie strony z wyświetlonym opisem skrzynki i ucięło mi o którego dzięcioła chodziło, a na tablicy było ich kilka. No ale tylko jeden dzięcioł miał podane wymiary w wymaganym formacie tak więc pojechaliśmy pod koordynaty które nam wyszły. Bingo, jest. Z tego co pamiętałem w okolicy była ukryta trzecia skrzynka, ale nie wrzuciłem sobie na GPS jej współrzędnych. Ale to nic straconego, będzie przynajmniej za tydzień powód by jeszcze raz tam zajechać.
Po wyrwaniu skrzyneczki pojechaliśmy z powrotem przez las ku drodze między Gorzowem a Barlinkiem. Ledwo wyjechaliśmy a na końcu dłuuugiej prostej dojrzeliśmy jakiegoś cyklistę. Czas było depnąć :) Jedziemy koło 30km/h, koleś jakoś tak powoli się zbliża. No to przyspieszyłem do 32-33 ... no już nieco lepiej. Po paru minutach zmienił mnie Sławek i przyspieszył do 35 i tak przez parę minut, ale zaczął puchnąć, tak więc zmieniłem go i jako że koleś był już w miarę blisko położyłem się na lemondce i depnąłem mocniej do 40km/h. Mamy dziada :) Usiadłem mu chwilę na kole, ale koleś był już nieco wypompowany, bo dojrzał nas wcześniej i też przyspieszył chcąc nam uciec.
No to wyprzedzamy go, pomachaliśmy sobie rączkami i jedziemy dalej. Jako że byłem nieco styrany tym ostatnim szarpnięciem, tak więc puściłem Sławka przodem i sobie tak koło 33 jedziemy. Koleś nawet trzymał się przez chwilę nas, ale po jakimś czasie zniknął na horyzoncie, a my zmieniając się jechaliśmy sobie tak koło 33-36 aż do Kłodawy.
Wycieczka w sumie krótka, ale i pojeździliśmy sobie po lesie, i zorganizowaliśmy sobie małe Tour de Barlinek. Fajna wycieczka leśno-cachowo-asfaltowa.

Kellys Neos - Wirtuoz Zakrętów© donremigio

Markowe Błota - Puszcza Barlinecka© donremigio
Kategoria Wokół Gorzowa, Geocaching, Fotorelacja
Statystyki:
Odległość: 101.00 km;
Czas: 04:25 h
Średnia: 22.87 km/h;
Temperatura:25.0;
Czas: 04:25 h
Średnia: 22.87 km/h;
Temperatura:25.0;
Pałacyk w Jarnatowie
Sobota, 19 maja 2012 | Komentarze 3
To była ostatnia dłuższa wycieczka Sławka na starym i poczciwym Giancie, który służył najpierw parę lat mi, a potem przez kilka lat Sławkowi. Sławek wreszcie dorósł do kupna porządnego roweru i nabył drogą zakupu Kellysa Neos Black 2012. Za nieco mniej można kupić inny model Kellysa z ciut lepszym osprzętem ale z gorszą ramą. W tym Neosie szalenie podoba mi się rama, i istnieje spore prawdopodobieństwo, że sam takową zakupię i zastąpi moją już nieco styraną i poobijaną ramę w 5 letnim Phanaticu.
Jako że mieliśmy przejeżdżać koło Witnicy, to przed wyjazdem zagadałem na gg do Tomka, ale nie odpowiedział tak więc niestety nici z audiencji.
W Nowinach Wielkich przystanęliśmy przy cmentarzu koło Parku Dinozaurów.

Potem podeptaliśmy wałem przez Studzionkę.

Przed Jarnatowem czekał nas spory podjazd, ale za to mieliśmy potem wspaniały widok. Na horyzoncie majaczył nawet Gorzów. W linii prostej to by było jakieś 25km.

W Jarnatowie przystanęliśmy przy tablicy informacyjnej opisującej legendę Pałacu w Jarnatowie. Jak ktoś urodził się w niedzielę, to może znaleźć skarb ;)

Tuż obok była też mapa okolicy z zaznaczonymi co ciekawszymi miejscami.

Okazało się również, że jesteśmy właśnie na szlaku tradycji kulturowych oraz szlaku lubniewickich legend.
Dwie tablice w Jarnatowie i Lubniewicach znaleźliśmy, w Glisno niedawno byliśmy ale w sumie nie zauważyłem tam żadnej tablicy. Będzie trzeba kiedyś wybrać się i przejechać cały szlak.

Wg mapy w pobliżu stał pałacyk. Przez zarośla trudno go było dojrzeć. Dwór pochodzi z przełomu XVII/XVIII wieku. W latach 40 i 50-tych pałac użytkowany był przez miejscowy PGR, w latach 60-tych zaadaptowany został na potrzeby kolonijne przedsiębiorstwa "Zastal" w Zielonej Górze. Obecnie obiekt nie jest użytkowany, chociaż w środku widać ślady remontu.
Więcej TUTAJ.

Po pałacu wałęsają się duchy.





Wg mapy gdzieś w okolicy powinno być mauzoleum. Trudno je znaleźć i dopiero zapytani tubylcy wskazali nam drogę. W sumie do dobre miejsce na geocache. Zastanawiam się czy przy okazji zaliczania szlaku nie poukrywać na nim też skrzynek.

Po zwiedzeniu Jarnatowa, spragnieni, pokąsani przez komary i poparzeni przez pokrzywy pojechaliśmy do Lubniewic gdzie posiedzieliśmy sobie przy fontannie.


Potem już prosto do Gorzowa. Stary Giant Sławka został godnie pożegnany ciekawą wycieczką :)
Jako że mieliśmy przejeżdżać koło Witnicy, to przed wyjazdem zagadałem na gg do Tomka, ale nie odpowiedział tak więc niestety nici z audiencji.
W Nowinach Wielkich przystanęliśmy przy cmentarzu koło Parku Dinozaurów.

Nowiny Wielkie - Stary Cmentarz© donremigio
Potem podeptaliśmy wałem przez Studzionkę.

Potem podeptaliśmy wałem przez Studzionkę© donremigio
Przed Jarnatowem czekał nas spory podjazd, ale za to mieliśmy potem wspaniały widok. Na horyzoncie majaczył nawet Gorzów. W linii prostej to by było jakieś 25km.

Widok na odległy o 25km Gorzów - Jarnatów© donremigio
W Jarnatowie przystanęliśmy przy tablicy informacyjnej opisującej legendę Pałacu w Jarnatowie. Jak ktoś urodził się w niedzielę, to może znaleźć skarb ;)

Jarnatów - Tablica informacyjna© donremigio
Tuż obok była też mapa okolicy z zaznaczonymi co ciekawszymi miejscami.

Jarnatów - Mapa© donremigio
Okazało się również, że jesteśmy właśnie na szlaku tradycji kulturowych oraz szlaku lubniewickich legend.
Dwie tablice w Jarnatowie i Lubniewicach znaleźliśmy, w Glisno niedawno byliśmy ale w sumie nie zauważyłem tam żadnej tablicy. Będzie trzeba kiedyś wybrać się i przejechać cały szlak.

Na Szlaku Tradycji Kulturowych - gra terenowa© donremigio
Wg mapy w pobliżu stał pałacyk. Przez zarośla trudno go było dojrzeć. Dwór pochodzi z przełomu XVII/XVIII wieku. W latach 40 i 50-tych pałac użytkowany był przez miejscowy PGR, w latach 60-tych zaadaptowany został na potrzeby kolonijne przedsiębiorstwa "Zastal" w Zielonej Górze. Obecnie obiekt nie jest użytkowany, chociaż w środku widać ślady remontu.
Więcej TUTAJ.

Pałac w Jarnatowie© donremigio
Po pałacu wałęsają się duchy.

Pałac w Jarnatowie© donremigio

Pałac w Jarnatowie© donremigio

Pałac w Jarnatowie© donremigio

Pałac w Jarnatowie© donremigio

Pałac w Jarnatowie© donremigio
Wg mapy gdzieś w okolicy powinno być mauzoleum. Trudno je znaleźć i dopiero zapytani tubylcy wskazali nam drogę. W sumie do dobre miejsce na geocache. Zastanawiam się czy przy okazji zaliczania szlaku nie poukrywać na nim też skrzynek.

Mauzoleum w Jarnatowie© donremigio
Po zwiedzeniu Jarnatowa, spragnieni, pokąsani przez komary i poparzeni przez pokrzywy pojechaliśmy do Lubniewic gdzie posiedzieliśmy sobie przy fontannie.

Lubniewice - Ruchałka, znaczy Rusałka© donremigio

Lubniewice - mapa okolicy© donremigio
Potem już prosto do Gorzowa. Stary Giant Sławka został godnie pożegnany ciekawą wycieczką :)
Kategoria Fotorelacja, coś koło 100 km, Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 120.00 km;
Czas: 04:56 h
Średnia: 24.32 km/h;
Temperatura:18.0;
Czas: 04:56 h
Średnia: 24.32 km/h;
Temperatura:18.0;
Pałacyk w Glisno
Sobota, 5 maja 2012 | Komentarze 3
Cel wycieczki: Pałacyk w Glisno.
Żeby nie było nudno to wytyczyłem okrężną trasę przez Skwierzynę i Międzyrzecz. Nie wziąłem tylko pod uwagę, iż majówka się kończy i ruch na głównej drodze będzie spory. No i w sumie był spory, ale w sumie wszyscy jechali przez to tak jak by wolniej. Na tyle wolniej, że dojeżdżając do Międzyrzecza doganialiśmy samochody, które nas parę kilometrów wcześniej wyprzedzały :)
W okolicach Jeziora Głębokiego zaczyna się ścieżka rowerowa wiodąca aż do Międzyrzecza. W tym miejscu, po grubo ponad 40km jazdy, mieliśmy średnią 28.3 km/h. Wiaterek w plecy i poganiające samochody zrobiły swoje.
Jadąc sobie spokojnie ścieżką rowerową, na wjeździe do Międzyrzecza, natknęliśmy się dość niespodziewanie na cmentarz żołnierzy radzieckich. Większość to mogiły zbiorowe.



Troszkę już w nogach mieliśmy, przed sobą jeszcze sporo kręcenia korbą, tak więc w Międzyrzeczu przycupnęliśmy sobie na chwilę na pierwszej lepszej napotkanej ławeczce.


Po wyżłopaniu napojów i pochłonięciu czekolad ruszyliśmy pokręcić się turystycznie po mieście. Najciekawszym elementem architektonicznym jest niewątpliwie zamek.
Średniowieczna twierdza obronna otoczona jest fosą i wzniesiona została w 1350 roku przez Kazimierza Wielkiego. Zameczek trochę przeszedł. W 1474 został zajęty przez Macieja Korwina. W 1520 zdewastowany przez najemne wojska krzyżackie, a w latach 1520-1574 odbudowany. W latach 1655-1718 zniszczony przez wojska niemieckie, rosyjskie i szwedzkie. Przebudowany w XVI wieku i ponownie zburzony podczas wojen szwedzkich w XVII wieku. Lekko ta twierdza to nie miała.




Czas już nas gonił, tak więc pojechaliśmy dalej do Glisna. Wg mapy dotrzeć tam można było przez Nową Wieś. Szkoda tylko, że od Nowej Wsi, aż do Glisna wiedzie bruk, momentami tragiczny. Prawdę mówiąc lepiej było jechać przez Wędrzyn, ale już wracać nam się nie chciało, tak więc dzwoniąc zębami pojechaliśmy tym nieszczęsnym brukiem.


Pałac w Glisnie to cud, miód i malina. Zbudowany w XVIII wieku, świetnie zachowany i oryginalny. W pobliżu pałacu są ruiny mauzoleum rodu von der Marwitz, a także mauzoleum rodu von Wartenberg oraz romantyczne ruiny mostu. Akurat tych dwóch ostatnich nie znaleźliśmy, ale pewnie jeszcze tam zaglądniemy i poszukamy, bo obiekt jest naprawdę ciekawy.
Więcej o pałacu TUTAJ










Jeśli ktoś planuje jakiś urlop w pobliskim ośrodku wypoczynkowym w Lubniewicach, to polecam podjechać i zwiedzić Glisno, bo to na prawdę malownicza wioska.
Żeby nie było nudno to wytyczyłem okrężną trasę przez Skwierzynę i Międzyrzecz. Nie wziąłem tylko pod uwagę, iż majówka się kończy i ruch na głównej drodze będzie spory. No i w sumie był spory, ale w sumie wszyscy jechali przez to tak jak by wolniej. Na tyle wolniej, że dojeżdżając do Międzyrzecza doganialiśmy samochody, które nas parę kilometrów wcześniej wyprzedzały :)
W okolicach Jeziora Głębokiego zaczyna się ścieżka rowerowa wiodąca aż do Międzyrzecza. W tym miejscu, po grubo ponad 40km jazdy, mieliśmy średnią 28.3 km/h. Wiaterek w plecy i poganiające samochody zrobiły swoje.
Jadąc sobie spokojnie ścieżką rowerową, na wjeździe do Międzyrzecza, natknęliśmy się dość niespodziewanie na cmentarz żołnierzy radzieckich. Większość to mogiły zbiorowe.

Cmentarz Żołnierzy Radzieckich - Międzyrzecz© donremigio

Cmentarz Żołnierzy Radzieckich - Międzyrzecz© donremigio

Cmentarz Żołnierzy Radzieckich - Międzyrzecz© donremigio
Troszkę już w nogach mieliśmy, przed sobą jeszcze sporo kręcenia korbą, tak więc w Międzyrzeczu przycupnęliśmy sobie na chwilę na pierwszej lepszej napotkanej ławeczce.

Międzyrzecz - czas na przerwę i podrapanie się po stopie© donremigio

Międzyrzecz - Pomnik ufundowany z okazji 20-lecia powrotu Międzyrzecza do ziem polskich© donremigio
Po wyżłopaniu napojów i pochłonięciu czekolad ruszyliśmy pokręcić się turystycznie po mieście. Najciekawszym elementem architektonicznym jest niewątpliwie zamek.
Średniowieczna twierdza obronna otoczona jest fosą i wzniesiona została w 1350 roku przez Kazimierza Wielkiego. Zameczek trochę przeszedł. W 1474 został zajęty przez Macieja Korwina. W 1520 zdewastowany przez najemne wojska krzyżackie, a w latach 1520-1574 odbudowany. W latach 1655-1718 zniszczony przez wojska niemieckie, rosyjskie i szwedzkie. Przebudowany w XVI wieku i ponownie zburzony podczas wojen szwedzkich w XVII wieku. Lekko ta twierdza to nie miała.

Zamek w Międzyrzeczu© donremigio

Gdzieś w okolicy zamku odbywała się jakaś gra czy też zabawa na świeżym powietrzu© donremigio

Zamek w Międzyrzeczu© donremigio

Pierwsi Męczennicy Polscy© donremigio
Czas już nas gonił, tak więc pojechaliśmy dalej do Glisna. Wg mapy dotrzeć tam można było przez Nową Wieś. Szkoda tylko, że od Nowej Wsi, aż do Glisna wiedzie bruk, momentami tragiczny. Prawdę mówiąc lepiej było jechać przez Wędrzyn, ale już wracać nam się nie chciało, tak więc dzwoniąc zębami pojechaliśmy tym nieszczęsnym brukiem.

Pałacyk w Nowej Wsi© donremigio

A potem 9 km brukiem.© donremigio
Pałac w Glisnie to cud, miód i malina. Zbudowany w XVIII wieku, świetnie zachowany i oryginalny. W pobliżu pałacu są ruiny mauzoleum rodu von der Marwitz, a także mauzoleum rodu von Wartenberg oraz romantyczne ruiny mostu. Akurat tych dwóch ostatnich nie znaleźliśmy, ale pewnie jeszcze tam zaglądniemy i poszukamy, bo obiekt jest naprawdę ciekawy.
Więcej o pałacu TUTAJ

Pałacyk w Glisno© donremigio

Pałacyk w Glisno© donremigio

Pałacyk w Glisno© donremigio

Pałacyk w Glisno© donremigio

Pałacyk w Glisno© donremigio

Pałacyk w Glisno© donremigio

Pałacyk w Glisno© donremigio

Pałacyk w Glisno - Ruiny© donremigio

Pałacyk w Glisno© donremigio

Kościół w Glisno© donremigio
Jeśli ktoś planuje jakiś urlop w pobliskim ośrodku wypoczynkowym w Lubniewicach, to polecam podjechać i zwiedzić Glisno, bo to na prawdę malownicza wioska.
Kategoria Fotorelacja, coś koło 100 km, Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 121.50 km;
Czas: 04:50 h
Średnia: 25.14 km/h;
Temperatura:26.0;
Czas: 04:50 h
Średnia: 25.14 km/h;
Temperatura:26.0;
Na Ośno Lubuskie - skwar, burza i gradobicie
Wtorek, 1 maja 2012 | Komentarze 2
Wstając dzisiaj nawet nie myślałem o wycieczce rowerowej. Prognoza pogody coś nieśmiało wspominała o burzy. Pytam się Sławka czy by się gdzieś może czasem nie przejechał. Nie ma czasu. Hmm .. rzut oka na mapę. Może jakąś seteczkę zrobię sobie sam? Parę minut z MapSourcem i zdecydowałem się na Ośno Lubuskie. Jakaś skrzynka geocache tam jest, słoneczko świeci, dystans taki w sam raz (wychodziło wg mapy jakieś 110 km). No to jadę.
Najpierw na Nowiny Wielkie Królewskim Szlakiem Rowerowym. Gdzieś w okolicach Bogdańca patrzę, a tu jakaś ekipa z krzyżem idzie. Całą szerokością ścieżki rowerowej i chodnika. Idą w moim kierunku, czyli widzą mnie, zwolniłem więc znacznie, ustawiłem się po prawej stronie ścieżki rowerowej i toczę się czekając aż zrobią mi miejsce. Ale gdzie tam. Babsztyl dzierżący krzyż, patrząc na mnie z zaciętą miną, lezie ani myśląc by zrobić mi choć trochę miejsca. Zacząłem więc drzeć się "Przepraszam, przepraszam" i jakoś przecisnąłem się 20 cm trawnikiem dzielącym ścieżkę od ruchliwej drogi. Lekko mnie krew zalała. Na dodatek jakiś moher rzucił, że mógłbym zejść z roweru. Nosz co za bydło. Święte krowy się znalazły. To ja jadąc ścieżką rowerową będę stawał i przepuszczał te kilkanaście osób co nie potrafi zrobić pół metra wolnego? Może mam zatrzymać się i klęknąć na poboczu?
Ale w sumie darowałem sobie komentarz, bo nie miałem zamiaru psuć sobie dnia kłótnią z toczącymi pianę babciami. Jeszcze zaczęły by mnie ganiać po okolicznych lasach i poobijany bym wrócił do domu. Zacisnąłem więc zęby i pojechałem dalej.
W Świerkocinie natknąłem się na gigantyczny korek, który okazał się kolejką do Zoo Safari. To była chyba z 1.5 km kolejka. Nie wiem, nigdy nie byłem w tym Zoo, ciekawe czy warte jest by tyle czasu siedzieć w gorącym nagrzanym samochodzie.
Potem, aż do Ośna Lubuskiego jechałem sobie spokojnie z wiejącym w plecki delikatnym wiaterkiem. W samym Ośnie średnią miałem 26.5 km/h czyli całkiem niezły wynik.
Szkoda tylko, że zapomniałem w domu przeczytać opis gdzie jest ukryta skrzynka geocache. Dojechałem do miejsca ukrycia, patrzę na basztę i zacząłem zastanawiać się na co ja w ogóle paczam. Baszta ładna, mur miejski zacny, ale przecież nie będę przerzucał wszystkich kamieni w poszukiwaniu skrzynki.






No nic ... opis (dość skąpy) baszty przeczytałem, pobiegałem po okolicy i popstrykałem nieco fotek (widok armaty skierowanej na Berlin bezcenny) i nagle niebo mi nad głową zawarczało. Oho ... się będzie działo. Obiecana przez pogodynka.pl burza. A ja grubo ponad 2 godziny jazdy od domu.

No nic ... hyc na rowerek i jadę ku Sulęcinowi. W sumie jadąc trasą którą przyjechałem byłoby szybciej, ale jakoś nie chciało mi się telepać tą samą drogą. Tak więc ... na Sulęcin ... z czarnymi chmurami za plecami i wiatrem wiejącym bardziej w twarz niż plecy. Do tego, jako że w Ośnie raczej nie posiedziałem sobie, odcięło mi prąd. No i zaczęły się górki i góreczki. No i woda zaczęła mi się kończyć, a sklepy raczej pozamykane. Psia krew.
Wtem ... cud. Jakaś pani, z jak mniemam mężem, zjeżdżała właśnie ze sporej górki pod którą własnie podjeżdżałem męcząc się okrutnie, i wypadła jej z koszyka butelka połerade. Mężuś chciał się zatrzymać, ale ona tylko krzyknęła by zostawił tą butelkę bo nie warto się zatrzymywać. Nie warto ? Nie warto ?!?! Cudowny napój o kolorze denaturatu. Wypiłem do ostatniej kropelki wyciskając butelkę.
Pokrzepiony napojem ruszyłem na Sulęcin. W Sulęcinie posiedziałem kilkanaście minut by zregenerować siły. Spojrzałem na GPS. Pokazywał mi najkrótszą trasę przez Nowiny Wielkie. No chyba go pogięło. Ignorując jego wskazania skręciłem na Wędrzyn w okolicach którego jest stara poradziecka baza atomowa. A raczej jej resztki. Byliśmy tam ze Sławkiem w zeszłym roku i już ją rozbierali. Bunkry pewnie już są tam zasypane.
W Wędrzynie na podjeździe zauważyłem jeszcze jeden bunkier. Atomówek raczej tam nie trzymali :)

Po minięciu Lubniewic zatrzymałem się jeszcze na chwilę na parkingu leśnym, ale coraz głośniejsze grzmoty zmusiły mnie do dalszej jazdy. Obejrzałem się ... Jezu Chryste. Przyspieszyłem. Dość sporu kawałek był teraz z lekkiej górki tak więc z 10 km zasuwałem z 30-35 km/h. Padać zaczęło gdy rozpędzony wjechałem na nowy most. Najpierw to był lekki prysznic. W sumie byłem zgrzany 115 km jazdą i był on nawet przyjemny. Po minucie nie było mi już przyjemnie. Lało ... lało jak z cebra ... ściągnąłem okulary bo już nic przez nie nie widziałem. Czułem się jakby mi ktoś lał na głowę wiadra wody. Na Posejdona ... to było przegięcie.
Po chwili do radosnego repertuaru doszedł grad. Zacząłem obłąkańczo się śmiać. Stojąc na czerwonym świetle poczułem na sobie przerażone spojrzenia kierowców. Koleś z rowerem stojący w strugach deszczu, zdzielany po twarzy gradem, z szalonym uśmiechem na twarzy oświetlanym co chwila błyskawicami, musiał przerażać.
Ktoś, w stojącym obok bloku, otworzył na parterze okno i zawołał żebym schował się w klatce. Powoli obróciłem głowę do niego i uśmiechnąłem się szerzej. Okno zostało szybko zamknięte.
Na przejściu zmieniło się światło i ruszyłem dalej. Pod górkę z wodą spływającą z bocznych uliczek i tworzącą na ulicy rzekę. Tak ... rzekę. Cześć samochodów zatrzymała się na chodnikach by przeczekać ten potop. Przejeżdżając przez niektóre skrzyżowania wylewająca się woda niemal przewracała mnie i zalewała koła prawie do piast.
Niedawno składałem te koła. Piasty są nowe i w ich opisie było podane, że są 400% bardziej szczelne niż inne wiodące na rynku piasty. Mam nadzieję, bo to był deszcz o wilgotności 400%.
Wreszcie dotarłem do klatki schodowej swojego mieszkania. Idąc schodami, niosąc rower na plecach, z wodą która lecąc ze mnie tworzyła malownicze kaskady na stopniach, spotkałem sąsiada. Spytał się mnie "Co zmokłeś?". Stanąłem i uśmiechnąłem się. Sąsiad szybko sobie poszedł. Chyba się przestraszył.
Najpierw na Nowiny Wielkie Królewskim Szlakiem Rowerowym. Gdzieś w okolicach Bogdańca patrzę, a tu jakaś ekipa z krzyżem idzie. Całą szerokością ścieżki rowerowej i chodnika. Idą w moim kierunku, czyli widzą mnie, zwolniłem więc znacznie, ustawiłem się po prawej stronie ścieżki rowerowej i toczę się czekając aż zrobią mi miejsce. Ale gdzie tam. Babsztyl dzierżący krzyż, patrząc na mnie z zaciętą miną, lezie ani myśląc by zrobić mi choć trochę miejsca. Zacząłem więc drzeć się "Przepraszam, przepraszam" i jakoś przecisnąłem się 20 cm trawnikiem dzielącym ścieżkę od ruchliwej drogi. Lekko mnie krew zalała. Na dodatek jakiś moher rzucił, że mógłbym zejść z roweru. Nosz co za bydło. Święte krowy się znalazły. To ja jadąc ścieżką rowerową będę stawał i przepuszczał te kilkanaście osób co nie potrafi zrobić pół metra wolnego? Może mam zatrzymać się i klęknąć na poboczu?
Ale w sumie darowałem sobie komentarz, bo nie miałem zamiaru psuć sobie dnia kłótnią z toczącymi pianę babciami. Jeszcze zaczęły by mnie ganiać po okolicznych lasach i poobijany bym wrócił do domu. Zacisnąłem więc zęby i pojechałem dalej.
W Świerkocinie natknąłem się na gigantyczny korek, który okazał się kolejką do Zoo Safari. To była chyba z 1.5 km kolejka. Nie wiem, nigdy nie byłem w tym Zoo, ciekawe czy warte jest by tyle czasu siedzieć w gorącym nagrzanym samochodzie.
Potem, aż do Ośna Lubuskiego jechałem sobie spokojnie z wiejącym w plecki delikatnym wiaterkiem. W samym Ośnie średnią miałem 26.5 km/h czyli całkiem niezły wynik.
Szkoda tylko, że zapomniałem w domu przeczytać opis gdzie jest ukryta skrzynka geocache. Dojechałem do miejsca ukrycia, patrzę na basztę i zacząłem zastanawiać się na co ja w ogóle paczam. Baszta ładna, mur miejski zacny, ale przecież nie będę przerzucał wszystkich kamieni w poszukiwaniu skrzynki.

Do Ośna zostało jakieś 10km© donremigio

Baszta Wielka Chyżańska© donremigio

Baszta Wielka Chyżańska© donremigio

Ośno Lubuskie - mury obronne© donremigio

Ośno Lubuskie - Armata© donremigio

Ośno lubuskie - Kościół© donremigio
No nic ... opis (dość skąpy) baszty przeczytałem, pobiegałem po okolicy i popstrykałem nieco fotek (widok armaty skierowanej na Berlin bezcenny) i nagle niebo mi nad głową zawarczało. Oho ... się będzie działo. Obiecana przez pogodynka.pl burza. A ja grubo ponad 2 godziny jazdy od domu.

Na horyzoncie pojawiły się ciemne chmury© donremigio
No nic ... hyc na rowerek i jadę ku Sulęcinowi. W sumie jadąc trasą którą przyjechałem byłoby szybciej, ale jakoś nie chciało mi się telepać tą samą drogą. Tak więc ... na Sulęcin ... z czarnymi chmurami za plecami i wiatrem wiejącym bardziej w twarz niż plecy. Do tego, jako że w Ośnie raczej nie posiedziałem sobie, odcięło mi prąd. No i zaczęły się górki i góreczki. No i woda zaczęła mi się kończyć, a sklepy raczej pozamykane. Psia krew.
Wtem ... cud. Jakaś pani, z jak mniemam mężem, zjeżdżała właśnie ze sporej górki pod którą własnie podjeżdżałem męcząc się okrutnie, i wypadła jej z koszyka butelka połerade. Mężuś chciał się zatrzymać, ale ona tylko krzyknęła by zostawił tą butelkę bo nie warto się zatrzymywać. Nie warto ? Nie warto ?!?! Cudowny napój o kolorze denaturatu. Wypiłem do ostatniej kropelki wyciskając butelkę.
Pokrzepiony napojem ruszyłem na Sulęcin. W Sulęcinie posiedziałem kilkanaście minut by zregenerować siły. Spojrzałem na GPS. Pokazywał mi najkrótszą trasę przez Nowiny Wielkie. No chyba go pogięło. Ignorując jego wskazania skręciłem na Wędrzyn w okolicach którego jest stara poradziecka baza atomowa. A raczej jej resztki. Byliśmy tam ze Sławkiem w zeszłym roku i już ją rozbierali. Bunkry pewnie już są tam zasypane.
W Wędrzynie na podjeździe zauważyłem jeszcze jeden bunkier. Atomówek raczej tam nie trzymali :)

Bunkier - okolice Wędrzyna© donremigio
Po minięciu Lubniewic zatrzymałem się jeszcze na chwilę na parkingu leśnym, ale coraz głośniejsze grzmoty zmusiły mnie do dalszej jazdy. Obejrzałem się ... Jezu Chryste. Przyspieszyłem. Dość sporu kawałek był teraz z lekkiej górki tak więc z 10 km zasuwałem z 30-35 km/h. Padać zaczęło gdy rozpędzony wjechałem na nowy most. Najpierw to był lekki prysznic. W sumie byłem zgrzany 115 km jazdą i był on nawet przyjemny. Po minucie nie było mi już przyjemnie. Lało ... lało jak z cebra ... ściągnąłem okulary bo już nic przez nie nie widziałem. Czułem się jakby mi ktoś lał na głowę wiadra wody. Na Posejdona ... to było przegięcie.
Po chwili do radosnego repertuaru doszedł grad. Zacząłem obłąkańczo się śmiać. Stojąc na czerwonym świetle poczułem na sobie przerażone spojrzenia kierowców. Koleś z rowerem stojący w strugach deszczu, zdzielany po twarzy gradem, z szalonym uśmiechem na twarzy oświetlanym co chwila błyskawicami, musiał przerażać.
Ktoś, w stojącym obok bloku, otworzył na parterze okno i zawołał żebym schował się w klatce. Powoli obróciłem głowę do niego i uśmiechnąłem się szerzej. Okno zostało szybko zamknięte.
Na przejściu zmieniło się światło i ruszyłem dalej. Pod górkę z wodą spływającą z bocznych uliczek i tworzącą na ulicy rzekę. Tak ... rzekę. Cześć samochodów zatrzymała się na chodnikach by przeczekać ten potop. Przejeżdżając przez niektóre skrzyżowania wylewająca się woda niemal przewracała mnie i zalewała koła prawie do piast.
Niedawno składałem te koła. Piasty są nowe i w ich opisie było podane, że są 400% bardziej szczelne niż inne wiodące na rynku piasty. Mam nadzieję, bo to był deszcz o wilgotności 400%.
Wreszcie dotarłem do klatki schodowej swojego mieszkania. Idąc schodami, niosąc rower na plecach, z wodą która lecąc ze mnie tworzyła malownicze kaskady na stopniach, spotkałem sąsiada. Spytał się mnie "Co zmokłeś?". Stanąłem i uśmiechnąłem się. Sąsiad szybko sobie poszedł. Chyba się przestraszył.
Kategoria Fotorelacja, coś koło 100 km, Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 91.40 km;
Czas: 03:44 h
Średnia: 24.48 km/h;
Temperatura:25.0;
Czas: 03:44 h
Średnia: 24.48 km/h;
Temperatura:25.0;
Myślibórz - Pomnik Litewskich Lotników
Sobota, 28 kwietnia 2012 | Komentarze 2
Ależ dzisiaj był skwar. Upał jak w środku lata. Temperatura o tyle dawała się we znaki, że jeszcze parę dni temu było po prostu dużo zimniej.
Temperatura, temperaturą, ale wypadało wreszcie w tym roku strzelić coś koło setki. Tak więc wybraliśmy się ze Sławkiem na Myślibórz. Zastanawiałem się też czy nie zahaczyć w drodze powrotnej o Witnicę i odwiedzić Tomka, ale byliśmy już tak styrani, że najzwyczajniej w świecie nam już się nie chciało.
W Myśliborzu przystanęliśmy koło jeziorka do którego aż chciało się wskoczyć. Potem zajechaliśmy zwiedzić pomnik poświęcony pamięci dwóch litewskich lotników Stasysa Girenasa i Stepasa Dariusa, którzy 15 lipca 1933 roku podjęli próbę przelotu bez lądowania z Nowego Jorku do Kowna na Litwie, na dystansie 7186 kilometrów.
Samolot, nazwany przez lotników "Lituanica" pokonał północny Atlantyk, jednak po 37 godzinach i 11 minutach lotu, rozbił się 17 lipca o godzinie 0:36 w nocy. Przyczyną katastrofy były najprawdopodobniej złe warunki pogodowe. Obaj lotnicy zginęli. Pokonali oni dystans 6411 km, będąc jedynie 650 km od celu. Był to drugi wynik na odległość przelotu przez Atlantyk bez międzylądowania. Obaj lotnicy zostali po śmierci uznani na Litwie za bohaterów.




Temperatura, temperaturą, ale wypadało wreszcie w tym roku strzelić coś koło setki. Tak więc wybraliśmy się ze Sławkiem na Myślibórz. Zastanawiałem się też czy nie zahaczyć w drodze powrotnej o Witnicę i odwiedzić Tomka, ale byliśmy już tak styrani, że najzwyczajniej w świecie nam już się nie chciało.
W Myśliborzu przystanęliśmy koło jeziorka do którego aż chciało się wskoczyć. Potem zajechaliśmy zwiedzić pomnik poświęcony pamięci dwóch litewskich lotników Stasysa Girenasa i Stepasa Dariusa, którzy 15 lipca 1933 roku podjęli próbę przelotu bez lądowania z Nowego Jorku do Kowna na Litwie, na dystansie 7186 kilometrów.
Samolot, nazwany przez lotników "Lituanica" pokonał północny Atlantyk, jednak po 37 godzinach i 11 minutach lotu, rozbił się 17 lipca o godzinie 0:36 w nocy. Przyczyną katastrofy były najprawdopodobniej złe warunki pogodowe. Obaj lotnicy zginęli. Pokonali oni dystans 6411 km, będąc jedynie 650 km od celu. Był to drugi wynik na odległość przelotu przez Atlantyk bez międzylądowania. Obaj lotnicy zostali po śmierci uznani na Litwie za bohaterów.

Pomnik Litewskich Lotników© donremigio

Pomnik Litewskich Lotników© donremigio

Pomnik Litewskich Lotników© donremigio

Mokradła gdzieś w okolicy Ściechowa© donremigio
Kategoria Fotorelacja, Wokół Gorzowa
Statystyki:
Odległość: 41.83 km;
Czas: 01:53 h
Średnia: 22.21 km/h;
Temperatura:7.0;
Czas: 01:53 h
Średnia: 22.21 km/h;
Temperatura:7.0;
zasadzenie geocache
Niedziela, 8 kwietnia 2012 | Komentarze 0
Zimno, wietrznie ale za to słonecznie. Cel: znaleźć tą nieszczęsną Hubertówkę i ewentualnie schować w jej pobliżu skrzynkę geocache.
Hubertówkę tym razem znalazłem od razu, jednak siedziało przy niej sporo osób. Tak więc pokręciłem się nieco po lesie i wracając zahaczyłem o nią jeszcze raz, a nóż widelec bydło sobie już poszło. No i faktycznie sobie poszło, tak więc raz dwa ukryłem skrzyneczkę.
Hubertówka zaiste zacna. W okolicy Krotoszyna widziałem lepsze, z betonową podłogą, doprowadzonym prądem itp, ale biorąc pod uwagę, że u nas takie miejsca do rzadkość, tak więc cieszy i coś takiego.
W środku grill, obok miejsce na ognisko, po drugiej stronie duktu leśnego miejsce parkingowe na trzy samochody. Do tego dodajmy jeszcze głaz ku pamięci Chopina i mamy atrakcję turystyczną regionu ;)




Hubertówkę tym razem znalazłem od razu, jednak siedziało przy niej sporo osób. Tak więc pokręciłem się nieco po lesie i wracając zahaczyłem o nią jeszcze raz, a nóż widelec bydło sobie już poszło. No i faktycznie sobie poszło, tak więc raz dwa ukryłem skrzyneczkę.
Hubertówka zaiste zacna. W okolicy Krotoszyna widziałem lepsze, z betonową podłogą, doprowadzonym prądem itp, ale biorąc pod uwagę, że u nas takie miejsca do rzadkość, tak więc cieszy i coś takiego.
W środku grill, obok miejsce na ognisko, po drugiej stronie duktu leśnego miejsce parkingowe na trzy samochody. Do tego dodajmy jeszcze głaz ku pamięci Chopina i mamy atrakcję turystyczną regionu ;)

Serduszeczko - Hubertówka© donremigio

Głaz Chopina© donremigio

Hubertówka - Łośno© donremigio

Hubertówka - Łośno© donremigio
Kategoria Fotorelacja, Geocaching, Wokół Gorzowa